Kucnęłam koło Luke'a i spojrzałam na
jego twarz. Zagryzał wewnętrzne strony policzków, aby nie krzyczeć. Nigdy nie
czułam takiej niepewności jak teraz, gdy podnosiłam jego koszulkę do góry. Rana
tuż pod prawym obojczykiem na pierwszy rzut oka nie wyglądała groźnie, ale
obficie wypływająca krew mówiła sama za siebie.
Do pokoju weszły jeszcze dwie osoby, pomagając wejść kolejne
i niosąc jeszcze jedną. Wszyscy byli poszkodowani, a ja nic nie robiłam.
W myślach przypomniałam sobie zasady TRIAGE i odetchnęłam
głęboko.
- Osoby, które mogą chodzi, niech staną pod ścianą -
powiedziałam głośno i patrzyłam jak cztery sobą podchodząc pod ścianę w tym
Calum – Ci, co nie mogą się podnieść, ale mnie rozumieją niech podniosą rękę
lub dadzą o tym znać.
Trzy osoby podniosły rękę. Ucieszyłam się, widząc
jak Luke unosi swoją dłoń. Nie mogłam tracić czasu, bo czworo ludzi leży bez
słowa na ziemi. Przeszukałam worek i wyciągnęłam z niego rękawiczki. Podeszłam
do pierwszej osoby i jeszcze zanim przy niej klęknęłam zauważyłam jak jej
klatka szybko się unosi. Młody mężczyzna miał poważną ranę w udzie, która
prawdopodobnie przebiła całą nogę, co mogło spowodować wstrząs.
- Potrzebuję czyjejś pomocy - rzuciłam i cierpliwie czekałam,
aż ktoś do mnie podejdzie.
- Co mam robić? - zapytał Calum, kucając przy mnie.
- Trzymaj jego nogi na takiej wysokości - uniosłam stopy mężczyzny
i podałam je brunetowi - Nie opuszczaj ani trochę.
Przez kolejną godzinę zajmowałam się osobami
najbardziej poszkodowanymi, ciągle kontrolując stan tych, którzy kontaktowali.
- Pomogę - powiedziała Mia, stając w drzwiach.
Spojrzałam na nią i pokiwałam głową. Jeszcze przez
chwilę obserwowałam jak zakłada rękawiczki, a następnie bierze się za
opatrywanie osób z najmniejszymi obrażeniami.
Po kolejnych dwóch godzinach wszyscy, oprócz jednej kobiety,
której uratować się nie dało po tym jak została postrzelona w głowę, zostali
opatrzeni.
Zrobiłam ostatni obchód sprawdzając
opatrunki i stan świadomości pacjentów. Zatrzymałam się przy Luke'u. Usiadłam
koło niego na podłodze i pocałowałam go w czoło. Chłopak jedynie przechylił
głowę pod wpływem mojego dotyku, ale nie obudził się przez dużą dawkę morfiny.
Wiedziałam, że przyda się w przyszłości.
- Jess - szepnął Matt - To Mary i Austin. Przejmą twoje
obowiązki.
Pokiwałam głową i z pomocą mężczyzny podniosłam
się z podłogi. Wyszłam z pokoju i czułam jak cała adrenalina opuszcza moje
ciało, a pojawia się znów ból głowy.
- Nie wiesz czy ktoś tu ma papierosy? – zapytałam, wiedząc,
że teraz to mi się przyda.
- Mia od was - odpowiedział mi - Dziękuję ci, znowu i
przepraszam, że zachowałem się wtedy jak dupek.
Chciałam poklepać go po ramieniu, ale
powstrzymałam się, bo nadal miałam krew na rękawiczkach i przedramionach.
- Rozumiem twoje zachowanie - powiedziałam jedynie i zaczęłam
wchodzi po schodach na piętro mieszkalne.
Otworzyłam łokciem drzwi do naszej sali i
zobaczyłam rozmawiającą Mię z Shane'm. Mój brat ze smutną miną pokiwał głową, a
widząc mnie ruszył od razu do mnie z wyciągniętymi ramionami. Pokręciłam głową
i uniosłam dłonie do góry.
- Okey, później - rzucił i opadł na swój materac.
- Mia, chodzi ze mną i weź fajki - mruknęłam i machnęłam na
dziewczynę.
Zaczęłam iść korytarzem w przeciwną stronę niż ta,
z której przyszłam. Weszłam do dużej łazienki. Spojrzałam w lustro i
przechyliłam głowę, patrząc na oczy swojemu odbiciu. Miałam wrażenie, że
zaczynają być zielone, ale to może być tylko wrażenie.
- Jestem - powiedziała Denis, wchodząc do łazienki.
- Odkręć mi wodę.
Dziewczyna bez słowa wykonała moje polecenie.
Strumień zaczął lecieć z kranu, a ja wcisnęłam od razu tam swoje przedramiona.
Dokładnie myłam każdy fragment skóry od przedramion, aż do czubków placów. Ściągnęłam
rękawiczki, zostawiając je w umywalce. Usłyszałam dźwięk ocierania zapałki o
draskę. Odwróciłam się do tyłu w momencie, gdy Mia podeszła do mnie, trzymając
w dłoni papierosa. Wetknęła mi go w usta, a ja zaciągnęłam się głęboko i
przetrzymałam dym w płucach. Wypuściłam chmurę dopiero, kiedy poczułam jak
nikotyna otumania mój organizm. Zmyłam ostatnią smugę zaschniętej krwi z
przedramienia i mokrą dłonią zabrałam papierosa od dziewczyny.
Osunęłam się po ścianie na podłogę i pociągając
kolana do klatki piersiowej, ponownie się zaciągnęłam.
Wytrzymałam tak długo w całym tym chorym świecie, a teraz mam
wrażenie, że to wszystko mnie wyniszcza. Muszę martwić się o więcej osób, a
właśnie strach o nie mnie niszczy. Nigdy nie czułam się tak słaba jak w tym
momencie. Mam obowiązek dbać o swoich przyjaciół, teraz także Mię. Dziewczyna
zyskała moją sympatię nie tylko dlatego, że przyszła i mi pomogła z rannymi,
ale też z jeszcze jednego powodu.
- Zdecydowałaś - powiedziałam, na co ona na potwierdzenie
pokiwała głową - I nie wybrałaś Shane'a.
- Nie - mruknęłam - Shane jest wspaniałym chłopakiem, ale on
sam siebie niszczy, raniąc wszystkich dookoła. Nie potrafiłabym z nim stworzyć
prawdziwego związku, nie martwiąc się jego skłonnościami samobójczymi.
Zaśmiałam się, chociaż nic śmiesznego nie
powiedziała. Zmęczenie daje o sobie znać. Skończyłam palić papierosa i
wyciągnęłam dłoń po kolejnego. Mia rzuciła mi całą paczkę i zapałki do
kompletu. Ucieszyłam się jak małe dziecko. Odpaliłam fajka i mocno się
zaciągnęłam.
- Dobrze zrobiłaś – rzuciłam, wypuszczając dym - Shane jest
dupkiem, chociaż nawet dupki chcą być kochani. Idź do Ashton i z nim
porozmawiaj. On właśnie tego teraz potrzebuje po tym jak jego przyjaciel prawie
zginął.
Mia pokiwała głową i wyszła. Zostałam sama ze sobą. Powieki
same mi opadały, a dłoń nie miała siły podnieść papierosa do usta. Zgasiłam go
o kafelkę, a następnie położyłam się na podłodze. Nie przeszkadzał mi chłód, bo
cały dzień wykończył mnie całkowicie. Zamknęłam oczy tylko na chwilę.
XXX
Poczułam jak podłoga, na której
leżałam zrobiła się miękka. Na ramiona ktoś zarzucił mi jakieś nakrycie, a obok
siebie czułam ciepło, bijące od drugiej osoby. Uchyliłam powieki i spojrzałam
na lekko uśmiechniętego blondyna.
- Obudziłem się, a ciebie nie było.
Samotna łza spłynęła mi po policzku, gdy się do
niego przytuliłam. Spokojnie. On tu jest. Wszystko z nim dobrze.
- Luke, ty kretynie.
Podniosłam się na łokciach i pocałowałam go.
Potrzeba jego bliskości była tak ogromna, że nie potrafiłam jej znieść.
Pogłębiłam pocałunek, desperacko pragnąc, aby zatracić się w nim.
Nie miałam pojęcia, kiedy tak bardzo przywiązałam się do
Hemmings. Ba! Z mojej strony to już nie jest przywiązanie tylko po prostu
miłość. Nigdy nie czułam czegoś takiego względem żadnego chłopaka, a to uczucie
w tej chwili wręcz mnie miażdżyło.
- Kocham cię - szepnęłam pomiędzy kolejnymi pocałunkami.
Luke zamarł milimetr przede moimi ustami. O nie!
Usłyszał to! Pomimo, że mój mózg był otumaniony włączył mi się tryb paniki. Co
ja narobiłam!? On nie czuje tego samego, co ja. Jestem dla niego po prostu
odskocznią od tej ponurej rzeczywiści, więc po cholerę mu to powiedziałam.
Blondyn uśmiechnął się ciepło i przytulił mnie mocno do
sobie. Widziałam grymas bólu, gdy mnie ściskał.
- Tak długo czekałem, aż to powiesz - mruknął -
Też Cię kocham.
Odsunęłam się od niego, dając mu ulgę od bólu.
Pocałowałam go po raz ostatni i ułożyłam głowę na jego zdrowym ramieniu.
Splotłam nasze palce i uśmiechnęłam się.
On mnie kocha. I wszystko staje się piękniejsze w tym
popieprzonym świecie.
______________________________________________________________________
Uuuuuu! Luke żyje (inaczej zostałabym zabita, gdyby nie przeżył) i jest nasza Lessie <3
Wasze komentarze zachęciły mnie do dodania wcześniej rozdziału.
Kolejny pojawi się we wtorek albo w środę.