wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 6 (Dzień 158)

            Zapięłam pod szyję kurtkę Elizabeth i pogłaskałam dziewczynkę po głowie. Patrzyła na mniejsze sennym wzrokiem, bo ktoś, czyli Shane, zadecydował, że wyjeżdżamy o szóstej rano. W sumie zgadzam się z jego decyzją, bo dzięki temu przejedziemy jak najwięcej, mając dużą widoczność. 
            - Chodź Eli. Położysz się spać w samochodzie - mruknęłam do siostry, ciągnąc ją za dłoń - Ashton z Luke'iem opowiedzą ci bajkę. 
            Elizabeth nie chętnie dała poprowadzić się do samochodu. Wczoraj wyraziła głośno swój sprzeciw, rozwalając wszystkie zapakowane rzeczy. Nie chce wyjeżdżać, tak samo jak ja, ale ja to ukrywam. Nie wiem, co czeka nas po drodze, ale wiem, że nie obejdzie się bez problemów, których konsekwencji się boję. Nie chcę, żeby komukolwiek coś się stało. 
            Podniosłam dziewczynkę i wsadziłam ją do samochodu. Od razu ułożyła się na stercie materacy i przykryła jednym z koców. Usiadłam na podłodze samochodu, wpatrując się w drzwi wejściowe, oczekując aż z domu wyjdą chłopaki. 
            - Jessabell - Shane wyszedł na zewnątrz i potrząsł czymś w powietrzu. 
Powoli podeszłam do niego, a on wcisnął mi do ręki klucze. 
            Z domu wybiegli chłopcy, którzy o coś się kłócili i próbowali nawzajem się przewrócić, ale nawet nie zwróciłam na nich uwagi. 
            - Czyń honory - powiedział mój brat, ogarniając wzrokiem cały budynek. 
            - To dobry pomysł żebyśmy jechali? - zapytałam szeptem. 
            - To twój pomysł i bardzo dobrze wiesz, że moim zdaniem każdy twój pomysł jest kiepski – rzucił, chcąc rozładować atmosferę, choć usłyszałam w jego głosie melancholie. 
            Pomimo, że nienawidził Mansonów to kochał to miejsce, bo dzielił je ze mną i dzięki niemu mogliśmy mieć normalne życie. 
            - Przypominam ci, że ty się ze mną zgodziłeś – prychnęłam, zamykając drzwi i wkładając klucz do zamka. 
            - To było parę dni temu i wtedy byłem jeszcze idiotą - powiedział obojętnie. 
            - Nadal nim jesteś. 
            Przekręciłam klucz i usłyszałam szczęk. Właśnie zamknęłam kolejny rozdział w naszym życiu. Popatrzyłam po sobie z Shane'em. Po chwili staliśmy przytuleni do siebie, szukając w sobie oparcia. Ten dom nie był naszym od początku, ale był lepszy od sierocińca. Teraz zostawiamy za sobą wiele lat spędzonych w nim i wyjeżdżamy. 
            Odsunęłam się od brata i już chciałam się zamachnąć, aby pozbyć się kluczy, lecz on mnie powstrzymał. Wziął pęk ode mnie i schował go do kieszeni. 
            - Jak byśmy chcieli kiedyś tu wrócić - mruknął i ruszył w stronę samochodu. 
            Ostatni raz dotknęłam odrapanego drewna drzwi i odwróciłam się plecami do domu. Miałam nadzieję, że wyglądam chęć trochę tak pewnie jakbym chciała się czuć. 
            Wsiadłam do samochodu i zatrzasnęłam za sobą podwójne drzwi. Podobało mi się wnętrze. Chłopaki usunęli ściankę oddzielającą przód od tyłu i zastąpili ją małą kanapą z piwnicy. Podłogę wyłożyli materacami tak, że spokojnie wszyscy moglibyśmy tutaj spać. Skrzynki i torby poustawiali pod ścianami w taki sposób, aby nic nas nie zgniotło ani spadło podczas drogi. Udało im się nawet podłączyć przedłużać, dzięki czemu mogliśmy podłączyć mini lodówkę na produkty potrzebujące chłodu. Nie wiem jak to zrobili, bo nie znam się na elektryce, ale pełen szacunek dla nich za to i też za to jak udało im się przerobić opancerzony wóz policyjny w całkiem wygodny domek. Nie poczułam nawet, gdy samochód ruszył z podjazdu.
            Spojrzałam na kanapę, która została już zajęta przez Luke'a i Caluma. Opadłam na miejsce pomiędzy nimi. Popatrzyłam na Elizabeth, która leżała zwinięta w kłębek na środku materacy. Ona jest taka nieświadoma tego, co nas czeka. 
            Oparłam się o ramię Luke'a. Poczułam jak obejmuje mnie w pasie i splata swoje palce z moimi. 
            - Prześpij się trochę – szepnął, całując mnie w policzek. 
Uśmiechnęłam się lekko. Przymknęłam powieki obserwując zaskoczonego Caluma. 

XXX 

            - Obudź ją. 
            - Niech śpi. Nie możesz sam zadecydować? 
            - Przestańcie się kłócić. Sam to załatwię. 
Strzępy rozmowy docierały do mojego zaspanego mózgu. Zostałam zepchnięta z kanapy na materac. Calum zaśmiał się cicho zadowolony z tego, co zrobił. 
            - Jess, mamy problem – powiedział, pomagając mi wstać. 
Wystarczyło spojrzeć przez przednią szybę na drogę, aby wiedzieć o, co mu chodzi. Wszędzie było pełno zombie. Nie zauważyły nas, bo jeszcze nie rzuciły się na samochód. 
            - Shane chce się rozpędzić i w nie wjechać - jęknął Ashton niezadowolony z postanowienia mojego brata - Powinniśmy wybrać inną drogę. 
            - Niech to zrobi – mruknęłam, przecierając oczy. 
Ash wytrzeszczył oczy i spoglądał to na mnie, to na Shane'a, który zaczął już wycofywać. 
            - Spokojnie - rzuciłam - Nic się nie stanie. On już to robił. 
Moje słowa chyba nie podziałały na chłopaka, bo dalej wpatrywał się przestraszonym wzrokiem na drogę. 
            - Was wszystkich chyba do końca popierzyło - warknął i schował się głębiej w fotelu pasażera. 
Kucnęłam koło nadal śpiącej Elizabeth, aby móc w każdej chwili ją przytrzymać. Samochód ruszył z ogromną prędkością. Przewróciłam się na bok, ale nadal byłam gotowa łapać siostrę, gdyby zaczęła latać po całym tyle. Usłyszałam pierwszy huk, który oznaczał zderzenie z pierwszym martwym, a tuż zaraz następne. Wóz był na tyle wytrzymały, że napewno poradzi sobie z całą zgrają zombie. Samochód podskakiwał, przejeżdżając po kolejnych ciałach. 
            - Jess, co się dzieje? 
Cichy głos mojej siostry wydobył się spod jego z kocy. Chciała się podnieść i spojrzeć na przód samochodu, ale ją powstrzymałam. 
            - Leż, dopóki nie będzie po wszystkim - powiedziałam, a dziewczynka pokiwałam głową chowając się bardziej pod kocykiem. 
Wszystko ucichło i samochód zaczął jechać spokojnie dalej. Spojrzałam na przednią szybę. Była cała we krwi i kawałkach skóry. 
            - Shane zmyj to - warknęłam na brata. 
Posłusznie zaczął pstrykać coś przy kierownicy, ale nic się nie działo. 
            - Wycieraczki nie działają - westchnął - Nic nie widzę przez to czerwone gówno. 
            - Zatrzymaj się - powiedziałam. 
Byłam gotowa wysiąść i własnoręcznie wyczyścić całą posokę byleby Elizabeth tego nie widziała. Chwyciłam dwie butelkę wody i już miałam wysiąść, ale dłoń Luke mnie powstrzymała. 
            - One tam są – szepnął, patrząc mi w oczy.
Wzruszyłam ramionami i uchyliłam lekko drzwi. Nie boję się zombie w żadnym stopniu. Wyskoczyłam z samochodu i szybkim krokiem przeszłam na przód. Polałam wodą szyby i patrząc jak czerwień znika, zaczęłam się wycofywać. Usłyszałam jęki. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam jak cztery zombie zmierzają w moją stronę. Nie wzięłam broni, więc byłam na straconej pozycji. Martwi przyspieszyli, widząc coś, co się porusza. Podeszłam do przednich drzwi i zapukałam w nie nagląco. Shane wyjrzał przez okno i idiota jedynie machnął dłonią, żebym wsiadała. Uderzyłam ponownie, a mój brat spojrzał na otoczenie. Jego źrenice zwęziły się na widok zombie, które były kilka kroków za mną. Pośpiesznie cofnęłam się do tyłu, nie pozwalając, aby martwi zbliżyli się do mnie. Jęki stawały się coraz głośniejsze. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam kolejne zombie, wychodzące z drugiej strony samochodu. Zarażenia w małych grupach są głupi, ale w większych stają się jak zwierzęta stadne. Umieją zrobić zasadzkę, której się nie spodziewasz i w nią wpadasz. Bo cholera, kto normalny się spodziewa po zombie, które myślą tylko o gryzieniu, zarażaniu i jedzeniu, że nagle otoczą ciebie i zaatakują, a w dodatku w stresujących sytuacjach? 
            Zaczęłam oddalać się od samochodu w stronę otwartej drogi. Odgłosy głodnych martwych były jeszcze głośniejsze, co mogło oznaczać, że koledzy zwołali swoich znajomych na śniadanie. Drzwi po obydwóch stronach samochodu otworzyły się gwałtownie i ze środka wyskoczył mój brat w towarzystwie Caluma i Ashtona. Zaczęli strzelać, a martwi padali jeden za drugim. Gdybym nie była w tak beznadziejnej sytuacji to pochwaliłabym zdolności strzeleckie moich uczniów. 
            - Jessabell, łap! - krzyknął Shane, rzucając do mnie pistolet. 
            Ta sekunda nieuwagi zadecydowała o jego życiu. Miałam wrażenie, że wszystko zwolniło, abym mogła zobaczyć chwilę śmierci mojego brata. Jedynej osoby, która trzymała mnie na tym świecie. Zombie najbliżej Shane'a wgryzł mu się w ramię. Chłopak krzyknął głośno i od razu strzelił w głowę martwemu. Za późno. Już po wszystkim. Shane został zarażony.
            Zaczęłam wybijać każdego zarażonego, który stanął mi na drodze do brata. Strzelałam bez opamiętania i pomimo łez, które przysłaniały mi widok, nie pudłowałam. Czułam rozdzierający mnie gniew. Brnęłam w stronę Shane'a, ciągle zmniejszając liczbę zombie. 
            - Jess, opanuj się! 
Krzyk Ashtona i jego dłonie na moich ramionach wyrwały mnie z amoku. Martwych już nie było, a ja nadal strzelałam. Podbiegłam do brata i rzuciłam mu się na szyję, nie powstrzymując płaczu. 
            - Shane, przepraszam, to moja wina. 
            Na samym początku epidemii razem z bratem odstawialiśmy, kto pierwszy zginie. Obydwoje stwierdziliśmy, że on, bo jego głupota i porywisty charakter do tego doprowadzi, ale to były tylko żart. 
            - Wsiądźmy do tego cholernego samochód i jedzmy - mruknął i zaczął iść w stronę tylnego wejścia. 
            - Będę prowadzić - poinformował mnie Ash, na co pokiwałam głową i szybko pobiegłam za bratem. 
Zamknęłam za nami drzwi i złapałam apteczkę. 
            - Nie krwawi tak bardzo - mruknął Shane, odpychając mnie lekko. 
            - Zamknij się - warknęłam. 
Byłam wdzięczna Michaelowi i Luke'owi za to, że zajęli się Elizabeth i nie pozwolili jej tutaj spojrzeć pomimo, że próbowała sprawdzić, co się dzieje. 
            Obficie polałam ranę brata wodą utlenioną, nie zwracając uwagi na jego syki, a następnie opatrzyłam. Odstawiłam walizkę na bok i spojrzałam smutno na Shane'a. 
            - Nie patrz tak na mnie - powiedział - Ciągle do mnie mierz i sprawdzaj czy żyję. Jasne? 
Pokiwałam niechętnie głową, chociaż wiedziałam, że tak trzeba. Czułam się strasznie z myślą, że prawdopodobnie będę musiała zastrzelić własnego brata. To mnie zniszczy. Nie będę potrafiła funkcjonować w świecie, w którym zabraknie miłości Shane okazywanej groźbami. Ta odczuwalna bezsilność, gdy patrzę na brata, załamuje mnie. Wiem, że nic nie mogę robić i to mnie dobija.
            - Widzisz mieliśmy rację, że to ja pierwszy zginę. 
            - Tak, ale nie mówmy o tym - szepnęłam biorąc w dłoń pistolet.
______________________________________________________________________

I tak właśnie w deszczową pogodę jaką właśnie mam u siebie, po dwóch tygodniach, dodaję rozdział, który łamie mi serce.
Shane, kocham cię... Dlaczego ja ci to zrobiłam?

Dziękuję za pierwszy tysiąc wyświetleń i każdy komentarz jaki pojawił się na tym blogu! 

wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział 5 (Dzień 156)

            Od samego rana, zamiast pakować wszystkie potrzebne rzeczy, leżeliśmy na kocach, grzejąc się w wiosennym słońcu. Pogoda wręcz zachęcała do tego typu odpoczynku, a każdemu z nas był on potrzebny po ostatnich spięciach i kłopotach. 
            Czułam przyjemne ciepło wewnątrz siebie, gdy patrzyłam jak Shane ze zmienionym nastawieniem do świata, ucieka przed Elizabeth, a później ponownie daje jej się pokonać. Chyba powinnam się z nim częściej kłócić, bo dzięki temu jest miły i pogodny, co wychodzi wszystkim na dobre. 
            - Czemu się uśmiechasz? - zapytał Luke, który leżąc na brzuchu, popatrzył się na mnie. 
            - Shane zachowuje się jak prawdziwy brat, a nie jak dupek - mruknęłam. 
            - Masz rację - rzucił Michael i też przekręcił się na brzuch - Dziś na dzień dobry nie obraził koloru moich włosów tylko poczekał, aż się do końca obudzę i zrobił to wtedy. 
Zaśmiałam się cicho. Czerwony kolor włosów Mikey'ego był widoczny z dużej odległości i mi się podobał, ale Shane miał inne zdanie na ten temat. 
            - Nie uważacie, że czas zacząć się pakować? – spytałam, chociaż wiedziałam jaka będzie ich reakcja. 
            - Nie - odpowiedzieli mi natychmiast, kręcąc głowami. 
            - A ja uważam, że już najwyższy czas się za to zabrać - powiedziałam i podniosłam się z koca - Shane idziemy się pakować! 
Brat odwrócił się w moją stronę z Elizabeth na plecach. Posłał mi radosny uśmiech i skinął głową. 
            - Obudzcie Caluma i Ashtona. Niech nie myślą, że ominie ich robota 
            - A już myślałem, że mi się uda - mruknął Cal, siadając ze skrzyżowanymi nogami i patrząc na mnie smutno. 
            - Wy pakujecie swoje ubrania, apteczki, broń i resztę, a ja jedzenie, bo nie potraficie rozróżnić zgniłego jabłka od dobrego. 
Pokiwali głowami i zaczęli dosyć brutalnie budzić Ashtona. Zrobiło mi się przykro, widząc jak chłopaki szykują się do rzucenia na śpiącego przyjaciela. 
Pobiegła do mnie Elizabeth i złapała moją dłoń. Spojrzałam na nią i jej radosny uśmiech. 
            - Co mam robić? - zapytała.
            - Spakuj wszystko, co chcesz, ale nie przesadzaj. Dobrze? 
            - Tak - pokiwała energicznie głową - A co jeżeli czegoś zapomnę? Wrócimy po to? 
            - Nie, skarbie - westchnęłam - Dlatego pomogę ci się spakować. 

XXX

            Patrzyłam jak Eli z wielką determinacją próbuje wepchnąć kolejnego miśka do walizki. 
            - Jess, pomóż mi! - krzyknęła do mnie zrozpaczona. 
            - Kochanie, posłuchaj mnie - kucnęłam przed nią i wzięłam ją za małe rączki - Nie możesz wziąć ich wszystkich. Musimy jeszcze zapakować ci ubrania i inne potrzebne rzeczy. 
            - Ale... - spróbowała mi przerwać, ale jej na to nie pozwoliłam. 
            - Weź na przykład trzy, a w czasie drogi będziemy zachodzić do sklepów z zabawkami i będziesz sobie wybierać, co chcesz. Dobrze? 
Dziewczynka popatrzyła na swoje pluszaki, a następnie na mnie. Jest dzieckiem, więc wiadomo, że jest przywiązana do swoich zabawek i będzie o nie walczyć do końca. 
            - Dobrze - odparła z powagą i łzami w oczach. Przytuliłam siostrę zaskoczona jej decyzją. Zachowała się naprawdę dojrzale jak na swój wiek. 
            Odsunęła się ode mnie i podeszła do szafy z ubraniami. Wyrzuciła z niej wszystko i spojrzała krytycznie na rzeczy, leżące na podłodze. Sięgnęła po parę bluz, długich spodni i bluzek. Elizabeth zaskoczyła mnie znowu. Zamiast wybrać swoje ulubione spódniczki wybrała ubrania, w których najmniej lubiła chodzić. 
            - Mogę zabrać tę sukienkę i spódnicę? – zapytała, biorąc do ręki różową sukienkę księżniczki i jakąś fioletową spódnicę. 
            - Oczywiście - pokiwałam od razu głową, chcąc zrobić przyjemność siostrze - Spakujesz się dalej sama? 
- Tak – mruknęłam, skupiając się na składaniu bluzek. 
            Wycofałam się z pokoju po cichu, nie chcąc przeszkadzać Elizabeth, bo wiem jak łatwo ją rozproszyć. 
            Zeszłam na parter, a później przez drzwi w schodach do piwnicy. Chłód bijący od ścian wywołał na mojej skórze gęsią skórkę, ale dzięki niemu piwnica idealnie nadawała się na przechowywanie produktów, które potrzebowały niższej temperatury. Mogliśmy się cieszyć całkiem świeżymi owocami, warzywami, nabiałem i mięsem tylko i wyłącznie dzięki piwnicy.
            Wzięłam skrzynkę i rozglądając ją jedną ręką, drugą otwierałam szafkę z konserwami. Próbowałam starannie układać opakowanie na opakowaniu, mając nadzieję, że zamieszczę przynajmniej czterdzieści puszek. 
            - Hej, Jess! 
            Podskoczyłam przestraszona, upuszczając przy tym kolejną skrzynkę i dziesięć konserw, które trzymałam w dłoni. Wszystko upadło na podłogę, wyłożoną miękką wykładziną ze stłumionym hukiem. Kucnęłam, patrząc przy tym z wyrzutem na czwórkę chłopaków, którzy jakimś cudem zmieścili się na dwuosobowej, czerwonej kanapie. Wyglądali zabawnie, próbując się jakoś wygodnie ułożyć, a skończyło się to tym, że Calum wylądował na podłodze. Popatrzył na nas wściekłym wzrokiem, gdy wybuchliśmy śmiechem. 
            - Co jest powodem waszej wizyty w tym miejscu? – zapytałam, wkładając puszki do upuszczonej skrzynki. 
            - To prawda, że w wieku ośmiu lat, gdy powiedziałaś żeby Shane zaszł sobie usta, znalazłaś go w łazience, próbującego naprawdę to zrobić? - spojrzałam na Ashtona, który czekał na odpowiedź na swoje pytanie. 
Przez chwilę w bezruchu szukałam w pamięci tego wydarzenia. To było tak dawno, ale z tej perspektywy czasu jest to tak zabawne i głupie, że nie musiałam długo sobie tego przypominać. 
            - Tak - powiedziałam i zachichotałam, a chłopaki razem ze mną. 
            - A czy to prawda, że dalej boisz się potwora spod łóżka? - spytał Michael, na co zamarłam. 
            Shane miał nikomu nie mówi. Jest to jedna z najbardziej wstydliwych rzeczy jakie mogę o sobie powiedzieć. Bałam się potwora jeszcze jak nasi rodzice nie zginęli, a w sierocińcu, gdy starsi chłopcy mnie straszyli to się nasiliło i zostało aż do tej pory. Nie jestem strachliwą osobą, bo w końcu żyję w czasach, gdzie po ulicach chodzą prawdziwe zombie, ale tego nie potrafię z siebie wyrzucić. Ten strach zakorzenił się we mnie i już został.
            - Nie - powiedziałam twardo, ale długa chwila wahania mówiła sama za siebie, że kłamię. 
            - Jasne - rzucił Calum, przeciągając samogłoski - Jak chcesz mogę spać z tobą, wtedy będziesz się mniej bała. 
Nie patrząc na chłopaka, rzuciłam puszką za siebie. Usłyszałam jęk bólu i wiedziałam, że trafiłam. Odwróciłam się i spojrzałam na Luke'a, który trzymał się za policzek. 
            - Cholera - mruknęłam – Luke, nie ty byłeś celem tylko Calum. Przepraszam. 
            - Ej! - krzyknął brunet, gdy dotarło do niego, co powiedziałam. 
Zignorowałam go, podchodząc do małej, przenośnej lodówki i wyciągając z niej puszkę napoju. 
            - Łap - powiedziałam do blondyna i tym razem udało mu się obronić przed lecącym przedmiotem - Przyłóż do policzka to może nie będzie siniaka. 
            - Dlaczego chciałaś zabić mnie konserwą? - zapytał Calum ze smutną miną, która nie robiła na mnie żadnego wrażenia. 
            - Bo jesteś niewyżytym seksualnie idiotą – mruknęłam. zabierając się z powrotem za pakowanie puszek. 
            - To prawda - rzucił Ashton - Ostatnio był tak zdesperowany, że zaczął się do mnie dobierać. 
Zaczęliśmy się śmiać, a twarz Cala wykrzywił grymas zniesmaczenia. 
            - Wcale, że nie! - krzyknął, gdy nie przestawaliśmy się śmiać - Po prostu na ciebie wpadłem! 
Nasz śmiech stał się jeszcze głośniejszy, a brunet próbował nas uspokoić i ciągle tłumaczył, że nie dobierał się do Ashtona. Jego gorączkowa paplanina była zabawna, co powodowało u nas jeszcze większe napady śmiechu. Tłumaczył się jakby był winny. 
            - Jessabell! 
Wszyscy nagle ucichliśmy, słysząc krzyk mojego brata i kroki na schodkach. 
            - Są tam chłopaki? Nigdzie nie mogę ich znaleźć, a zostało nam sporo do spakowania. 
Wszedł do pomieszczenia i popatrzył zdziwiony na naszą grupkę, która trzymała się za brzuchy z bólu i ocierała łzy. 
            - Wy tutaj śmiejecie się w najlepsze, a ja...
            - Calum dobierał się do Ashtona! - krzyknął Michael, przerywając Shane'owi. 
Mój brat zaczął się śmiać, a razem z nim chłopaki. Biedny Cal jedynie skulił się na podłodze, chowając twarz między kolana. 
            - Przestańcie się śmiać z biedaka – powiedziałam, wyciągając do brunet dłonie. 
Chłopak wstał i podszedł do mnie. Schylił się, aby móc położyć głowę na moim ramieniu i objął mnie w pasie. Głaszcząc go po głowie, posyłałam groźne spojrzenia pozostałym. 
            - To nie jego wina, że jest niewyżyty - mruknęłam, na co reszta się zaśmiał, a Calum odsunął się ode mnie gwałtownie, robiąc obrażoną minę. 
            - Myślałem, że jesteś po mojej stronie - jęknął. 
            - Bo jestem - przytuliłam się do niego. 
            - Dobra koniec tego dobre - powiedział Shane i machnął ręką na chłopaków - Bierzemy się za robotę. 
Chłopaki wstali ze spuszczonymi głowami i zaczęli iść w stronę wyjścia. Luke się zatrzymał, spoglądając na puszkę napoju w dłoni. 
- Ja jestem ranny, nie mogę! - krzyknął i pokazał Shane'owi najpierw puszkę, a później swój policzek. 
Brat przetarł twarz dłonią i mruknął coś pod nosem. 
- Przykładaj to przez chwilę, a później wracaj - powiedział i wyszedł, a za nim reszta. 
Luke popatrzył na mnie z szerokim uśmiechem, a ja pokręciłam głową, wiedząc bardzo dobrze, że był to tylko sposób na wykręcenie się od pracy.
            Odwróciłam się od chłopaka i zaczęłam ustawiać konserwy w skrzynce. Czułam na sobie wzrok blondyna, a jego obecność działała mi na nerwy. Nie mogłam skupić się na tym, co robię. 
            - Luke, mógłbyś... - przerwałam, bo gdy tylko odkręciłam się na pięcie, aby spojrzeć na Luke’a moja głowa zetknęła się z jego klatką.
            Nie byłam niska, ale musiałam odchylić się do tyłu, żeby popatrzeć mu w oczy. Był blisko. Nawet za blisko. Jego uśmiech w tym momencie wydawał mi się być jeszcze bardziej zadziorny niż zwykle. Błękitne tęczówki skanowały każdy milimetr mojej twarzy. Luke musnął moje przedramiona, gdy kładł dłonie na blacie po moich bokach. Czułam się osaczona przez niego, co nie było dobrym uczuciem.
            - Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał cicho.
            Nie odpowiedziałam tylko dalej wpatrywałam się w jego niebieskie oczy. Miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu podskoczyła o kilka stopni. Nie rozumiałam, dlaczego on tak na mnie działa. No dobra. Jest przystojny i to bardzo, ale zachowuje się zbyt pewnie siebie.
            Nie zrobiłam nic, aby się ode mnie odsunął ani wtedy, gdy pochylił się i lekko mnie pocałował. Stado motyli postanowiło się wydostać na zewnątrz, ale moja skóra stanęła im na przeszkodzie. Luke zauważył, że nie stawiam oporu, więc znów złączył nasze usta. Wplotłam dłonie w jego włosy i pozwoliłam, aby pogłębił pocałunek. Zaczął muskać ustami moje policzki, szczękę i szyję, a mój oddech przyśpieszał. Westchnęłam cicho, gdy jego wargi oderwały się od mojej skóry.
            - Mówiłem ci już jak cholernie mi się podobasz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
            - Raz – mruknęłam.
            - To mówię to znowu.
            Pocałował mnie delikatnie i odsunął się trochę, aby spojrzeć na moją twarz. Jego oczy błyszczały, a policzki lekko się zaróżowiły.
            - Idę im pomóc. Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie trochę czasu.
            - Może – odpowiedziałam z uśmiechem, który mam nadzieję, że wyglądał chociaż trochę tak zadziornie jak jego.
            Musnął mój policzek i w paru krokach opuścił pomieszczenie. Nagle oprzytomniałam, zdając sobie sprawę z tego, co się stało. Te brutalne motylki w brzuchu tylko utwierdziły mnie, że zauroczyłam się Luke’u.

______________________________________________________________________

Dziwię się, że napisałam coś tak dobrego...
Rozdział zostawiam Wam do oceny, bo mi brak słów.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Rozdział 4 (Dzień 155)

           Muzyka
*Polecam posłuchać. Piosenka z początku rozdziału.*

           - Aaah home! Let me go home. Home is wherever i'm with you! 
Michael śpiewał, wlewając jajka na patelnię. Uśmiechnęłam się szeroko i dołączyłam do niego. Mieszając warzywa na sałatkę, nuciłam tekst piosenki, którą puściłam z laptopa. Jest mi naprawdę miło, że czerwonowłosy zechciał pomóc mi przy przygotowaniu późnego śniadania. Jakimś cudem udało mi się wyciągnąć z chłodziarki niezgnite jajka i w miarę świeże warzywa. Zawsze lepsze to niż głodówka. 
            Poranek mija nam w naprawdę dobrej i tak jakby rodzinnej atmosferze. Elizabeth męczy Luke i Ashtona różnymi bajkami. Calum siedzi na blacie koło mnie i co chwilę podjada kawałki ogórka, a Mikey bawi się razem ze mną w kucharza. Co chwilę zerkałam w stronę salonu i za każdym razem napotykałam wzrok Luke'a, który się do mnie uśmiecha.
            - Jade - Michael klęknął przede mną na kolano, zapominając na chwilę o jajecznicy. 
            - Alexander – powiedziałam, śmiejąc się cicho - Przypalasz jajka. 
            - Cholera - krzyknął chłopak i wrócił do patelni. 
Pacnęłam łyżką dłoń Caluma, który znów chciał sięgnąć po kawałek ogórka. Brunet wysunął dolną wargę, chcąc zrobić smutną minę. Pokręciłam głową i pogłaskałam chłopaka po głowie. Wzięłam z blatu główkę sałaty i włożyłam ją pod bieżącą wodę. Oderwałam podgniłe fragmenty i zaczęłam rozrywać liście na małe kawałki. 
            - Calum, możesz wyjąć talerze? - zapytałam brunet, siedzącego koło mnie na blacie. 
            - Jasne - rzucił. 
Zaskoczył z blatu i otworzył pierwszą szafkę. Pokręciłam głową z uśmiechem. 
            - Nie tu. 
            - Tutaj też nie. 
            - W szufladzie napewno nie znajdziesz talerzy - zaśmiałam się. 
Chłopak popatrzył na mnie prosząco, a ja z litości postanowiłam mu pomóc. Odsunęłam się na bok i otworzyłam stopą szafkę, w której piętrzyły się stosy najróżniejszych rodzajów zastaw. Calum szturchnął mnie łokciem w żebra i z obrażoną miną wyciągnął parę talerzy. Prychnął mi prosto w twarz i odwrócił się do mnie tyłem. 
            - Wiesz, że cię kocham – mruknęłam, przytulając Caluma. 
            - A myślałem, że Luke'a - powiedział brunet, uśmiechając się zwycięsko. 
Odetchnęłam od siebie chłopaka i z udawanym oburzeniem zajęłam się z powrotem przygotowywaniem swojej części śniadania. 
            Wyciągnęłam z szafki nad sobą olej i polałam nim sałatkę, a następnie przyprawiłam nią lekko. 
            - Skończyłem - powiedział Michael z zadowoleniem na twarzy. 
            - Ja też - rzuciłam i postawiłam miskę na stole. 
Poczułam jak ktoś się do mnie przytula. Mogłabym przysiąc, że to Luke, ale dokładnie wiedziałam kto to był. Nie słyszałam jego kroków i po tym rozpoznałam swojego brata. Spięłam się, czując jego dotyk. Shane nigdy mnie nie przytula. 
            - Przepraszam - szepnął w moje włosy. 
Odetchnęłam głęboko i odsunęłam go od siebie. Mam nóż w dłoni, więc wolę żeby trzymał się z dala ode mnie. 
            - Daj mi na razie święty spokój - mruknęłam i wróciłam do swojego zajęcia. 
Kątem oka zauważyłam jak brat robi urażoną minę i powoli wychodzi z kuchni. Zignorowałam to całkowicie. Nie ma prawa sądzić, że wybaczę mu jego zachowanie względem mnie, a jeżeli chce jeść zimne śniadanie to jego wybór. 
            - Eli, chłopaki, chodźcie zjeść! - krzyknęłam, a po chwili zobaczyłam blond włosy pod sobą - Siadaj – powiedziałam, odsuwając dla siostry krzesło. 
Nałożyłam jej na talerz jajecznice i trochę sałatki. Sama usiadłam obok niej i nie, wcale się nie zdziwiłam, widząc Luke'a po swojej drugiej stronie. 
            - Smacznego - mruknęłam i wzięłam się za jedzenie. 
            W kuchni słychać było mlaskanie chłopaków i uderzenie widelców o talerze. Zjadłam jako pierwsza i zostawiając talerz na stole, ruszyłam w stronę wyjścia. Dziś nie ja zmywam, więc znów mam trochę czasu dla siebie. Wyszłam na zewnątrz i ucieszyłam się, czując jak słońce od razu zaczyna grzać moją skórę. Taką wiosnę kocham.
            Powolnym krokiem ruszyłam na koniec podwórka. Opadłam na hamak, mając nadzieję, że dziś nic nie przerwie mi odpoczynku. Zamknęłam oczy i odetchnęłam głęboko. Nie wiem ile leżałam, ale instynktownie otworzyłam oczy, gdy hamak zaczął się mocniej bujać. Popatrzyłam dookoła i zobaczyłam czwórkę chłopaków ze złowieszczymi uśmiechami. Huśtawka była ciągle bujana przez Caluma, a ja razem z nią wynosiłam się co raz wyżej. 
            - To nie jest zabawne – pisnęłam, będąc już bokiem prostopadle do ziemi. 
            - Twoja mina jest bardzo zabawna - powiedział Calum, zatrzymując nagle hamak. 
Siła hamowania prawie wyrzuciła mnie na trawę, ale udało mi się utrzymać w górze. Hamak zatrzeszczał, gdy Ashton położył się koło mnie, a Calum na nas. 
            - Linki zaraz pękną – wysapałam, mając nadzieję, że moje słowa w jakiś sposób zadziałają na bruneta, który zgniata mi żebra. 
            - Lukey, Ash chodźcie oglądać bajki! 
Eli pobiegła do Luke'a i zaczęła go ciągnąć w stronę domu, ale pomimo jego błagającego spojrzeniu nikt nie ruszył mu na pomoc. 
            - Czyli ty i Luke... 
Calum'owi nie zostało dane dokończyć, bo udało mi się go w końcu zepchnąć z hamaku. Wzięłam głęboki haust powietrza i uśmiechnęłam się przepraszająco do chłopaka. 
            - Nie mogłam oddychać - wytłumaczyłam mu. 
Calum usiadł na trawie koło Michael'a i popatrzył na mnie uważnie. 
            - Co jest między Tobą i Luke'iem? – zapytał, nie spuszczając ze mnie wzroku. 
            - Nic - rzuciłam i przymknęłam oczy. 
Nie zaczerwieniłam się przy jego pytaniu. Moje opanowanie pomaga ukryć najróżniejsze emocje, które można wyłapać gołym okiem. 
            Zarzuciłam swoje nogi na nogi Ashtona i usiadłam. Ash lekko rozbujał hamak, co było naprawdę przyjemne. Rozmawialiśmy na różne tematy, które przed wybuchem epidemii byłyby błahe i idiotyczne. Zrozumiałam, że pomimo wszystko lubię chłopaków i w jakimś sensie włączyli się do naszej małej rodzinki, stając się jej częścią w tak szybkim czasie. 
            - Wiecie, że jesteśmy teraz czymś w stylu rodziny? - powiedziałam nagle. 
Chłopaki popatrzyli na mnie z szeroko otwartymi oczami i ze zdziwieniem wypisanym na twarzach. 
            - Taka prawda - wzruszyłam ramionami - I jak w każdej rodzinie u nas też są zasady.
            - Jakie zasady? - zapytał Michael. 
            - Pierwsza: jesteśmy dla siebie. Druga: nie porzucamy żadnego członka rodziny. Trzecia: nie zabijamy jeżeli ktoś nadal jest człowiekiem. 
            - Shane chyba często łamie zasadę trzecią - parsknął Ashton. 
            - To nie tak - pokręciłam głową - Nie raz trafiali tutaj ludzie, ale większość z nich próbowała nam odebrać to, co tutaj stworzyliśmy. Dlatego Shane był dla was taki ostry. 
            - A ty, pomimo, że mnie nienawidzisz i tak usprawiedliwiasz moje zachowanie. 
            Podniosłam głowę i zobaczyłam stojącego naprzeciwko nas Shane'a. Zaskoczyłam z hamaku i w paru krokach stanęłam przed nim. Podniosłam do góry głowę, aby móc mu spojrzeć w oczy, które wyrażały smutek i tęsknotę. Ja i mój brat jesteśmy dla siebie wszystkim i nie przywykliśmy do takich kłótni, ale Shane zasłużył sobie na takie traktowanie z mojej strony. Pomimo wszystko to mój brat i kocham go za to, że w ogóle jest tu ze mną i pomaga to przetrwać. 
            Po podwórku rozniósł się dźwięk dłoni, uderzającej o policzek, gdy wymierzyłam Shane'owi mocne uderzenie. 
            - Czyli mam rozumieć, że pomiędzy nami zgoda? - zapytał chłopak, masując swój zaczerwieniony policzek. 
            - Tak, jeżeli obiecujesz, że koniec z traktowaniem mnie jak osobę drugiej kategorii. 
            - Obiecuję - powiedział z szerokim uśmiechem. 

XXX

            - Chłopaki od jutra powoli się pakujemy – oznajmiłam, wchodząc do ogrodu. 
Cała piątka grała w rugby. Sport brutalny, a więc idealny dla nich. Cieszyli się jak małe dzieci taranując się nawzajem i nie martwili się, że to ja później będę musiała działać jeżeli zrobią sobie coś poważnego. 
            - Luke, miałeś się nie przemęczać - warknęłam. 
Wtargnęłam na środek ich boiska tym samym, przerywając grę i łapiąc blondyna na ramię, zaczęłam go ciągnąć w stronę domu. 
            - Mamo, pozwól jeszcze nam się pobawić - rzucił Michael, na co posłałam mu jadowite spojrzenie. 
            - Siedzisz na tarasie i zakazuje ci jakiegokolwiek wysiłku, bo mam dosyć marnowania nici na jedną ranę - mruknęłam i poradziłam go na schodkach tarasu - Możesz być sędziom. 
            Uśmiechnęłam się do Luke'a, a on skrzywił się na moje słowa. Niszczę mu zabawę, ale jeżeli będzie tak dalej to moje małe zapasy nici chirurgicznej skończą się i będzie problem, bo w Lewisville nigdzie jej nie znajdę, a najbliższy szpital jest dziesięć kilometrów od tego odludzia.
            Przez chwilę patrzyłam na blondyna, który z naburmuszoną miną oglądał jak chłopaki traktują się parę metrów przed nim. W końcu oderwałam od niego wzrok i wróciłam do domu. Usiadłam na kanapie koło Elizabeth, która znowu męczyła jakąś bajkę i sięgnęłam po książkę. "Pod kopułą" to fascynująca lektura, szczególnie w takich czasach, bo w niej też jest opisana historia zagłady małego miasteczka. Przerzuciłam kolejną kartkę i ukradkiem spojrzałam na Elizabeth. W swojej różowej sukience wygląda jak śpiąca królewna, gdy nieprzytomnym wzrokiem wpatruje się w telewizor. 
            - Jesteś śpiąca? - zapytałam. 
            - Troszeczkę – mruknęła, ziewając. 
Jest wcześnie, ale od ciągłego wpatrywania się w ekran można się zmęczyć, a do tego znudzić. 
Nakryłam ją kocem i ułożyłam jej głowę na poduszce. 
            - To się prześpij, a później w coś pogramy. 
Ciche chrapnięcie mogę uznać za twierdzącą odpowiedź. Ponownie zaczęłam czytać do chwili, gdy książka nie została wyrwana z moich dłoni. Popatrzyłam na Luke'a, który nie przyjmując się tym, że nie ma pamiętam, na której stronie skończyłam, zamkną książkę i spojrzał na okładkę. 
            - Ja to czytam - jęknęłam i chciałam wyrwać mu książkę. 
            - Jeżeli ja mam się nudzić to ty razem ze mną - fuknął i rzucił niedbale tom na stolik. 
Zagotowało się we mnie. Książek nie powinno traktować się jak śmieci. 
            - Luke, nie chodzi o to, że chcę zniszczyć ci zabawę, ale twój stan zdrowia - mruknęłam. 
            - Minęły trzy dni od zaszywania, a Michael z tą kostką może biegać. 
Zastygłam w miejscu. Wypady to jedno, ale rugby to co innego. Podczas wypadów nie biega się tylko ostrożnie stawia każdy krok, a rugby to gra, w której każdy taranuje każdego. Zerwałam się z miejsca i wyszłam na taras. 
            - Clifford! - wrzasnęłam - Biegiem do domu, bo następnym razem odetnę ci tę kostkę zamiast nastawiać! 
Chłopak zrobił przestraszoną minę, a ja usłyszałam za sobą śmiech Luke'a. Mikey przeszedł koło mnie w drzwiach. I usiadł na moim miejscu. Podobnie jak Luke'owi na początku tak i jemu nie podoba się to, że oderwałam go od gry.
            - Przepraszam chłopaki, ale wasz stan zdrowia jest ważniejszy niż jakaś głupia rugby. 
Michael złapał się za serce i dramatycznym gestem położył sobie dłoń na czoło. 
            - Kobieto, twoje słowa mnie zabijają - szepnął teatralnym głosem. 
Pokręciłam głową i przecierając dłonią twarz, poszłam do kuchni. Mam zamiar sprawdzić najpierw zapasy w kuchni, a następnie w spiżarni, aby wiedzieć czy niczego nam nie zabraknie. Czytanie książki w towarzystwie chłopaków nie byłoby dobrym pomysłem.
            Zaczęłam przeliczyć puszki z jedzeniem. Zupa pomidorowa, krem z dyni, groszek, brzoskwinie w syropie. 
            - Nie bądź zła na nas za brak odpowiedzialności z naszej strony. 
Odwróciłam głowę od szafki i spojrzałam na Luke'a, który opierał się o framugę wejścia do kuchni. Przejechałam po nim krytycznym wzrokiem i prychnęłam. 
            - Nie jesteście małymi dziećmi, żebym musiała wam mówić, co powinniście robić. 
            - Jesteś uparta. 
            - A ty dziecinny. 
Posłałam mu piorunujące spojrzenie, na co Luke uśmiechnął się do mnie oszałamiającym uśmiechem. 
            - I właśnie dlatego mi się podobasz. 
Wrócił do salonu, a do mnie dopiero po chwili dotarły jego słowa.
            Podobam się Luke'owi. Cholera.

__________________________________________________________

Krótko-długi rozdział. 
Luke jesteś taki bezpośredni :')

Mój drugi blog 
http://i-need-your-help-fanfiction.blogspot.com/

środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 3 (Dzień 152)

            Chłopaki zadomowili się na dobre, a Shane'a rozpierała radość, która sprowadzała się do niszczenia wszystkiego dookoła. Elizabeth klaskała i śmiała się za każdym razem, gdy Shane ”przez przypadek” strącił jakiś wazon albo zrobił dziurę w ścianie, co było naprawdę nieprawdopodobne. Czasami wątpiłam w jakiekolwiek podobieństwo między nami. 
            Okazało się, że chłopaki podobnie jak my nie mieli żadnej styczności z bronią do tej pory, a mój brat uparł się, że mam im pokazać podstawy podczas, gdy on znowu będzie robił samotne wypady, aby uzupełnić zapasy paliwa. 
            Pomimo moich obaw, że nauka strzelania będzie szła marnie cała czwórka miło mnie zaskoczyła, gdy po paru próbach zaczęli trafiać w okolice środka papierowych tarcz przyczepionych do płotu. O naboje się nie martwiłam, bo Shane przywiózł tyle broni, że starczyłby nam jej na jakiś rok przy sprzyjających warunkach. 
            - Luke, źle trzymasz ten pistolet – powiedziałam, podchodząc do blondyna. 
Stanęłam za nim i wyprostowałam jego łokieć, a następnie skierowałam jego dłoń z bronią równolegle do celu. Chłopak lekko odkręcił się do mnie i posłał zadziorny uśmiech. Pokręciłam z zażenowaniem głową. 
            - Szefowa taka mądra, a nie pokazała nam jako ona strzela - rzucił Michael, patrząc na mnie wzywająco. 
Uniosłam brew zaskoczona jego słowami. Przecież widzieli jak strzelam w dniu, kiedy ich uratowałam. Wzruszyłam ramionami i zabrałam pistolet Luke'owi. Przyjęłam wygodną pozycję i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Oddałam trzy strzały, które okazały się celne. Rozległy się brawa. Nie wątpię w swoje umiejętności. 
            - Mikey, nie nazywaj mnie szefową. To denerwujące. 
            - Skończyliście się wygłupiać?! - krzyknął mój brat, wychodząc na taras w okularach przeciwsłonecznych, a ja w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, ale Shane to zrozumiał - Świetnie. Jedziecie ze mną do miasta. 
Uśmiechnęłam się szeroko do brata, a on odwzajemnił uśmiech, lecz jego był złośliwy. 
            - Jessabell, ty nie - powiedział z rozbawianie w głosie - Zostajesz z Eli i Luke'iem. 
Stanęłam jak wryta. Nie wytrzymam kolejnych dni, siedząc w domu i nie mogąc poczuć tej adrenaliny w żyłach. Chciałem zmierzyć się z prawdziwym niebezpieczeństwem, a nie piekarnikiem, który działa coraz bardziej opornie. Chyba coś spieprzyłam w nim. 
            - Shane – jęknęłam, podchodząc do brata - Luke może zostać z Eli. Często zostawała sama w domu, a teraz będzie miała niego. 
            - Nie - powiedział stanowczo - Chłopaki muszą się czegoś nauczyć bez twojego matczynego opiekuństwa. 
Przeszłam koło brata, popychając go z całej siły na futrynę. Niech go szlag trafi. Wbiegłam po schodach na piętro i zatrzasnęłam za sobą drzwi od swojego pokoju, a następnie zamknęłam na klucz. Zachowuję się jak głupia nastolatka, ale to nie moja wina, że mój brat odsuwa mnie od każdej akcji z powodu tego, że jestem dziewczyną. 
            - Jessabell, otwórz. 
Głos mojego brata wydobył się zza drzwi w towarzystwie odgłosu szarpanej klamki. 
            - Odpieprz się - warknęłam - Nasze wspólne wypady były zabawą, a teraz odsuwasz mnie od siebie, bo znalazłeś sobie kolegów. 
            - To nie tak - westchnął. 
            - Jedź. Nie chcę cię widzieć teraz na oczy, braciszku. 
Wiem, że nazwanie Shane'a "braciszkiem" urazi go. Nazywam go tak tylko, gdy jestem zdenerwowana i zła, a w tej chwili go nienawidzę. Sądziłam, że pozwolenie chłopakom zamieszkać u nas będzie dobrym pomysłem, ale teraz zmieniam zdanie. Shane się zmienił. Nie chodzi mi o jego dogryzanie mi, ale o jego ogólne zachowanie względem mnie. Mało ze sobą rozmawiamy, ciągle mi rozkazuje i ignoruje mnie. Zawsze byliśmy dla siebie najważniejsi i nic nie mogło tego zmienić. Jak widać bardzo się myliłam.

XXX

            - Jess - natarczywe pukanie do drzwi i podciąganie za klamkę oderwało mnie od lektury - Jess, szybko! 
Wyskoczyłam z łóżka i podeszłam w dwóch krokach do drzwi. Przekręciłam kluczyk i zobaczyłam Elizabeth z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Nie musiała mi mówić, co się stało. Wróciłam do łóżka i wyciągnęłam broń spod poduszki i rzuciłam się biegiem na parter. Luke stał pod drzwiami wejściowymi, napierając na nie plecami. 
            - Eli zamknij się w pokoju! – krzyknęłam, widząc siostrę, schodzącą po schodach - Luke wytrzymaj jeszcze chwilę. 
Chłopak pokiwał głową, ale wiedziałam, że mam niewiele czasu. Był blady, a koszulka zabarwiała się na coraz ciemniejszą czerwień. Szwy puściły. 
            Przebiegłam przez salon i wypadła na taras prosto w oślepiające słońce. Zamknęłam za sobą drzwi i szybkim krokiem odeszłam dom. Wyjrzałam zza rogu i zobaczyłam nieliczną, ale na tą okolicę sporą grupę zarażonych, a w oddali otwartą bramę wjazdową. Oddałam pierwsze strzały z ukrycia, a następnie wyszłam i na nowo zaczęłam strzelać. Dłoń mi się trzęsła, sprawiając, że większość pocisków chybiła celu. 
            - Cholera - mruknęłam sama do siebie, gdy piątka martwych zaczęła iść w moją stronę. 
Pierwszy błąd popełniłam w ogólne wychodząc z domu. Nie wzięłam zapasowego magazynka. Pistolet w połowie drogi do drzwi tarasowych przestał oddawać strzały po naciśnięciu spustu. Drugim błędem było to, że wycofywałam się tyłem, więc następstwem tego było potknięcie się o kamień i wylądowanie twardo na ziemi. Usłyszałam w głowie dzwonienie po tym jak uderzyłam nią o ziemię.
Leżałam na trawie, patrząc jak zarażenia podchodzą do mnie. Gdy tylko podnosiłam głowę wszystko zaczynało się kręcić i zbierało mi się na wymioty. Czekałam na śmierć. 
            Usłyszałam świsty, które dla osoby, która nigdy nie strzelała z kuszy albo łuku byłyby nie słyszalne. Zombie padały jeden za drugim, a z nich głów wystawały jaskrawożółte bełty. Ostatni martwy został zestrzelony pół metra od mojej nogi, a ja odetchnęłam. Jak widać jeszcze nie czas na umieranie. 
            - Ty pomylona idiotko - warknął Shane, chwytając za przód mojej koszulki i podciągając za nią do góry - Co ty sobie myślałaś? 
Mojego brata nikt nie bał się bez powodu. Ma problemy z agresją i panowaniem nad emocjami, które pojawiają się w sytuacjach ciężkich do zniesienia. Jeżeli dochodziło do jakichś bójek Shane zawsze był ich przyczyną i uśmiechał się szeroko przy zadawaniu każdego ciosu. Problemy z prawem to jego konik, a mój to wyciąganie go nawet z największego bagna. 
            Uderzyłam brata otwartą dłonią w policzek. Puścił moją koszulkę, a ja opadłam na kolana, czując nasilające się zawroty głowy i mdłości. Coś nie pozwalało mi zacząć kłótni z bratem albo położyć się na trawie i czekać aż wszystko minie. 
- Luke - szepnęłam sama do siebie. 
Zerwałam się do biegu. Chwiałam się na boki przy każdym kroku, ale widziałam, że szwy puściły i blondyn leży teraz w przedpokoju i powoli się wykrwawia. Wpadłam do domu i przeskakując pod dwa schodki weszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam szybko torbę spod łóżka i wróciłam biegam na dół. Luke leżał nieprzytomny przy drzwiach, a przy nim stali chłopcy, próbując go ocucić. 
            Odepchnęłam ich na bok i klęknęłam przy rannym chłopaku. Odkryłam ranę, z której cały czas wypływała duża ilość krwi. Szybko wzięłam się do pracy, a tępe pulsowanie w czaszce utrudniało mi przypomnienie sobie nawet podstaw zwykłego zszywania ran szarpanych. Po dziesięciu minutach nadal nieprzytomny Luke leżał już na kanapie w salonie, a na podjeździe stał opancerzony samochód policyjny. 
            - Jessabell - powiedział chłodno Shane i wskazał na drzwi tarasu. 
Wyszłam z nim na chłodne wieczorne powietrze. Odetchnęłam głęboko. 
            - Aż tak bardzo chcesz umrzeć, bo jeżeli tak to mogę ci pomóc. 
            - Shane, to twoja wina. Gdybyś dobrze zamknął bramę to cała ta sytuacja nie miałaby miejsca. 
Trudno jest zachować spokój, gdy twój brat mówi takie rzeczy. Przesadził i dobrze o tym wiedział. To przez niego prawie wszyscy zginęliśmy, ale jego duma nigdy nie pozwoli mu się do tego przyznać. 
            - Gdybyś pomyślała nie byłoby problemu - warknął. 
            - Jesteś kretynem - rzuciłam i odwróciłam się do niego plecami, chcąc wejść z powrotem do domu, lecz jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku. 
            - Jess...
Spojrzałam na niego zaskoczona. On nigdy nie używa tego zrobienia. Jego zbolała mina mówiła sama za siebie. Chce mojego wybaczenia pomimo, że nie przeprosił. Nigdy więcej. 
            - Prześpijcie się. Ja posiedzę z Luke'iem - mruknęłam i wyswobodziłam swój nadgarstek. 
Weszłam do środka i usiadłam ze skrzyżowanymi nogami przed kanapą. Czekałam aż brat przejdzie koło mnie i zostanę sama w pokoju, nie licząc nieprzytomnego blondyna. 
- Idź do Elizabeth opowiedzieć jej bajkę na dobranoc - rzuciłam, gdy Shane był już na schodach. 
            Spojrzałam na biblioteczkę mojego ojca, w której zgromadził najstarsze wydania wszystkich książek autorstwa Kinga. Nigdy ich nie przeczytał, a mi nie pozwolił ich tknąć. Zrozumiałam po co one mu dopiero, gdy podliczyłam cenę całego zbioru. 
            Podeszłam do szklanej szafki i wyciągnęłam książkę, którą zawsze chciałam przeczytać. Gruby tom "Pod kopułą" ledwo mieści mi się w dłoni, ale stara okładka z wypukleniami jest przyjemna w dotyku. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu i otworzyłam książkę. Czułam zapach starości przy każdej kolejnej przerzucanej stronie. Jest to jak cofnięcie się do lat przed wybuchem epidemii. Wydawanie książek, stare filmy w telewizji i koncerty. To są rzeczy, za którymi tęsknię. 
            - Nie! 
Upuściłam książkę, gdy usłyszałam krzyk Luke, który gwałtownie poderwał się do pozycji siedzącej. Odwróciłam się do chłopaka i zobaczyłam jak wpatruje się w przestrzeń, ciężko oddychając. 
            - Luke, spokojnie jestem przy tobie – szepnęłam, siadając przy nim - Już po wszystkim. 
Chłopak popatrzył na mnie przestraszonym wzrokiem i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy. 
            - Widziałem jak się przewróciłaś, a później już nic nie pamiętam. Myślałem, że już po tobie. 
Uśmiechnęłam się do blondyna pocieszająco. Martwił się o mnie to słodkie z jego strony. 
Przytuliłam się do niego. Jego silne ramiona objęły mnie mocno i przyciągnęły do siebie. 
            - Nadal tu jestem - mruknęłam nadal się uśmiechając. 
Gdybym spotkała Luke przed wybuchem epidemii może coś pomiędzy nami by było, ale teraz, gdy trzeba walczyć każdego dnia o przeżycie, nie ma miejsca na miłość między dwojgiem nieznanych sobie ludzi. Liczy się tylko przetrwanie i ochrona bliskich. 
            - Musisz naprawdę dużo odpoczywać – powiedziałam, odsuwając się trochę od chłopaka - Rana otworzyła się na nowo. 
Blondyn pokiwał głową i położył się z powrotem na kanapę, ciągnąc mnie za sobą. 
            - Nie pozwolę, aby coś takiego znów miało miejsce. 
Wtuliłam się w niego bok i odprężyłam, mimo wszystko. 
Nie ma miejsca na miłość? Chyba się pomyliłam.

______________________________________________________________________
Rozdział mi się podoba, ale jest beznadziejnie krótki. Znowu.
Luke, taki słodki <3