- Jess!
Krzyk
siostry wyrwał mnie ze snu. Wyskoczyłam z łóżka, łapiąc po drodze broń i
zbiegłam na dół. Rozglądałam się dookoła w poszukiwaniu potencjalnego
zagrożenia, lecz go nie znalazłam. Weszłam do kuchni, gdzie moja siostra
patrzyła rozradowana w kalendarz.
-
Wiesz jaki dziś dzień? – zapytała, a jej oczy błyszczały z podniecenia.
Usiadłam na krześle przy stole i
przetarłam twarz dłonią. Za trudne pytanie jak na tę porę. Popatrzyłam na
Elizabeth i na datę zakreśloną czerwonym markerem. Powoli kojarzyłam fakty.
-
Dziś są twoje urodziny! – pisnęłam, rozbudzając się natychmiast – Moja mała
dziewczynka kończy dziś sześć lat.
Złapałam
siostrę w objęcia i w akompaniamencie jej radosnego śmiechu okręciłam się parę
razy. Wszystko trwałoby dłużej, gdyby nie moja niezdarność. Wylądowałam na
podłodze, a Eli upadła na mój brzuch, pozbawiając mnie tchu. Dziewczynka
ześlizgnęła się ze mnie, widząc moje próby złapania oddechu. Popatrzyła na mnie
przestraszona, lecz gdy posłałam jej słaby uśmiech, na jej twarzy ponownie zagościła
radość.
-
Czy będę mogła nauczyć się strzelać? – spytała z nadzieją.
-
Nie – odpowiedziałam twardo – Jesteś za mała i nie będzie ci to potrzebne. Masz
mnie.
Mina
małej zmieniła się diametralnie. Kąciki ust opadły, a oczy nie błyszczały już
tak bardzo. Nie rozumiem jej chęci do nauki używania broni. Sama zaczęłam jej
używać z czystej potrzeby ochrony siostry i brata idioty. Nigdy nie nauczyłabym
się strzelać, gdyby nie zaistniała sytuacja. Nie wiązałam z tym swojej
przyszłości i nie lubiłam widoku tego przedmiotu, bo kojarzył mi się z
śmiercią, która jest teraz na porządku dziennym.
Elizabeth
wyglądała jakby miała się zaraz rozpłakać z rozczarowania. Nie chciałam, żeby
jej urodziny zaczęły się tak kiepsko.
-
Hej – rzuciłam – Może zrobimy sobie mały wypad do miasta. Weźmiesz sobie jakąś
zabawkę i zbierzemy składniki na jakieś ciasto?
-
Tak! – krzyknęła dziewczyna i rzuciła mi się na szyję.
-
Przebierz się w coś wygodnego i jedziemy.
Shane
zabiłby mnie za ten pomysł, ale jego nie ma. Nie ma go od czterech dni i nie
wiem czy dalej mam oczekiwać jego powrotu. Myśl ta napawała mnie smutkiem. Całe
moje dotychczasowe życie spędziłam z moim głupim bratem bliźniakiem, który był
dla mnie najlepszym przyjacielem. Niepotrzebnie puściłam go samego.
XXX
Zostawiłyśmy
samochód na obrzeżach miasta i ruszyłyśmy w stronę centrum. Blond włosy
Elizabeth podskakiwały do góry przy każdym żwawym kroku, stawianym przez
dziewczynkę. Ubrała się trochę nie poważnie jak na taki wypad. Różowa długa
bluzka do fioletowej spódniczki i czarne baleriny. No cóż, dziś są jej
urodziny, więc nie mam serca zabronić jej takiego stroju. Plecak w kształcie
głowy misia obijał się o jej plecy za każdym razem, gdy robiła piruet.
-
Skarbie, uspokój się – powiedziałam, chcąc ukryć zdenerwowanie.
Raz, jedyny raz zabrałam razem z Shanem
siostrę na tego typu wyprawę. Skończyło się na tym, że, gdy mała zobaczyła
zarażonego, zaczęła krzyczeć ściągając na nas całą ich zgraję. Po całym zajściu
nie zabraliśmy jej więcej razy, pomimo błagań. Było to dla niej jakiegoś typu
urozmaicenie czasu, który ciągle spędzała w domu lub na podwórku pod naszym
czujnym okiem.
-
Dobrze – odparła, przybierając poważny wyraz twarzy.
Pokręciłam
głową, mając nadzieję, że nie popełniłam błędu, zabierając ją ze sobą. Widząc
szyld jednej z miejscowych cukierni, chwyciłam dłoń Eli i pociągnęłam za sobą.
Stanęłam przed wejściem i zamiast wejść do środka, najpierw zapukałam
parokrotnie w szklane drzwi. Typowe postępowanie, które stosuję razem z bratem.
Cisza.
Weszłam
do środka, a mały dzwoneczek zawieszony nad drzwiami, zabrzęczał cicho.
Przeklęłam w myślach za ten błąd, który za każdym razem popełniam, odwiedzając
tego typu miejsca, za co Shane wyśmiałby mnie. Zawsze go proszę, aby je
ściągał, ale on chcąc zrobić mi na złość, zostawia dzwoneczki, bo ja twierdzi:
oglądanie mojego przerażonego wyrazu twarzy i słuchanie wiązki przekleństw,
skierowanych pod jego adresem to jak miód na jego serce. Jest idiotą po tym,
jak i każdym względem, bo nawet najmniejszy dźwięk może przyciągnąć
nieproszonych gości.
Wzięłam
jedno z krzeseł i zablokowałam nim wejście. Wyciągnęłam zza pasa broń i powoli
kierując się w głąb cukierni celowałam przed siebie chcąc być przygotowaną w
razie potrzeby obrony. Obeszłam cały lokal, ale jedynym zagrożeniem jakie
znalazłam był nóż do krojenia ciasta, leżący na jednym z blatów.
-
Bierz wszystko, co może się przydać – powiedziałam do siostry i wskoczyłam na
blat.
Patrzyłam jak dziewczynka biega od szafki
do szafki, wyciągając najróżniejsze produkty, a następnie wrzucając je do
mojego plecaka, który położyłam koło siebie. To ona jest dziś szefem, nie ja.
Przerwała w momencie, gdy nie dało się już domknąć zamka.
-
Przesadziłaś troszkę – sapnęłam, zakładając na ramiona plecak.
-
Nie jestem pewna czy wzięłam wszystko – mruknęła i popatrzyła krytycznie na
nasze otoczenie.
Popatrzyłam na siostrę mając nadzieję, że
żartuje, ale jej wyraz twarzy wyrażał odwrotność moich nadziei.
-
To może teraz prezent? – zapytałam, chcąc szybko zmienić tor myśli dziewczynki.
-
Tak! – pisnęła, a ja posłałam jej karcące spojrzenie.
Jedną
dłonią złapałam Eli za ramię jej plecaczka, a drugą trzymałam kurczowo
zaciśniętą na spuście pistoletu. Wyszłyśmy z kuchni, kierując się do drzwi.
Przez okna rozejrzałam się dookoła, aby mieć pewność, że nic nam nie zagrozi.
Puściłam siostrę i zdjęłam mały dzwoneczek, a następnie odsunęłam blokujące
drzwi krzesło.
- Chodź, ale po cichu – szepnęłam.
Dziewczynka
pokiwała głową na znak, że zrozumiała moje słowa i wyciągnęła do mnie swoją
dłoń. Chwyciłam ją mocno i wyszłyśmy na zewnątrz.
Wiosenny
i słoneczny dzień. Moja siostra miałaby wspaniałe urodziny, na które pewnie
zaprosiłaby tuzin koleżanek z klasy. Westchnęłam i zaczęłam przypominać sobie w
myślach trasę do sklepu z zabawkami. Był on bardzo blisko centrum, co oznaczało
duże prawdopodobieństwo, że spotkamy jakiegoś zarażonego. Moje nadzieje
związane z nie użyciem broni, rozwiały się. Obiecałam jej zabawkę, więc muszę
dotrzymać danego słowa. Idąc przed siebie dokładnie ilustrowałam otoczenia,
wyszukując jakichkolwiek oznak nadchodzącego zagrożenia. Nagle moja siostra
przystanęła i zaczęła pociągać za dłoń. Spojrzałam na nią, a ona palcem
pokazała różową sukienkę z tiulową spódnicą, wiszącą na wystawie.
-
Chcę ją zamiast zabawki – szepnęła, patrząc na mnie błagalnie.
Odetchnęłam z ulgą. Nie musimy iść do tego
cholernego zabawkowego.
-
Poczekaj chwilkę.
Nie kłopocząc się ze sprawdzaniem czy ktoś
jest w sklepie, weszłam do środka i szybko zdjęłam z manekina przedmiot
pożądania mojej siostry. Wróciłam do niej z powrotem i podałam jej sukienkę, a
ona o mało, co nie zemdlała z zachwytu.
-
Jest idealna.
-
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruknęłam z uśmiechem.
Miasto
było dziś spokojne. Nie mając w zasięgu wzroku żadnego zagrożenia, pozwoliłam
Elizabeth wirować z sukienką wciągniętą przed sobą. Ten dzień byłby idealny,
gdyby Shane był tutaj razem z nami.
Gdy
od samochodu dzieliło nas jakieś trzydzieści metrów, usłyszałam krzyki,
dochodzące zza naszych pleców. Odwróciłam się gwałtownie, zagarniając Eli za
siebie. Patrzyłam na koniec ulicy, czekając na rozwój wydarzeń. Zza zakrętu
wybiegła czwórka chłopaków. Byli w fatalnym stanie. Jeden z nich kulał, a
koszulka innego była cała czerwona i sądząc po dłoni, przyciskanej do boku,
nadal krwawił. Za nimi podążała grupa zarażonych.
Twarze
wiecznie wykrzywione w grymasie bólu i całe czerwone od poparzeń, powstałych na
wskutek bardzo wysokiej gorączki podczas śmierci, ubrania w strzępach i ciała z
ubytkami skóry, co nie zmieniało faktu, że są martwi. Pierwszy szereg poruszał
się naprawdę szybko, co musiało oznaczać, że są to świeżo zarażeni. Reszta grupy
zombie powolnym i powłóczystym korkiem podążyła za przywódcami. Jeden martwy
nie jest problemem, ale, gdy w grę wchodzi spora grupa, zaczyna się robić
niebezpiecznie. Zombie się jak zwierzęta stadne. W grupie siła.
-
Jess zrób coś! – krzyknęła przestraszona Elizabeth.
-
Trzymaj – wcisnęłam jej w dłoń kluczki do samochodu – Biegnij i otwórz
samochód. Ja im pomogę.
-
Jess!
-
Biegnij – rozkazałam siostrze i zaczęłam biec w stronę chłopaków.
Zatrzymałam
się w połowie drogi do nich i uniosła pistolet. Wiedziałam, że nie chybię.
Dzięki godzinom spędzonym na nauce, ja i mój brat umieliśmy posługiwać się
bronią na równi z policjantami sprzed wybuchu epidemii. Oddałam pierwsze
strzały, a zarażeni najbliżej czwórki upadli, powalając przy tym paru za sobą.
Teraz uciekający powoli oddalali się od zagrożenia.
-
Szybciej! – ponagliłam ich i zaczęłam, wycofywać się w stronę samochodu.
Widząc, że są już blisko mnie odwróciłam się
i wróciłam do siostry, która wychylała się przez okno na miejscu pasażera.
Wskoczyłam do środka i nerwowymi ruchami zaczęłam odpalać silnik. Udało się
dopiero za trzecim razem. Co chwilę zerkałam do tyłu, czekając aż chłopaki
dobiegną do samochodu i wsiądą.
-
Szybko wsiadajcie – ponaglił jeden z nich resztę.
Trzaśnięcie drzwiczek i ruszyłam
najszybciej, jak się dało, zostawiając za sobą pomniejszoną grupę zarażonych.
Elizabeth klękała na siedzeniu i patrzyła z zafascynowaniem na czwórkę
poranionych chłopaków.
-
Eli, usiądź normalnie – powiedziałam cicho do siostry.
XXX
Zaparkowałam
tuż przed wejściem. Elizabeth przybiegła po chwili, oznajmując, że dokładnie
zamknęła bramę. Wyciągnęłam klucze ze stacyjki i długimi krokami podeszłam do
drzwi frontowych, które szybko otworzyłam.
-
Idź to mojego pokoju i przynieś apteczkę – poleciłam siostrze, która podbiegła
do mnie i patrzyła wyczekująco.
-
Którą? – zapytała.
-
Tą największą – mruknęłam i delikatnie pchnęłam ją w głąb domu.
Chłopaki
powoli wychodzili z samochodu i podtrzymując rannego blondyna, stanęli przede
mną. Odsunęłam się na bok, tym samym pozwalając czterem obcym osobom wejść do
mojego bezpiecznego domu, który był jedynym niezagrożonym miejscem dla
pozostałości mojej rodziny. Jeżeli Shane wróci i zastanie ich tutaj najpierw
zastrzeli mnie, a później ich.
-
Połóżcie go na kanapie – powiedziałam do nich, a oni wykonali moje polecenie
bez sprzeciwu.
Po schodach zbiegła moja siostra, ciągnąc
po podłodze niebieską walizkę. Wyciągnęła jej apteczkę z dłoni i pocałowałam w
głowę.
-
Leć przebierz się w sukienkę i nie schodź, dopóki cię nie zawołam – szepnęłam –
I żadnych „ale” – dodałam, widząc, że dziewczynka chce coś już powiedzieć.
Ze spuszczoną głową wróciła na górę, a ja
obserwowałam ją do chwili, gdy jej blond czupryna znikła mi z pola widzenia.
Spojrzałam
w stronę salonu. Ranny chłopak był jeszcze bledszy niż w samochodzie, co
oznaczało, że szybko się wykrwawia. Podeszłam do kanapy i otworzyłam apteczkę.
Założyłam na dłonie parę rękawiczek i odsłoniłam ranę blondyna. Trzy głębokie
zadrapania ciągnęły się po wystających żebrach.
-
Co mu się stało? – spytałam, wyciągając z torby wodę utlenioną i gazę.
-
Uciekaliśmy i wpadł na druty wystające z siatki – odpowiedział ciemnoskóry
chłopak.
Pokiwałam głową i postanowiłam nie
marnować czasu na rozmowy, tylko wziąć się do pracy. Przemyłam ranę przy czym
nie obeszło się od syków bólu blondyna. Wyciągnęłam igłę oraz nić, chcąc zaszyć
całość, lecz chłopak zaczął gwałtownie kręcić głową.
-
Trzymajcie go – mruknęłam, nie słuchając sprzeciwu rannego.
Praca poszłaby szybciej, gdyby nie próby
ucieczki chłopaka, lecz nawet to nie przeszkodziło mi w wykonaniu zadania.
Przemyłam żebra ponownie i uśmiechnęłam się do zgromadzonych, ściągając z dłoni
poplamione krwią rękawiczki.
-
Kto kulał? – zadałam kolejne pytanie.
-
Ja – rzucił chłopak, którego włosy były w czerwonym kolorze, na który do tej
pory nie zwróciłam uwagi.
Podeszłam do niego i pchnęłam na podłogę.
Delikatna jestem tylko w stosunku z siostrą. Nacisnęłam na kostkę lewej nogi, a
chłopak skrzywił się z bólu. Ściągnęłam jego buta i obejrzałam spuchnięte
miejsce.
-
Trzeba nastawić – powiedziałam sama do siebie.
Usiadłam na jego wyprostowanej nodze, a
każdy posłał mi dziwne spojrzenie, które zignorowałam. Wpadłam w medyczny amok,
którego nic nie powstrzyma dopóki nie wypełnię zadania do końca.
-
Co ty… - zaczął czerwono włosy, lecz po chwili jego słowa zmieniły się w wrzask
bólu, gdy nagle jego nogę wykręciłam, a coś w kostce przeskoczyło.
-
Skończyłam – powiedziałam radosnym tonem i wstałam – Rana opatrzona i zaszyta,
a kostka nastawiona.
Patrzyli
na mnie z podziwem, który tak bardzo uwielbiałam widzieć w oczach innych. Dwa
lata medycyny i lekcje u ojca lekarza nie poszły na marne. Teraz jest to dla
mnie rzadkość, dlatego opuściłam głową, czując wstępujące na moje policzki
rumieńce, które w połączeniu z bladą cerą są jak światło latarni w nocy. Ich
spojrzenia są dla mnie komplementem.
-
Nie wiem… -zaczął ciemnoskóry.
-
Podziękujesz później – przerwałam mu i machnęłam dłonią – Teraz musicie się
wykąpać, bo trochę cuchniecie i coś zjeść. Na górze pierwsze drzwi po prawej to
łazienka, a w pokoju naprzeciwko znajdziecie jakieś czyste ubrania. Blondasku
uważaj na szwy, a ty Czerwone Włosy na kostkę. Idźcie już – ponagliłam.
Chłopaki posłusznie powędrowali na górę, a
ja posprzątałam zanieczyszczone przybory i wyrzuciłam do śmietnika w kuchni.
-
Eli! – krzyknęłam.
Na
schodach rozległ się cichy tupot i po chwili w framudze stanęła blond włosa
księżniczka w różowej sukience. Podeszłam do dziewczynki z uśmiechem i biorąc
za mała rączkę, obróciłam ją. Tiul zafalował, a Elizabeth zaśmiała się. Zaczęła
podskakiwać i tańczyć po całej kuchni. Kręcąc z rozbawieniem głową, otworzyłam
lodówkę i dokładnie obejrzałam całą jej zawartość.
-
Księżniczko, czego sobie pani życzy na obiad? – zapytałam, lekko kłaniając się
przed siostrą.
Dziewczynka posłała mi szeroki uśmiech. Była
przeszczęśliwa, że tak się do niej zwróciłam.
-
Twoją zapiekankę – odparła.
Zerknęłam jeszcze raz na wnętrze lodówki i
jakimś cudem wszystkie potrzebne składniki były. Wybrałam wszystkie produkty i
ustawiałam na blacie.
Wiele
osób, które przeżyły, mogły nam pozazdrościć wygód jakie sobie zapewniliśmy.
Mamy prąd i ciepłą wodę, spory zapas jedzenia, sprawny samochód i motor,
wysokie ogrodzenia, przez które nie przebije się żaden zarażony. Jestem pewna,
że kiedyś to się skończy i będziemy musieli uciekać, ale mam nadzieję, że ta
chwila nastąpi jak najpóźniej.
Posypałam
zawartość naczynia serem i wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Pokiwałam głową
z uznaniem i odwróciłam się do siostry.
-
Mogę obejrzeć bajkę? – zapytała.
-
Oczywiście, księżniczko – odpowiedziałem jej z uśmiechem.
Dziewczynka pobiegła do salonu i rzuciła
się na kanapę. Usiadłam na krześle i obserwowałam piekarnik jakby miało to
przyśpieszyć cały proces.
Usłyszałam
muzykę z bajki „Zakochany kundelek”, która była ulubionym filmem Shane’a z
czasów dzieciństwa. Nadal nie może się oprzeć, aby nie usiąść i nie obejrzeć
jej razem z Elizabeth przy każdej możliwej okazji.
Nienawidzę siebie za to, że puściłam go samego
na wypad. Mój brat jest jedyną osobą, która pomagała mi przetrwać każdą
sytuację, a bez niego nie poradzę sobie. Fakt jest aroganckim i zbyt pewnym
siebie dupkiem, który sądzi, że jest nieśmiertelny, ale brak jego powrotu
dowodzi jego idiotyzmowi. Nie wrócił jest równe z nie żyje.
Postawiłam
naczynie z zapiekanką w momencie, gdy w wejściu do kuchni stanęły cztery osoby.
Chłopcy byli czyści i przebrani w ubrania mojego taty. Zszokowani patrzyli na
potrawę jakby nie mogli uwierzyć, że ona naprawdę tu jest.
-
Siadajcie – zachęciłam – Musicie nam wszystko opowiedzieć.
Pozwoliłam zjeść im w spokoju, aby dopiero
później zabrać się za przesłuchanie. Nie wiem, co tu robią, ani jakie mają
zamiary. Może teraz, gdy wiedzą, że mamy bezpieczne schronienie i wszystkiego
pod dostatkiem zabiją nas i przejmą dom.
-
Zacznijmy od tego jak się nazywacie i skąd jesteście - zaproponowałam.
-
Ashton Irwin - zaczął jako pierwszy chłopak z kręconymi włosami i uśmiechem,
który pokazywał jego dołeczki w policzkach - Calum Hood - brunet z ciemną
karnacją - Michael Clifford - Kolorowe Włosy - I Luke Hemmings - blondyn z
niebieskimi oczami - Jesteśmy z Jamestown, a nasze wybawicielki?
-
Jestem Elizabeth! - pisnęła moja siostra zachwycona obecnością nowych osób.
-
No tak - mruknęłam - To moja siostra Eli, a ja jestem Jess. Witajcie w
Lewisville.
-
Komitet powitalny był bardzo szczęśliwy na nasz widok - powiedział Hood, na co
się zaśmiałam.
-
Większość mieszkańców została zarażona podczas próby ucieczki - westchnęłam -
Co was tu sprowadza?
-
To nie słyszałaś? - zapytał zdziwiony Clifford
-
O czym? - zmarszczyłam brwi.
-
W Portland rząd stworzył schron dla wszystkich, którzy przetrwali. Mówili przez
radio.
Otworzyłam szeroko oczy, słysząc to. Jest
szansa dzięki, której nie będę musiała się martwić o bezpieczeństwo siostry i
brata. To jest to, na co tyle czekałam.
-
Wyruszamy z wami – postanowiłam bez dłuższego namysłu.
Lewisville
leże w Karolinie Północnej, co oznaczało, że, aby dostać się do Portland w
Waszyngtonie będziemy musieli przejechać cały kraj. Boję się, że może podjęłam
złą decyzję, ale w końcu nasze sielankowe życie w luksusach skończy się
niespodziewanie, a my nie przetrwamy tego. Portland jest naszą jedyną nadzieją.
______________________________________________________________________
Hej!
Rozdział naprawdę mi się podoba. Zawarłam w nim większość informacji, które chciałam Wam przekazać na samym początku.
Mam nadzieję, że się wam spodoba. :)
Do zobaczenia niedługo!
Hej :)
OdpowiedzUsuńDosłownie nie mogłam doczekać się rozdziału pierwszego, bo byłam ciekawą w jakim stylu go utrzymasz. Jest fajnie, ciekawie i mi też się podoba.
Niektóre rzeczy wydają mi się trochę niejasne, tak jak na przykład ten sklep - skąd tam jeszcze artykuły? Mimo to jest interesująco. No i za każdym razem, gdy widzę słowo zombie, mam ochotę się śmiać (sama nie wiem czemu).
Co do postaci to lubię Jess. Elly. Blondyns.
Dokładnie w takiej kolejności.
Zastanawiam się też, czy w tę drogę do schronu Jess wyruszy bez Shade'a, czy będzie na niego czekała. No i czy nawiąże się nam tu romansik z którymś z ocalałych...
Czekam nn,
Chocolate
czekoladowe-historie.blogspot.com
Wow. Jedno wielkie wow. Nie dopatrzyłam się ani jednego błędu, a rozdział mimo, że pierwszy to bardzo ciekawy. Jest wręcz idealny. Czekam na nn <3
OdpowiedzUsuń