wtorek, 25 sierpnia 2015

Rozdział 19 (Dzień 175/176)

Spojrzałam w bok i zauważyłam kopyta jelenia. Serce podeszło mi do gardła, bo właśnie tratował mój pistolet. Westchnęłam sfrustrowana swoją głupotą. Mogłam wziąć dwa. 
Czułam jak energia ze mnie ucieka, a wraz z nią cała chęć do życia. Jestem pewna, że jednak ta rozcięta łydka jest w gorszym stanie niż przypuszczałam. Ogarnęło mnie całkowite otumanienie, które utrudniało mi jakiekolwiek myślenie. 
Usłyszałam tupot stóp, a po chwili strzały. Jeleń padł pyskiem do mnie, a ja mimowolnie krzyknęłam ze strachu. Zaczęłam w panice wyczołgiwać się spod samochodu. Nie wiedziałam dlaczego, aż tak przestraszyłam się martwego zwierzęcia, ale panika mnie przerosła. Gdy tylko podwozie znikło, kulejąc podniosłam się na nogi i wpadłam prosto w czyjeś ramiona. 
- Już jestem przy tobie. 
Ciepły oddech Luke'a delikatnie poruszył moimi włosami, przedzierając się, aż do skóry. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz, który przy okazji mnie uspokoił. Odetchnęłam głęboko, pozwalając, aby panika całkowicie mnie opuściła. 
- Jess, to było genialne i zarazem głupie - powiedział Shane, odrywając mnie od Luke'a, aby samemu mnie objąć - Nie rób tak więcej. Jasne? 
Pokiwałam głową, ciesząc się, że Shane zachował się jak on i brat w jednym. 
- Mamy problem - powiedział Michael, świecąc sobie latarką i wachlując się przed parą, wylatując spod maski - Dalej nie pojedziemy. 
Całe moje ciało spięło się. Jesteśmy w jakimś lesie, dokładnie niewidomo gdzie. Mamy długą drogę przed sobą i będziemy musieli zostawić wszystkie zapasy oraz rzeczy w samochodzie. W dodatku resztę drogi musimy przebyć na piechotę, a przynajmniej do momentu, gdy znajdziemy jakiś nowy wóz. 
- Naprawdę nic nie da się zrobić? – zapytałam. dopadając brzegu samochodu tuż koło Michael'a. 
- Bez nowych części? - odpowiedział mi pytaniem na pytanie - Nic.
Westchnęłam zrezygnowana. Genialna wiadomość. 
- Wejdźmy do środka, bo nie czuję się dobrze, będąc na zewnątrz - powiedział Shane, zamykając maskę i po niej wchodząc do środka. 
Wgramoliłam się tuż za bratem, zostawiając za sobą krwawy ślad. Zmęczenie ogarniało mnie na nowo, a frustracja, którą odczuwałam zepsuciem wozu znikała. 
Opadłam na kanapę i zaczęłam głośno oddychać tym samym zwracając na siebie uwagę Luke'a. 
- Jess... 
- Daj mi apteczkę - przerwałam mu.
Chłopak przestraszył się i po ciemku zaczął szukać apteczki. 
- Włączcie tą cholerną lampkę - warknął blondyn, robiąc dużo hałasu. 
Nagle wszystko zostało oświetlone przez małą lampkę na baterie, a ja zauważyłam, że krwi jest więcej niż myślałam. Luke podał mi apteczkę. Dłonie trzęsły mi się i bardzo dobrze wiedziałam, że sama się nie opatrzę.
Jakim zdziwieniem było dla mnie, gdy z pomocą przyszła mi Elizabeth. Spojrzałam na nią zdziwiona. Dziewczynka otworzyła mi apteczkę i popatrzyła na mnie pytająco. 
- Potrzebne jest zszywanie? - zapytała, a ja pokręciłam głową - To dobrze. Tego bym nie zrobiła. 
Po raz kolejny zdziwiłam się jej dorosłym podejściem. Dokładnie przeglądałam się ruchom dłoni Elizabeth, gdy zakładała mi całkiem dobry opatrunek uciskowy. 
- Skąd ty to umiesz? - spytałam słabym głosem. 
- Warto czasami przypatrywać się jak pracujesz. 
Posłała mi piękny uśmiech, a mi zrobiło się ciepło na sercu. 
Cała podróż zmieniła naszą rodzinę. Ja stałam się pewniejsza siebie i odważna. Shane zmienił się w prawdziwego brata, który ma jakieś uczucia, ale Elizabeth... Ona wydoroślała. To jest też przykre. Ma tylko sześć lat, a z samych obserwacji nauczyła się opatrywać ludzi. Miałam ochotę przez to płakać. 
- Musimy pomyśleć, co dalej - powiedział Calum, wyciągając mnie z moich myśli. 
- Będziemy iść na piechotę - rzucił Shane i wzruszył ramionami - Znajdziemy jakieś miasto, a w nim może samochód. Wrócimy po nasze rzeczy i będzie dobrze. 
To nie był dobry plan, ale czy mamy coś innego? Możemy nie dać sobie rady, a mamy jeszcze trochę lasu do przebycia. Jeżeli z samochodem nie poradziliśmy sobie z jeleniami to. co będzie, gdy będziemy iść? 
- Jakoś to będzie - mruknął Luke, siadając koło mnie i obejmując. 
- Tak - szepnęła i oparłam głowę na jego ramieniu.

XXX

            Zarzuciłam na plecy duży plecak z rzeczami swoimi oraz Elizabeth, a także zapasami z jedzeniem i spojrzałam na resztę, która była już gotowa do drogi. Ustaliliśmy, że wyruszymy w samo południe i tak właśnie jest. Słońce świeci w zenicie, a my zostawiamy nasz ukochany wóz.
            Znowu towarzyszyły mi złe przeczucia, ale to u mnie już chyba normalne. Powoli zaczynałam się przyzwyczajać do moich psychicznych niepewności. Zrozumiałam, że to mój mózg ciągle podsuwa mi, co gorsze scenariusze, które nie mają prawa się ziścić.
Rozluźniałam się i z lekkim uśmiechem złapałam dłoń Elizabeth. Dziewczynka radośnie zaczęłam podskakiwać i się śmiać, gdy ją obracałam. Chwila spokoju…
Nie sądziłam, że aż tak bardzo mogę się mylić. W tej teraźniejszości nie można być spokojnym. Nawet przez kilka minut.
______________________________________________________________________

Nudy, nudy, nudy *ziew*

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Rozdział 18 (Dzień 175)

Powoli zbliżyliśmy się do zjazdu na 54. Po kilku postojach i problemach z wozem byliśmy coraz bliżej przekroczenia granicy między Karoliną Północą, a Wirginią. Tym samym przygotowywałam się psychicznie na przebycie małego fragmentu parku Great Smoky Mountains. Muszę przyznać sama przed sobą, że boję się tego, co może nas tam spotkać. Mam złe przeczucia, które zaciskają mi żołądek w supeł. 
Zrobiliśmy krótki postój, aby szybko zjeść i przejechać dłuższą drogę. Michael postawił koło mnie metalowy spodek z zimną potrawką z puszki. Wiedziałam, że nic nie przełknę, ale musiałam to w siebie wepchnąć, aby nikt nie myślał, że postanowiłam się głodzić. Śmierć głodowa w tych czasach to głupota. Małymi kęsami pochłaniałam obiad, który pomimo niesprzyjających warunków, był pyszny. Patrzyłam ciągle na talerz, mając gdzieś całe otoczenie wszystko, co się działo dookoła mnie. Wyłączyłam się. 
- Jest, jesteś z nami? - zapytał Calum, lekko mnie szturchając. 
- Tak - odpowiedziałam mechanicznie. 
- Zbieramy się - powiedział mi brunet i zabrał mój talerz. 
Przez chwilę wpatrywałam się w swoje kolana, ale szybko się otrząsnęłam i wsiadłam do środka. Teraz czeka nas najgorsza część podróży. 
Zajęłam szybko kanapę, mając nadzieję, że prześpię ten fragment i nie będę się ciągle stresować. Ułożyłam się wygodnie, wykorzystując bluzę któregoś z chłopaków jako poduszkę. Zamknęłam oczy, ale po chwili poczułam jak ktoś splata swoje palce z moimi. Uśmiechnęłam się sama do siebie, nie musząc nawet sprawdzać, kto to był. 

XXX

Wrzask. Elizabeth wrzeszczy, a razem z nią chłopaki i Mia. Chyba nawet płacze, ale nie jestem pewna. Uchyliłam powoli powieki nieświadoma powagi całej sytuacji.
Leniwie przeciągnęłam się i sennie uśmiechnęłam. Otworzyłam szerzej oczy, gdy spojrzałam na przednie siedzenia, a na nich leżała zbita szyba. Całe szkło, które miało wytrzymać kule pistoletów, mające na celu chronić kierowcę i pasażera leżało w kawałkach na fotelach. Spojrzałam na tył samochodu i zobaczyłam Elizabeth zapłakaną na środku wozu, a reszta siedziała oparta plecami o tylne drzwi. Wyglądali na przestraszonych. 
- Co tu się dzieje? – zapytałam, podnosząc lekko głos. 
- Ciszej - warknął szeptem Calum - One tutaj jeszcze mogą być. 
Ześlizgnęłam się z kanapy i na kolanach podeszłam do Elizabeth. Dziewczynka wpadła w moje ramiona i zaczęła łkać w moją koszulkę. Delikatnie głaskałam jej blond włosy, patrząc ciągle zaskoczona na przyjaciół. W zapadającym mroku widziałam coraz słabiej, ale tego strachu nie ukryje się nawet w największych ciemnościach. 
- Co tu się stało? - zapytałam ponownie, bo nadal nie dostałam odpowiedzi. 
- Wjechaliśmy do Great Smoky Montains, gdy nagle coś wskoczyło nam na maskę. Shane zahamował gwałtownie i walną w kolejnego. Silnik zgasł i już nie chciał odpalić. Utknęliśmy tutaj, a ich było coraz więcej. Naskakiwały na wóz i próbowały go staranować z każdej strony. A ciebie nie dało się obudzić w żaden możliwy sposób - odpowiedział mi Michael. 
- Czy tym czymś były jelenie-zombie? - zapytałam zaskoczona. 
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami, a z gardła Elizabeth wydobył się głośny szloch jakby same słowa ją przestraszyły. 
Nagle cały wóz się zatrząsnął, a tylne drzwi samochodu lekko odskoczyły odpychając moich przyjaciół, którzy zapierali się nogami. Ile siły mają te zwierzęta, że udało im się przepchnąć drzwi, które otwierają się na zewnątrz, do środka? 
Wstałam na równe nogi i próbowałam się na nich utrzymać przy ogromnej sile wstrząsów powodowanych uderzeniami jeleni. Wyciągnęłam zza spodni pistolet i koślawo ruszyłam w stronę siedzeń. W głowie formował mi się plan, który może się powieść. Stanęłam na kanapie i wychylając tylko głowę i dłoń z pistoletem rozejrzałam się za pierwszym jeleniem. Zwierz stał i dziko kopał ziemię. Wycelowałam. Huk rozszedł się po całym lesie, a mała główka jelenia roztrzaskała się od pocisku. Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie czułam strachu tylko złość. To coś zniszczyło nasz wóz, który stał się naszym domem. 
Wyjrzałam ponownie i zobaczyłam dwa inne jelenie, spożywające mięso tego, którego zastrzeliłam. Miałam szansę. Przeszłam na przednie siedzenie i całkowicie ignorując słowa sprzeciwu przyjaciół, wdrapałam się na dach. Poczułam pieczenie w łydce i zabarwiające się na czerwono spodnie. Genialnie. Rozcięłam sobie nogę o jakiś kawałek szkła. 
Stanęłam i spojrzałam z góry na dwa jelenie. Wymierzyłam i oddałam idealny strzał. Kolejny jeleń padł. Ostatni spojrzał na mnie dziko i niespodziewanie uderzył rogami w samochód. Wóz zatrząsnął się, a ja straciłam równowagę. Upadłam boleśnie na plecy i zaczęłam kasłać. Kolejny atak zwierzaka podniósł odrobinę samochód. Mimowolnie sturlałam się z dachu i spadłam na kamienistą drogę. Czułam jak wszystko we mnie protestuje i głośno krzyczy o poobijaniu. Dudnienie kopyt przywrócił mi trzeźwe myślenie. Szybko przeczołgałam się pod samochód.
Dziękuję, że ma on wysokie podwozie.
 _____________________________________________________________________

I jest więcej akcji!



niedziela, 2 sierpnia 2015

Rozdział 17 (Dzień 172)

  Patrzyłam jak Elizabeth żegna się z Gigi i jej rodziną. Dziewczynki bardzo się polubiły i nic dziwnego, że podczas ich pożegnania polały się łzy. Odwróciłam się na pięcie, wpadając prosto w żelazny uścisk Matta. 
Od ataku gangu minęły dwa dni, a mieszkańcy szkoły wylizali się z ran i pogrzebali poległych. Matt okazał się być dobrym przywódcą, bo dzięki jego organizacji oni zaczęli ścigać napastników, gdy ja siedziałam i opatrywałam ludzi, i w końcu się ich pozbyli. Wszyscy przyjęli wiadomość o zlikwidowaniu gangu z ulgą, bo był to już czwarty atak. 
Zaczęłam tracić powietrze, a Matt nadal zgniatał mi żebra. 
- Za chwilę mnie udusisz - wysapałam, uderzając lekko dłońmi o boki jego klatki. 
- Przepraszam - rzucił, odstawiając mnie na ziemię - Będzie mi was brakować. Wprowadzaliście tutaj nietypowe reguły. 
- Cała przyjemność po naszej stronie - powiedziałam i puściłam mu oczko. 
Z prawego korytarza usłyszałam uniesione głosy. Zza rogu wybiegł Shane razem z Ashtonem, rozrzucając za sobą masę ubrań. Śmiał się jak szalony, przepychając się między ludźmi. Po jego niepowodzeniu u Mii nie było widać śladu. Chyba, że wczorajsze upicie się do nieprzytomności z chłopakami zalicza się do jakiejś kuracji leczącej złamane serce. Do tej pory zastanawiam się, skąd wytrzasnęli tyle alkoholu i jak to możliwe, że udało im się wjść z takiego stanu upojenia bez szwanku.
- Shane, kretynie, oddawaj ubrania! - wrzasnął Michael, wbiegając na korytarz. 
Za nimi wpadła pozostała trójka, a najlepsze było to, że wszyscy byli w samych bokserkach. Parsknęłam, chcąc powstrzymać śmiech. 
- Nadal nie mogę uwierzyć, że pomimo, że żyjemy w świecie zombie to oni nadal potrafią zachowywać się, tak zwyczajnie - powiedział Matta, śmiejąc się cicho. 
- Właśnie to w nich kocham - szepnęłam, a po chwili się zreflektowałam, widząc jak Luke z bandażem na obojczyku szarpie się o koszulkę z Calumem, który nadal miał opatrunek na ramieniu - Mieliście nie szaleć przez najbliższe kilka dni! Gdzie jest Mia, która miała was pilnować!? 
Ludzie dookoła chichotali pod nosami, oglądając całą scenę. Mnie też w pewnym stopniu bawiła, ale w sprawach medycznych jestem poważna. Nie mogę pozwolić, aby szwy któregoś z tej dwójki puściły, tak jak Luke'owi kiedyś. 
Ashton zatrzymał się nagle i z beztroskim uśmiechem popatrzył mi w oczy. Wyglądał śmiesznie, stojąc tak pośród ludzi w samych bokserkach i potarganych włosach. 
- Mogliśmy ją przez przypadek zamknąć w sali - rzucił i podstawił nogę przebiegającemu obok Shane'owi. 
Mój brat potknął się i wylądował twarzą na podłodze. Wstrzymałam powietrze i wypuściłam je z sykiem. Nie wiem, co gorsze. To, że Ashton zamknął swoją dziewczynę, aby poszaleć z chłopakami czy to, że właśnie prawie rozwalił nos Shane'owi. 
Podeszłam do Caluma i złapałam go za ucho jak małe dziecko. Po chwili dorwałam także Michaela. Wyglądali na przerażonych zaistniałą sytuacją. 
- W tej chwili macie się ubrać i iść po Mię. Za pięć minut odjeżdżamy i jeżeli was nie będzie to nie skończy się to miło - syknęłam.
Musiałam to zrobić inaczej nigdy byśmy nie wyjechali. Kocham ich, ale to dzieci, które jak zaczną się bawić, nie widzą końca i czasami potrafią przesadzić, tak jak Ashton z Shane'm.
Patrzyłam z zadowoleniem jak dwójka szybko się ubiera i biegnie w stronę korytarza z którego wybiegli. Zwróciłam się w stronę reszty, ale oni także już byli w trakcie zakładania swojej odzieży. Shane pomaszerował do naprawionego przez ludzi Matta wozu i zajął miejsce kierowcy. Luke z Calumem byli tuż za nim. Uśmiechnęłam się lekko, czując, że teraz to ja mam władzę w naszym gronie i to ja wydaję polecenia. 
Nie wiedziałam czy z świadomością posiadania tej władzy jest mi dobrze. Nie mogę zmienić się w kretynkę, która ogłupieje od nadmiaru władzy. Tę rolę wolę zostawić Shane'owi. Już jest kretynem, pozostaje mu jedynie ogłupieć. 
- Jakbyście jednak rozmyślili się z tym Portland, zawsze jesteście mile widziani tutaj - szepnął mi Matt. 
- Dziękuję - odpowiedziałam, ostatni raz go przytulając. 

XXX

Po wylewnych pożegnaniach chłopaków z mieszkańcami Wilkesboro wyjechaliśmy na 421, aby po chwili móc już mknąć w stronę 77. 
Dobrze było być we własnym samochodzie i gronie, w którym panowała o wiele przyjemniejsza atmosfera, odkąd Mia się ustatkowała. Muszę przyznać, że ona i Ashton wyglądają jak zwykła para, która nie widzi nikogo po za sobą. 
Shane został zraniony, pomimo tego jak bardzo starał się to ukryć. Widziałam jego smutny uśmiech za każdym razem, gdy patrzył na Mię z Ashem. Mi samej robiło się wtedy smutno, ale cieszyłam się szczęściem tej dwójki. 
Siedziałam oparta plecami o kanapę, na której leżał Luke i Calum. Za żadne skarby nie chcieli z nikim podzielić się miejsce, więc w tym wypadku wylądowałam na materacu razem z Michael'em. Próbowałam wsłuchać się w przekomarzania prowadzącego wóz Shane'a z zajmującą miejsce pasażera Elizabeth. Luke zaczęłam coś nucić pod nosem, co całkowicie oderwało moją uwagę od dwójki z przodu. Ma taki przyjemny głos. 
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię. 
Blondyn nachylił się nade mną i zaśpiewał mi cicho do ucha. Jego ciepły oddech owinął moją szyję, a słowa spowodowały zbyt szybką akcję serca. 
Pomimo wszystko, dziękuję za całą epidemię i za to, że dzięki niej spotkałam chłopaków.

______________________________________________________________________

Powracam do Was po cholernie długim czasie! Wyjazd mi się przedłużył z mojej własnej woli i każdego dnia zastanawiałam się jak bardzo będziecie na mnie źli za to, że opóźniam dodanie rozdziały, ale... Co tam!

Rozdział krótki i nudnawy, ale obiecuję, że w następnym będzie o wiele więcej akcji!