niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 25 (Dzień 182)

I znów piękna pobudka została zniszczona przez Shane'a oraz Macy.
Luke obudził mnie delikatnymi pocałunkami w policzki, które powoli schodziły na moją szyję. Rozbudziłam się już po kilku sekundach, czując falę przyjemności rozlewającą się po moim ciele. Poderwałam się do góry, ale blondyn pchnął mnie na materac. Z uśmiechem na ustach podwinął moją koszulkę i zaczął całować mój brzuch od linii bielizny w stronę pępka. Patrzyłam jak chłopak w skupieniu wędruje ustami do mojego biustu. Czułam podniecenie, gdy był już kilka centymetrów od mojego biustonosza.
            I właśnie w tym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, a do pokoju wpadł Shane z Macy. Ich miny były komiczne. Nie wiedzieli, co zrobić widząc mnie i Luke’a w tej sytuacji, więc popatrzyli na siebie i zauważyłam chytre uśmiechy na ich twarzach.
            Luke już dawno zrezygnował i opadł na materac, przytulając się do mnie i chowając głowę w moje włosy.
            Dwójka nieproszonych gości zaczęła udawać, że wymiotuje na zmianę z obleśnymi dźwiękami mlaskania.
            Jęknęłam i zakryłam twarz przedramieniem. Czy oni nie mogą pukać?
            - Wynocha! - krzyknął blondyn, a ja cieszyłam się, że mnie w tym wyręczył.
            Macy wybuchła śmiechem, a Shane jej zawtórował. Zauważyłam także szybkie, miękkie spojrzenie mojego brata na rudą dziewczynę. I wtedy zrozumiałam.
            Shane normalnie nie bawiłby się w tego typu rzeczy tylko już organizowałby jakiś wypad. Jego uśmiech był lekko wymuszony, co oznaczało, że to nie bawi go, ale robi to dla Macy. Nowa znajoma spodobała się Shane'owi.
            Zaśmiałam się cicho pod nosem i czekałam aż wyjdą, a ja podzielę się nowiną z Luke'iem.
Drzwi trzasnęły, a blondyn prychnął ze złości.
            - I cały nastrój prysł - mruknął zdenerwowany.
            - Shane'owi podoba Macy - powiedziałam zachwycona.
Myślałam, że po sprawie z Mią mojemu bratu będzie ciężko znaleźć dziewczynę, zważając na to jakie mamy czasy, a okazuje się, że wystarczyło, aby dał się pogryźć i już znajduje nową miłość.
            - Żartujesz? - zapytał Luke, podrywając się z miejsca i uśmiechając się jak głupi.
            - Tak - odpowiedziałam podejrzliwie.
Blondyn zaskoczył z łóżka i zaczął szybko się ubierać. Czułam, że chłopak coś szykuje.
            - Luke...
            - Przepraszam skarbie - przerwał mi, całując szybko mój policzek - Dokończymy wieczorem.
            Patrzyłam zdziwiona jak wybiega z pokoju. Opadłam na łóżko, wiedząc, że w takim razie i ja powinnam się ubierać.
            Nagle usłyszałam Luke'a krzyczącego na cały dom, że Shane'owi podoba się Macy, a następnie śmiechy chłopaków i głośny huk.
            Czego innego mogłam się po nim spodziewać?

XXX

Słońce powoli zachodziło, a ja siedziałam na werandzie, gdzie w przyjemnym słonecznym dniu wykonywałam swoje zadanie. Liczyłam różne produkty spożywcze i pakowałam je do kartonów. Zadanie monotonne, ale lepsze od składania dodatkowych ubrań i pakowania ich.
            Tym razem nie sprzeczałam się o to, że nie jadę do miasta. Wolałam zostać i odpoczywać. A po za tym łatwiej można tu dowieźć rannego niż szukać mnie gdzieś po okolicy.
            Cała nasza grupa podzieliła się na cztery dwuosobowe i jeden trzyosobowy zespoły, które przez cały dzień miały przetrząsać okoliczne miasteczka w poszukiwaniu dodatkowych zapasów jedzenia, napojów, ubrań i leków.
            Słońce prawie całkowicie zaszło, a ją zaczynałam się martwić. O wszystkich.
            Pierwsze osoby powinny wracać zdobytymi na swoich wyznaczonych terenach samochodami.
            Postanowiłam zrobić to, co kazała mi intuicja. Poodsuwałam kartony na boki, aby łatwo i szybko można było wbiec do domu. Weszłam do środka i skierowałam się do pokoju, w którym śpię z Luke'iem po moją apteczkę oraz dodatkową, którą dostałam od Danielle. Wróciłam na dół i wyszłam na zewnątrz. Niebieskie walizki torby zostawiłam na werandzie, a sama skierowałam się do Chevroleta, który specjalnie dla mnie został zostawiony.
Nie zdążyłam nawet do niego podejść.
Usłyszałam w oddali warkot silnika i po chwili zobaczyłam światła samochodowe. Auto zatrzymało się przed bramą, a ze środka ktoś wyskoczył i ją otworzył, a następnie zamknął za samochodem, który wjechał.
            Osobą, która wysiadła był Charlie. Podbiegła do mnie zdyszany i przerażoną miną. Jego ubranie było umazane krwią, a twarz brudna od kurzu.
            - Co się stało? – zapytałam, wiedząc, że wydarzyło się coś naprawdę złego.
            - W każdym mieście kręciły się ogromne stada zombie, które niewidomo skąd się tam wzięły, bo akurat w tych miejscach zawsze było pusto - wyrzucił z siebie z szybkością karabinu maszynowego - W samochodzie siedzi jeszcze Ashton z Mią, Danielle i Calem, którzy są ranni.
Samochód zatrzymał się pod samymi drzwiami domu, a ja patrzyłam uważnie jak Ashton po kolei wprowadza przyjaciół do domu. Wszyscy byli cali we krwi.
- Michael przez krótkofalówkę powiedział, że wiezie rannego Luke'a. Powinni być za kilka minut.
Zastygłam w miejscu. Luke ranny? Obiecał, że będzie na siebie uważał, a pewnie jak zwykle próbował zgrywać bohatera i oberwał. Zabiję go jeżeli przeżyje.
Tak bardzo chcę, żeby nic poważnego mu się nie stało i wrócił żywy…
- A co z Nickiem, Amelią, Shane'm i Macy? – zapytałam, czując narastający stres.
- Mikey powiedzieli nam, że przyjechali za późno i Nick razem z Amelią nie przeżyli ataku – szepnął, spuszczając głowę – Widzieli stado zombie, które pastwiło się nad ich ciałami…
            - O mój Boże - powiedziałam cicho, opierając się o maskę Chevroleta - Tak mi przykro Charlie.
            - Jeszcze to do mnie nie dotarło – mruknął, kopiąc kamień – Na razie jest dobrze. Martwię się o Danielle. Gdy się o tym dowie może się nie pozbierać.
            - A co z Shane'm i Macy? - zadałam kolejne pytanie, modląc się, żeby powiedział mi, że już wracają.
            - Przekazali, że zostali zaatakowani i kontakt się urwał - odpowiedział natychmiast, patrząc mi w oczy.
            Miałam ochotę się załamać. Moi przyjaciele są ranni. Nie wiem czy Michael wróci na czas z Luke'iem, abym zdążyła go uratować, a do tego Shane zaginął.
            Chciałam usiąść w kącie i przeczekać to, ale wiedziałam, że nie mogę się już więcej załamywać i muszę być silną, żeby pomóc przyjaciołom.
Koniec z mazaniem się.

______________________________________________________________________

Tak jak obiecywałam są dwa rozdziały, które długością mnie nie zachwyciły, ale treścią już tak. Nie sądziłam, że jeszcze potrafię napisać coś, co mi się spodoba. Mam nadzieję, że i Wam się one podobają.

Momenty Jess i Luke’a <3

Chciałabym także podziękować za wszystkie miłe słowa, bo są dla mnie jak paliwo, które pomaga mi w pisaniu :)

Następny rozdział pojawi się 12.02 - 14.02. 

Rozdział 24 (Dzień 181)

Słowa Amelii wywołały we mnie potok myśli.
Dodatkowe pięć osób? Drugi samochód? Skąd weźmiemy tyle zapasów jedzenia i paliwa? Możemy sobie nie poradzić, chociaż...
Z drugiej strony może to wyjść na dobre nam jak i im. Wspólny cel i nowe przyjaźnie, które możliwe, że zawiążemy pomiędzy sobą, mogą pomóc nam dotrzeć do Portland.
            Pomimo, że ja już zajęłam swoje stanowisko w tej sprawie nie miałam prawa decydować za wszystkich. Postanowiłam poczekać aż wróci Michael i Calum.
            Przypomniałam sobie, że inni przyglądają mi się jak zastygłam w miejscu z zapewne dziwną miną. Potrząsnęłam głową, chcąc wrócić na ziemię.
            - Ja jestem za - powiedziałam, a Amelia pisnęła z radości - Ale bez Clifforda i Irwina nie możemy podjąć tej decyzji.
            Charlie skinął głową, uśmiechając się lekko.
            Zignorowałam już resztę konwersacji jaka rozegrała się pomiędzy pozostałymi przy stole i skupiłam się na posiłku. W myślach starałam się obliczyć ile czasu potrzebujemy na przygotowanie się do podróży oraz jaką liczbę najróżniejszych artykułów musimy zdobyć.
            Bałam się, co było dla mnie zaskakujące, bo w ostatnim czasie nie odczuwałam strachu, ale teraz tak. Bałam się o nas wszystkich nawet nowo poznane osoby, przeszkód, które napotkamy podczas drogi oraz o naszą przyszłość, która zacznie się kształtować po dotarciu do Portland.
            Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to będzie normalnie żyć w nowoczesnym i dobrze zaopatrzonym, bo tak go sobie wyobrażałam, schronie. Nie będziemy czuć się zagrożeni. Pewnie będzie tam mnóstwo osób, którym udało się uratować, a do tego dojdziemy my. Osoby, które kilka miesięcy spędziły we własnym towarzystwie, żyły na własną rękę bez żadnych zasad. Nie wiem czy będziemy potrafili się przystosować.
            Amelia pisnęła głośno ze strachu, gdy do pomieszczenia wpadł Michael z głośnym hukiem.
            Spojrzałam na niego z uniesioną bawią, bo chłopak uśmiechał się tak szeroko, że aż mnie zaczęły boleć policzki.
            - Jess, chodź ze mną - powiedział, biorąc głęboki oddech.
            - Co...
            - Nie gadaj tylko chodź - przerwał mi Mikey i wyszedł.
Wstałam od stołu i powoli podążyłam za chłopakiem. Przeszłam przez korytarz, kierując się do wyjścia. Na zewnątrz stały trzy samochody. Jednym z nich był stary Chevrolet i to właśnie przy nim stał Clifford. Podeszłam do chłopak, nie mogąc ukryć mojej ekscytacji.
            Auto wypucowane do błysku połyskiwało czerwonym lakierem, którym zostało pokryte. Zajrzałam do środka i zauważyłam, że fotele także są w nienaruszonym stanie. Musiało być dobrze ukryte przez cały czas.
            - Jest piękny – szepnęłam, przejeżdżając dłonią po dachu.
            - To nie wszystko - rzucił Michael z uśmiechem, siadając na miejscu kierowcy i naciskając jakiś przycisk.
Po dłuższej chwili do moich uszu dotarła piosenka. Myślałam, że się rozpłaczę, bo to właśnie z Mardy Bum Monkeysów kojarzyły mi się wszystkie szczęśliwe chwile.
            - Kaseta leżała w schowku i gdy ją zobaczyłem pomyślałem od razu o tobie - powiedział Mikey, patrząc na moją wzruszoną minę.
            - Mogę? - zapytałam, wskazując na miejsce chłopaka.
            - Jasne - odpowiedział i zwolnił mi fotel.
Rozsiadłam się wygodnie i uśmiechnęłam sama do siebie. W tych czasach warto żyć dla takich chwil.

XXX

Leżałam wciśnięta w bok Luke'a na rozłożonym przednim siedzeniu Chevroleta. Obok nas leżał Ashton z Mią, którzy co chwilę szeptali sobie coś na ucho i zaczynali chichotać, co ze względu na Irwina było dziwne. Za nami Mikey i Calum cicho rozmawiali na temat czasów sprzed epidemii, a na masce spał Shane, który po przeniesieniu sobie poduszki i koca zasnął w ciągu kilku sekund. Cała sielankowa chwila toczyła się przy piosence Mardy Bum, której zapętlanie się nikomu nie przeszkadzało.
            Mogliśmy obijać się ile chcemy, bo dziś pakują się nasi nowi znajomi, a jutro wszyscy wyruszamy do pobliskich miast po zapasy. Chłopaki mieli z rana wziąć się za przeróbkę minibusa, który stał się dobrym rozwiązaniem w związku z dwoma samochodami, tak, aby stał się niezniszczalny, a także był w środku jak nasz poprzedni wóz.
            Usłyszałam, że na tylnym siedzeniu któryś z chłopaków się poruszył.
            - Dziewczyny jak wyglądało wasze życie przed epidemią? - zapytał Michael, wychylając się do przodu.
            - Mia? – mruknęłam, dając znać blondynce, żeby to ona zaczęła.
            - Moi rodzice strasznie mnie rozpieszczali, ale też byli wymagający. Mieszkałam w Charlestown i właśnie tam ukończyłam liceum z wyróżnieniem. Zaczęłam studia na Uniwersytecie Nowojorskim na wydziale literatury angielskiej. Wróciłam na święta do domu, a tam bum! Epidemia. Moi rodzice zginęli, tak samo jak siostra, a później wiecie kilka miesięcy w samotności i postanowiłam wyruszyć.
            Usłyszałam ciche parsknięcia, które z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze aż w końcu cała czwórka chłopaków wybuchła śmiechem.
            - Skarbie - powiedział Ash, łapiąc łapczywie powietrze - Ty i literatura angielska? Musiałbym to zobaczyć na papierze.
            Mia cała się zaczerwieniła, co bardzo dobrze uwydatniały jej jasne blond włosy. Dziewczyna zdenerwowana skoczyła na swojego chłopaka i zaczęła go okładać pięściami gdzie się dało.
            - Takie. To. Zabawne? - warczała pomiędzy jednym sapnięciem złości, a drugim - Może wy się pochwalicie swoją historią sprzed wybuchu?
            Zapadła cisza, a blondyna zdyszana opadła na chłopaka i mocno się do niego przytuliła. Irwin objął ją w pasie i uśmiechając się pod nosem, zaczął głaskać jej jasne włosy.
            - Nasz czwórka zna się od małego - zaczął Calum, rozciągając się na siedzeniu - Ja mieszkałem koło Asha, naprzeciwko mnie Mikey, a obok niego Luke.
            - Akurat, gdy wybuchła epidemia nasi rodzice byli albo w delegacjach, albo załatwiali jakieś sprawy w innych miastach, które nie mogłaby poczekać aż skończą się święta - powiedział Luke, patrząc w dach samochodu - I cóż też nie wrócili.
            - Ale mniejsza z tym - rzucił Ashton, który jak widać wolał unikać tego tematu - Razem poszliśmy na studia muzyczne. Ogólnie to po tym mieliśmy zamiar założyć zespół, ale coś nie wyszło.
Otworzyłam szerzej oczy. Chłopaki i zespół? Tego się nie spodziewałam.
            - Serio? – zapytałam, nadal niedowierzając w to, co usłyszałam.
            - Jasne - odparł Michael - Profesorowie byli nami zachwyceni. Mówili, że dalibyśmy radę się wybić. Jak chcecie to możemy wam to udowodnić, gdy tylko napotkamy jakiś sklep muzyczny.
Zostałam całkowicie oczarowana przez ambicje chłopaków sprzed wybuchu epidemii. Wielcy muzycy, zespół, sława. Znając ich gusta, co do muzyki, jestem pewna, że zostałabym ich fanką.
            - Wasze plany były takie nie przyszłościowe. Wszystko postawiliście na jedną kartę - powiedziała Mia z zadziornym uśmieszkiem.
Chłopaki zrobili jedynie wielkie oczy, bo chyba nie do końca zrozumieli, co ona powiedziała. Zaśmiałam się cicho, widząc ich miny.
            - Jess - zaczęła nieśmiało blondynka - A jak z tobą i Shane'm?
Zamyśliłam się, przypominając sobie te dawne czasy. Teraz wydawało się jakby wszystkie te wspomnienia zostały zakazane przez mgłę epidemii i powoli obchodziło w zapomnienie.
            - Nasi rodzice zginęli, gdy mieliśmy osiem lat. Masonowie zaadoptowali nas, aby zyskać rozgłos w mediach. Wiecie ojciec sławny lekarz, który występuje w filmach, a matka aktorka. Ogólnie życie jak sielanka - westchnęłam - Przed epidemią Shane był zbuntowanym dzieckiem, które nienawidzi swoich rodziców. Został wyrzucony rok wcześniej z Akademii Policyjnej za wszczynanie bójek z innymi kadetami.
            - A Jessabell była tym idealnym dzieckiem, które zaczynało drugi rok medycyny na Harvardzie - rzucił Shane, przeciągając się szeroko.
Przewróciłam oczami, ale zauważyłam, że informacja o Harvardzie wywołała niezłe wrażenie, co naprawdę mi się spodobało.
            - Nasi rodzice z okazji świąt zafundowali sobie wyjazd na tydzień do Paryża i wiecie słuch po nich zaginął. A później epidemia, wy, podróż i tak dalej.
            Wszyscy się uśmiechnęli przypominając sobie jak się poznaliśmy.
            - Epidemia to suka, która wszystko rozpieprzyła - mruknął Shane.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Rozdział 23 (Dzień 180/181)

            Shane leżał niespokojnie na kocach, co chwilę się rzucając. Widziałam liczne rany zadane przez zombie oraz te, których sam się nabawił w niewidomy dla mnie sposób. Działałam jak najszybciej, aby zatamować małe krwotoki i oczyścić rany. 
            Czułam panikę, wzrastającą we mnie, która sprawiała, że moje ruchy stawały się dosyć chaotyczne. Dwa dni temu straciłam jednego z członków mojej rodziny, nie mogę stracić też Shane z powodu wykrwawienia, które mogę powstrzymać, a wiem, że resztę przeżyje, bo jest odporny. 
            Otarłam czoło z potu i obejrzałam się za siebie. Ciągle to robiłam, aby przyjrzeć się dziewczynie, która uratowała mojego brata. 
            - Jak się nazywasz? - zapytałam, zakładając kolejny szew na nodze Shane'a. 
            - Danielle - odpowiedziała ze spokojem w głosie - A wy kim jesteście? Co tu robicie? 
Chłopcy i Mia przedstawili się po kolei, przy okazji opowiadając trochę jak się tutaj znaleźliśmy. Słuchałam uważnie każdego z ich słów jednocześnie będąc całkowicie skupioną na bracie. Zakładałam ostatnie szwy, gdy uświadomiłam sobie, że moi przyjaciele są za bardzo ufni wobec nieznajomej, bo powiedzieli jej o naszym celu podróży. 
            Wstałam na równe nogi, gdy ostatnia rana została zabandażowana. Odwróciłam się do Danielle i posłałam jej słaby uśmiech. 
            - Jestem Jessabell - wyciągnęłam w jej stronę dłoń, którą uścisnęła - Dziękuję za uratowanie mojego brata. 
Dziewczyna zmieszała się, opuszczając głowę. Dłonie schowała za sobą, a nogą zaczęła kopać ziemię. 
            - Nie uratowałam go - szepnęła smutno - Pogryźli go. 
            - Przeżyje. Shane jest odporny – powiedziałam, ściskając jej ramię - Pocierpi i narobi hałasu przez kilka godzin, ale to przejdzie. 
Danielle zrobiła wielkie oczy i zerknęła na mojego brata. Po dłuższej chwili odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się pod nosem. 
            - Czyli nie jestem sama - rzuciła i podwinęła rękaw bluzy. 
Na jej przedramieniu widniał ogromny ślad zębów zostawiony przez martwego. Nie był on jeszcze do końca wygojony, ale widać było, że jest on tam od dłuższego czasu. Świadomość iż jest więcej osób odpornych wprawiła mnie w pewien stan szczęścia, którego nie odczuwałam ani przez moment od dwóch dni. 
            - Nie wiem czemu, ale ufam ci - powiedziała dziewczyna, podnosząc swoją torbę - Zapraszam was do mojego, domu gdzie będziecie mogli odpocząć w pełni i pozwolić twojemu bratu przetrawić ugryzienia. 

XXX 

            Obudziłam się pełna sił późnym popołudniem. Po całym wczorajszym dniu, który spędziliśmy w drodze oraz nocy czuwania nad Shane'm to było to czego potrzebowałam. Nie tylko to mnie wymęczyło, ale także ostatnie dni.
            Opuszczenie naszego obozowiska sprawiło, że poczułam ulgę, ale także silny smutek. Wiedziałam, że ruszenie naprzód poprawi mi humor oraz pozwoli zapomnieć o tym, że to właśnie tam zostawiłam Elizabeth - moją małą, kochaną siostrę. Pomimo wszystko cieszyłam się, że mam to za sobą i żałoba powoli mnie opuszczała, tak samo jak resztę. 
            Przeciągnęłam się, trącając lekko ramię Luke'a. Tak bardzo brakowało mi jego bliskości. Nie wiem czemu, ale oddaliśmy się od siebie. 
            - Hej skarbie - mruknął blondyn, uśmiechając się pod nosem. 
            - Hej - odpowiedziałam mu, wskakując na jego brzuch i przylegając do niego całym ciałem. 
            Poczułam jak całuje mnie w czubek głowy, a następnie wzdycha. Owinął moją talię swoimi ramionami i mocniej przycisnął do siebie. Podniosłam się na przedramionach, patrząc w jego niebieskie oczy. Już zapomniałam jak bardzo je uwielbiam. 
            Musnęłam jego usta swoimi, a to wystarczyło, żeby Luke rozbudził się do końca. Nie zauważyłam nawet, w którym momencie zostałam przerzucona na plecy. Blondyn zawisł nade mną, podpierając się na dłoniach. Posłał mi swój typowy uśmiech i schylił się, aby mnie pocałować. W ostatnim momencie przekręciłam się, a jego usta natrafiły na mój policzek. 
            Usłyszałam ciche prychnięcie, które wydostało się z jego ust. Zaśmiałam się cicho i znowu spojrzałam na jego twarz. Widziałam dokładnie jak w jego głowie zaczyna się obracać kilka dodatkowych trybików odpowiadających za myślenie. 
            Zauważyłam, że jego dłonie chwyciły moje nadgarstki dopiero, gdy poczułam ucisk na skórze. Chłopak z zadowolonym uśmiechem w końcu mnie pocałował. Bliskie kontakty z Luke'iem zawsze wywoływały we mnie mnóstwo emocji. Od zawrotów głowy do motylków w brzuchu. Gdy blondyn odsunął się ode mnie, mimowolnie westchnęłam. 
            - Tęskniłem za tobą - powiedział cicho, puszczając mój nadgarstek i głaszcząc mój policzek. 
Uwolniłam swoją drugą dłoń i obie zarzuciłam mu na kark łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Chciałam nacieszyć się tą chwilą prywatności jak najlepiej. Odczepiłam się od chłopaka z szerokim uśmiechem. 
            - Ja też - mruknęłam. 
Luke opadł na materac i przyciągnął mnie do siebie. Widziałam, że szykuje się, aby znowu mnie pocałować, ale przetrwało mu pukanie do drzwi i śmiałe wejście Macy z Shane’a.
            Obydwoje próbowali ukryć uśmiech, co potwierdzało fakt, że dobrze wiedzieli w czym nam przeszkodzili. 
            - Obiad na stole - powiedziała Macy, szczupła i niska dziewczyna o bladej cerze pełnej piegów i rudych włosach. 
Luke złapał poduszkę i rzucił nią w dziewczynę. 
            - Wynoś się, Ruda - warknął Luke, a dziewczyna prychnęła niczym kot - Shane cieszę się, że żyjesz, chociaż to było oczywiste, ale razem z Rudą wynocha!
Dwójka nowych przyjaciół wyszła z pokoju, trzaskając drzwiami.
            Blondyn spojrzał na mnie z błyskiem w oczach, ale ja już wiedziałam, że nic z tego. Gdy tylko drzwi się otworzyły poczułam pyszny zapach smażonego bekonu, który niestety wygrał z Luke’iem.
            Sprzedałam chłopakowi szybkiego buziaka i wyskoczyłam z łóżka. Zerknęłam kątem oka na blondyna, który z chytrym uśmiechem podniósł się z łóżka i zaczął iść w moją stronę. Wybiegłam z pokoju, wiedząc bardzo dobrze, co mój chłopak planuje. Zbiegłam po schodach na parter, słysząc za sobą dudniące kroki Luke’a. Wpadłam do kuchni, w której przy stole siedziała już Mia z Ashtonem w towarzystwie wysokiej brunetki o przenikliwym, zielonookim spojrzeniu i umięśnionego chłopaka o długich włosach w piaskowym kolorze.
            - Starczy dla każdego – zaśmiał się Charlie, rozstawiając dwa dodatkowe talerze.
            Luke wpadł do kuchni prawie mnie przewracając. Posłałam mu złowrogie spojrzenie i usiadłam na jednym z wolnych krzeseł.
- Calum i Michael razem z Danielle pojechali do Nebo po samochód dla was - powiedziała Amelia, posyłając mi promienny uśmiech – A Nick jeszcze nie wrócił z obchodu.
Pokiwałam głową, nakładając po trochę wszystkiego, co zostało przygotowane przez dwójkę gospodarzy.
- Chłopaki powiedzieli, że z tym pytaniem mamy poczekać, aż wstaniesz – zaczął chłopak, a ja z Luke’iem spojrzeliśmy na siebie.
- Słucham cię – powiedziałam, przełykając wszystko, co miałam w ustach.
- Chcemy jechać z wami – powiedziała Amelia, patrząc się na mnie nie pewnie.
______________________________________________________________________

Po pierwsze: przepraszam za opóźnienie i dziękuję za troskę. Od kilku dni w moim mieście trwały przygotowania do WOŚPu i pomagałam w organizacji + byłam wolontariuszem, więc po całej niedzieli spędzonej na zimnie pochorowałam się i nie miałam siły wstawić rozdziału.

Po drugie: mam nadzieję, że rozdział wam się podobał (w końcu więcej Luke'a i Jess) 

Kolejny rozdział może (25% szans) w ten weekend, a jeżeli nie to za dwa tygodnie :)