Zatrzymałam mojego czerwonego chevroleta kawałek za bramą, aby poczekać,
aż Mia ją zamknie i wróci na miejsce pasażera.
Blondynka wskoczyła do samochodu, a ja wrzuciłem gaz do dachy. Chciałam
zniknąć z pola widzenia zanim któryś z domowników obudzi się i zauważy, że nas
nie ma. Nie mam zamiaru narażać więcej osób.
- Kierunek Blacklick! - krzyknęłam Mia, a i mały włos nie zahamowałam,
gwałtownie od tego jej nagłego wybuchu.
- Czyli? – zapytałam, zerkając na nią kątem oka.
- Cały czas prosto, a później na pierwszej lepszej asfaltówce w lewo –
odpowiedziała, uśmiechając się szeroko.
Cały czas zerkałam na dziewczynę, bo jej entuzjazm nie mógł być
spowodowany zwykłą misją poszukiwawczą. W to nie uwierzę.
- Od kiedy jesteś taka radosna? - spytałam mimochodem.
- No wiesz - wzruszyła ramionami - Postanowiłam, że ten wypad będzie
moim wieczorem panieńskim, więc się cieszę.
Tym razem się nie powstrzymałam i zahamowałam gwałtownie. Mia poleciała
do przodu, ale na szczęście miała zapięty pas, za co dziękowałam jej w duchu.
- Że co?
- Emmm… - blondynka zmieszała się i opuściła głowę - Podczas
wczorajszego wypadu Ashton powiedział, że dzięki mnie jego życie w tym
cholernym świecie nabrało sensu i to ze mną, nie wie sam jak długo będzie
trwało, chce spędzić jego resztę, a następnie klęknął i wyciągnął pierścionek.
- Oświadczył ci się? – wykrztusiłam, nie mogąc w to uwierzyć.
- Tak - szepnęła nieśmiało Mia i wystawiła w moją stronę dłoń, na której
palcu widniał złoty pierścionek z mały diamencikiem.
- Jest piękny – powiedziałam, uśmiechając się do niej szeroko i ją
ściskając - Obiecuję ci, że jak wrócimy już z tego wypadu to postaramy się coś
wymyślić, żebyś z Irwinem miała cudowny ślub i wesele, a do tego prawdziwy
wieczór panieński.
- Naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem dziewczyna, a ja zauważyłam, że
w jej oczach pojawiły się łzy.
- Naprawdę – odpowiedziałam, ściskając jej dłonie - Ale najpierw mamy
misję do wykonania.
Mia szybko
pokiwała głową starając się niewidocznie otrzeć łzy szczęścia, ale ja i tak je
widziałam.
XXX
Tablica, którą minęłyśmy poinformowała, że za pięć kilometrów będziemy
w Blacklick. Z radia leciała Mardy Bum, a ja rozpędzałam się do granic
możliwości. Cieszyłam się tą chwilą wolności, tak samo jak Mia, a prędkość jaką
rozwinął ten samochód dodawała adrenaliny, przez którą prawdopodobnie popełnimy
jakąś głupotę.
Minęłyśmy pierwsze zabudowania, a ja pozwoliłam, aby auto zwolniło.
Zaczęłyśmy się rozglądać po domach i różnych lokalach, szukając jakiegoś znaku
życia. Kierowałam się głową ulicą mając nadzieję, że gdzieś w centrum
znajdziemy Shane'a i Macy.
Skręciłam na skrzyżowaniu i otworzyłam oczy ze zdumienia. Wiedziałam,
że w każdym z miast pojawiły się ogromne stada zombie, które niewidomo skąd się
wzięły, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Cała ulica była
zapełniona martwym, aż po same brzegi.
- Co robimy? - szepnęła Mia jakby bała się, że zombie usłyszą nawet
najcichsze słowo.
- Mamy dwie opcje - zaczęłam i sięgnęłam na tylne siedzenia po mój
pistolet - Pierwsza omijamy to całe gówno i kręcimy się po innych ulicach.
Druga wjeżdżamy w stado i torując sobie drogę, wołamy Shane'a, bo jeżeli jest
tu ich, aż tyle to znaczy, że gdzieś niedaleko jest żywe mięso, które
wyczuwają.
Kilkoro zombie już zwróciło uwagę na samochód, który wydawał z siebie cichy
warkot i zaczęło iść w naszą stronę. Postanowiłam je zignorować i nie marnować
amunicji.
- Wydaje mi się, że masz rację do tych martwych w opcji drugiej -
powiedziała po chwili Mia - Jeżeli oni są gdzieś tutaj w centrum to zmarnujemy
tylko paliwo jeżdżąc po całym mieście, ale jeżeli ich nie ma to możemy
pożałować tej decyzji.
- Zróbmy tak - rzuciłam - Objedźmy okolicę i się rozejrzyjmy, a dopiero
później podejmiemy tak drastyczne środki. Jasne?
Blondynka pokiwała z ulgą głową i ponownie rozsiadła się w fotelu, a ja
powoli ruszyłam dalej.
Samochód toczył się opuszczonymi ulicami jakby jechał na rezerwie i
zaraz miałby stanąć. Przez bite półtorej godziny próbowałyśmy odnaleźć choćby
najmniejszy znak tego, że Shane gdzieś może się ukrywać. Niestety cały wysiłek
na marne. Wróciłyśmy do punktu wyjścia.
Mia westchnęła i wzięła z tylnego siedzenia karabin oraz zwykły
pistolet.
- To co? Zaczynamy? – zapytała, spoglądając na mnie.
- Zaczynamy - odparłam i wzięłam głęboki wdech, wciskając jeden
pistolet za pasek, a drugi kładąc na kolanach.
Czułam buzującą w moich żyłach adrenalinę. Krew zaczęła szybciej
krążyć, oddech stał się lekko przyśpieszony, a myśli trochę chaotyczne. Liczyło
się tylko to, że za chwilę rozjadę stado zombie.
Wycofałam się o kilka metrów i ruszyłam z piskiem opon.
Sto metrów.
Pięćdziesiąt metrów.
Dwadzieścia metrów.
Dziesięć metrów.
W mojej głowie pojawiło się wspomnienie z początku naszej podróży. Nasz
stary wóz i zablokowany silnik zwłokami martwych oraz szyba pokryta krwią. I
właśnie dzięki temu wspomnieniu zrozumiałam jaki niewyobrażalny błąd
popełniłam.
Przez kilka pierwszych metrów chevrolet dawał sobie radę i dzielnie
torował sobie przejazd i miejsce dookoła na jakieś dwa lub trzy metry, ale ja
wiedziałam, że i tak zaraz to się skończy.
Silnik zacharczał i zgasł. Szybko złapałam swoją broń i wyciągnęłam
kasetę z piosenką z radia, wciskając ją do plecaka. Mia w końcu zrozumiała całą
sytuację i w pośpiechu zaczęła opuszczać samochód.
- Na dach! - krzyknęłam, gdy zatrzasnęłam za sobą drzwiczki.
Blondynka w ekspresowym tempie weszła na samochód, a ja wcale nie byłam
gorsza.
Stanęłyśmy
do siebie plecami jak najbardziej na środku. Już po chwili padły pierwsze
strzały.
- Jess, co robić? - zapytała drżącym głosem Mia.
- Nie wiem! - odpowiedziałam zgodnie z prawdą, celując w martwego,
który próbował wejść na maskę auta - Daj mi chwilę, coś wymyślę.
Rozglądałam się dookoła, myśląc gorączkowo jak nas uratować. Przez
stres miałam wrażenie, że widzę Shane'a na dachu małej pizzerii tuż naprzeciwko
mnie.
Chwila moment...
- Shane! - wrzasnęłam i zaczęłam machać do brata.
- Jeszcze chwila siostra! - rzucił i znikł mi z oczu.
Po kilku sekundach Shane znowu się pojawił i rzucił do mnie czymś.
Złapałam przedmiot, który okazał się być małą kotwicą przyczepioną do liny.
- Musicie skończyć obie naraz jak najdalej i jak najwyżej złapać linę.
Wciągniemy was na dachy - poinstruował mnie mój brat.
To przecież niemożliwe, żeby udało nam się przelecieć nad martwymi.
Budynek wydaje się być za niski i prawdopodobnie zaryjemy brzuchami o asfalt, a
do tego odległość chyba za duża.
- Mia, skaczemy - podjęłam decyzję, bo uznałam, że tak czy inaczej
umrzemy.
- Nie dam rady - powiedziała dziewczyna, kręcąc głową - Nie utrzymam
się.
Mój mózg
zaczął pracować na pełnych obrotach. Nie zostawię tu jej. Jest przecież świeżo zaręczona,
a po za tym jest moją przyjaciółką.
- Strzelaj ciągle i wskakuj mi na plecy - rzuciłam - Szybko.
Mia w
pośpiechu przyczepiła się do mnie, o mały włos nie zarzucając nas z dachu.
Podał jej mój pistolet i przeżegnałam się w myślach. Miałam tylko nadzieję, że
będę miała na tyle siły, aby skoczyć dostatecznie daleko.
Cofnęłam się o krok i z małego rozbiegu rzuciłam się z liną w przepaść
pełną zombie. Okazało się, że moje obawy były mylne, bo przeleciałyśmy nad
martwymi, zahaczając jedynie odrobinkę o ich głowy i zdarzając się ze ścianą.
Spotkanie z twardą powierzchnią było na tyle twarde, że prawie puściłem linę.
Poczułam jak powoli unosimy się w górę.
- Mia, podaj mi dłoń - odezwała się pierwszy raz Macy.
Spojrzałam do góry i patrzyłam jak blondynka wspina się na dach przy
pomocy Rudej, używając moich ramion jako podpórek.
Usłyszałam cichy trzask. Macy gwałtownie obejrzała się za siebie, a ja jedynie
zdążyłam zauważyć jej przerażone spojrzenie nim runęłam w dół.
Instynktownie spięłam wszystkie mięśnie, czekając na kolejne zderzenie,
ale tym razem z chodnikiem. Nie stało się to. Wylądowałam na materiałowych
daszku rozciągniętym nad stolikami przed pizzerią.
Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęła się do patrzących na mnie przyjaciół.
Już się podnosiłam, aby wybić szybę w oknie i wejść do budynku, gdy
nagle znowu runęłam w dół. Spadłam prosto na kilku martwych, którzy
zaasekurowali moje zderzenie z chodnikiem.
Zerwałam się na równe rogi i poczułam rwący ból w nodze w okolicy
piszczeli, który minął tak szybko jak się pojawił dzięki adrenalinie. Musiałam
znaleźć jakąkolwiek drogę ucieczki.
Rzuciłam się całym ciałem na witrynę lokalu. Szyba pękła, a ja
wylądowałam na podłodze.
Wyciągnęłam
pistolet zza paska i strzeliłam do pierwszych w rzędzie martwych.
Podniosłam się i zarządziłam sobie dalszą ewakuację. Wbiegłam za ladę i
przeszłam do kuchni. Drzwi zastawiłam krzesłem, które znalazłam przy którymś z
blatów. Rozejrzałam się dookoła i zauważyłam tylne drzwi wyjściowe z małym okienkiem.
Podeszłam szybko do nich i wyjrzałam. Nie zdziwiłam się, gdy okazało się, ze
nawet tutaj kręci się masa martwych.
W głównej części lokalu coś łupnęło. Nie miałam czasu do stracenia, bo
zombie są już w środku.
Zaczęłam gorączkowo rozglądać się, aż w końcu mnie olśniło. Podbiegłam
do metalowych drzwi. Odbezpieczyłam zamek i odepchnęłam skrzydło. W środku
pachniało zepsutym jedzeniem, ale dało się wytrzymać. Weszłam do środka i
zaczęłam zamykać drzwi w momencie, gdy do kuchni wpadli pierwsi martwi.
Trzasnęłam skrzydłem, a dookoła mnie zapanowała ciemność.
______________________________________________________________________
To jest
jeden z rozdziałów, za który uwielbiam samą siebie. Jest duża akcji, a w
dodatku tak przyjemnie mi się go pisało!
Mam
nadzieję, że wam spodoba się tak samo jak mi.