Pierwszym
dźwiękiem jaki wychwyciły moje uszy było wielokrotnie łamane gałęzie na dużej
szerokości za nami. Następnym, jęki i warczenia, które już musiał wyłapać każdy
z nas pomimo głośnych rozmów. Wstrzymałam oddech odwracając się za siebie, a
reszta umilkła jak na zawołanie.
Rozejrzałam
się po lesie, ogarniając drzewa, które rosły gęsto. Doskonale widziałam kilkoro
zombie, idących prosto na nas, a za nimi kolejnych, którzy szli wolniej.
- Biegnijcie - powiedziałam, zostając w tyle, aby w razie czego móc ich osłaniać.
Było ich za dużo, aby próbować wystrzelić każdego. Szkoda marnować amunicji.
Shane zrównał się ze mną, aby w potrzebie łatwo mi pomóc.
Oddalaliśmy się do martwych bardzo szybko, ale ostrożności nigdy za wiele. Biegliśmy dalej.
Nagle z głośnym krzykiem z oczu znikli mi chłopaki z Elizabeth i Mią, którzy byli przed nami jakieś pięć metrów.
Zatrzymałam się gwałtownie tuż nad skrajem głębokiego wąwozu. Spojrzałam na przyjaciół, którzy ciężko zbierali się do kupy po twardym lądowaniu.
- Musicie szybko wyjść - powiedział Shane, oglądając się za siebie.
Po ich minach widziałam bardzo dobrze, że upadek odebrał im dech i nie podniosą się szybko.
Pierwszy wstał Calum, który już po chwili próbował wdrapać się na górę po stromej ściance wąwozu. Jego starania okazały się zbędne, bo ziemia okazała się być mokra, przez co ześlizgiwał się z powrotem na sam dół.
Shane położył się na poszyciu i podał dłoń brunetowi, ale nawet to w niczym nie pomogło, bo wąwóz okazał się być zbyt głęboki.
Westchnęłam sfrustrowana. Znowu usłyszałam jęki, co musiało znaczyć tyle, co to, że zombie nas odnalazły.
W głowie gorączkowo obmyśliłam kiepski plan, który w tym momencie musi nas wystarczyć.
Jeżeli zostanę tutaj z Shane'm to pewne, ze martwi zaczną wpadać do wąwozu, a jeżeli ciężko jest im się wydostać tutaj to nie wiadomo jak daleko znajdą miejsce, w którym uda im się stąd wyjść.
- Rozdzielamy się - powiedziałam rzeczowo - Z Shane'm odciągniemy uwagę zombie od was. Będziemy ciągle kierować się na północ, a później zwrócimy. Wydostańcie się i rozbijcie gdzieś obóz.
- To głupota - rzucił Michael - W taki sposób zawsze ginęli ludzie na filmach.
- To nie film, Mikey. To rzeczywistość - mruknął Shane - Poradzicie sobie. Do zobaczenia.
Spojrzałam na Luke'a. Jego oczy były utkwione we mnie. Lekko skinął głową, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Była to cicha obietnica kolejnego spotkania.
Złapałam brata za łokieć i pobiegliśmy, robiąc przy tym jak najwięcej hałasu.
Czułam coraz lepiej palący ból w zranionej łydce. Utrudniało mi to w każdym kroku. Shane biegł koło mnie, krzycząc na całe gardło. Byłam pewna, że cały plan wypalił, bo jedyne odgłosy to te wydawane przez zombie, a nie dodatkowo wrzaski moich przestraszonych przyjaciół.
Zatrzymałam się zziajana i opadłam na ziemię. Ból nie pozwalał mi już ustać na nogach, a wiedziałam, że za kilka minut znowu będę musiała biec, bo Shane narobił wystarczającego hałasu, aby ściągnąć tu martwych.
Spojrzałam na słońce, przedzierające się przez gałęzie i szybko oszacowałam, że do zachodu zostały jeszcze jakieś dwie godziny. Po zmierzchu lepiej żebyśmy byli znowu wszyscy razem jeżeli chcę z Shane'm na pewno przeżyć.
Szybko wstałam, widząc pierwszą nadciągającą falę zombie.
- Biegniemy jeszcze kilometr, a później do wąwozu? - zwróciłam się do brata, ciągle obserwując martwego.
- Co z twoją kondycją? Czyżby zabawy z Luke'iem jej nie poprawiły? - zapytał zgryźliwie.
- Z moją kondycją wszystko dobrze, ale nie wiem czy moja łydka to wytrzyma - fuknęła, odwracając się na pięcie i ruszając truchtem.
- Przepraszam – powiedział, szybko mnie doganiając - Kilometr i schodzimy.
- Biegnijcie - powiedziałam, zostając w tyle, aby w razie czego móc ich osłaniać.
Było ich za dużo, aby próbować wystrzelić każdego. Szkoda marnować amunicji.
Shane zrównał się ze mną, aby w potrzebie łatwo mi pomóc.
Oddalaliśmy się do martwych bardzo szybko, ale ostrożności nigdy za wiele. Biegliśmy dalej.
Nagle z głośnym krzykiem z oczu znikli mi chłopaki z Elizabeth i Mią, którzy byli przed nami jakieś pięć metrów.
Zatrzymałam się gwałtownie tuż nad skrajem głębokiego wąwozu. Spojrzałam na przyjaciół, którzy ciężko zbierali się do kupy po twardym lądowaniu.
- Musicie szybko wyjść - powiedział Shane, oglądając się za siebie.
Po ich minach widziałam bardzo dobrze, że upadek odebrał im dech i nie podniosą się szybko.
Pierwszy wstał Calum, który już po chwili próbował wdrapać się na górę po stromej ściance wąwozu. Jego starania okazały się zbędne, bo ziemia okazała się być mokra, przez co ześlizgiwał się z powrotem na sam dół.
Shane położył się na poszyciu i podał dłoń brunetowi, ale nawet to w niczym nie pomogło, bo wąwóz okazał się być zbyt głęboki.
Westchnęłam sfrustrowana. Znowu usłyszałam jęki, co musiało znaczyć tyle, co to, że zombie nas odnalazły.
W głowie gorączkowo obmyśliłam kiepski plan, który w tym momencie musi nas wystarczyć.
Jeżeli zostanę tutaj z Shane'm to pewne, ze martwi zaczną wpadać do wąwozu, a jeżeli ciężko jest im się wydostać tutaj to nie wiadomo jak daleko znajdą miejsce, w którym uda im się stąd wyjść.
- Rozdzielamy się - powiedziałam rzeczowo - Z Shane'm odciągniemy uwagę zombie od was. Będziemy ciągle kierować się na północ, a później zwrócimy. Wydostańcie się i rozbijcie gdzieś obóz.
- To głupota - rzucił Michael - W taki sposób zawsze ginęli ludzie na filmach.
- To nie film, Mikey. To rzeczywistość - mruknął Shane - Poradzicie sobie. Do zobaczenia.
Spojrzałam na Luke'a. Jego oczy były utkwione we mnie. Lekko skinął głową, a ja odpowiedziałam mu tym samym. Była to cicha obietnica kolejnego spotkania.
Złapałam brata za łokieć i pobiegliśmy, robiąc przy tym jak najwięcej hałasu.
Czułam coraz lepiej palący ból w zranionej łydce. Utrudniało mi to w każdym kroku. Shane biegł koło mnie, krzycząc na całe gardło. Byłam pewna, że cały plan wypalił, bo jedyne odgłosy to te wydawane przez zombie, a nie dodatkowo wrzaski moich przestraszonych przyjaciół.
Zatrzymałam się zziajana i opadłam na ziemię. Ból nie pozwalał mi już ustać na nogach, a wiedziałam, że za kilka minut znowu będę musiała biec, bo Shane narobił wystarczającego hałasu, aby ściągnąć tu martwych.
Spojrzałam na słońce, przedzierające się przez gałęzie i szybko oszacowałam, że do zachodu zostały jeszcze jakieś dwie godziny. Po zmierzchu lepiej żebyśmy byli znowu wszyscy razem jeżeli chcę z Shane'm na pewno przeżyć.
Szybko wstałam, widząc pierwszą nadciągającą falę zombie.
- Biegniemy jeszcze kilometr, a później do wąwozu? - zwróciłam się do brata, ciągle obserwując martwego.
- Co z twoją kondycją? Czyżby zabawy z Luke'iem jej nie poprawiły? - zapytał zgryźliwie.
- Z moją kondycją wszystko dobrze, ale nie wiem czy moja łydka to wytrzyma - fuknęła, odwracając się na pięcie i ruszając truchtem.
- Przepraszam – powiedział, szybko mnie doganiając - Kilometr i schodzimy.
______________________________________________________________________
Powracam z krótkim rozdziałem i jakąś akcją.
Krótkie info: przez pewien okres czasu mogę spóźniać się z rozdziałami lub dodawać je, co dwa tygodnie, ale o tym będę Was informować.