niedziela, 31 stycznia 2016

Rozdział 24 (Dzień 181)

Słowa Amelii wywołały we mnie potok myśli.
Dodatkowe pięć osób? Drugi samochód? Skąd weźmiemy tyle zapasów jedzenia i paliwa? Możemy sobie nie poradzić, chociaż...
Z drugiej strony może to wyjść na dobre nam jak i im. Wspólny cel i nowe przyjaźnie, które możliwe, że zawiążemy pomiędzy sobą, mogą pomóc nam dotrzeć do Portland.
            Pomimo, że ja już zajęłam swoje stanowisko w tej sprawie nie miałam prawa decydować za wszystkich. Postanowiłam poczekać aż wróci Michael i Calum.
            Przypomniałam sobie, że inni przyglądają mi się jak zastygłam w miejscu z zapewne dziwną miną. Potrząsnęłam głową, chcąc wrócić na ziemię.
            - Ja jestem za - powiedziałam, a Amelia pisnęła z radości - Ale bez Clifforda i Irwina nie możemy podjąć tej decyzji.
            Charlie skinął głową, uśmiechając się lekko.
            Zignorowałam już resztę konwersacji jaka rozegrała się pomiędzy pozostałymi przy stole i skupiłam się na posiłku. W myślach starałam się obliczyć ile czasu potrzebujemy na przygotowanie się do podróży oraz jaką liczbę najróżniejszych artykułów musimy zdobyć.
            Bałam się, co było dla mnie zaskakujące, bo w ostatnim czasie nie odczuwałam strachu, ale teraz tak. Bałam się o nas wszystkich nawet nowo poznane osoby, przeszkód, które napotkamy podczas drogi oraz o naszą przyszłość, która zacznie się kształtować po dotarciu do Portland.
            Nie potrafiłam sobie wyobrazić jak to będzie normalnie żyć w nowoczesnym i dobrze zaopatrzonym, bo tak go sobie wyobrażałam, schronie. Nie będziemy czuć się zagrożeni. Pewnie będzie tam mnóstwo osób, którym udało się uratować, a do tego dojdziemy my. Osoby, które kilka miesięcy spędziły we własnym towarzystwie, żyły na własną rękę bez żadnych zasad. Nie wiem czy będziemy potrafili się przystosować.
            Amelia pisnęła głośno ze strachu, gdy do pomieszczenia wpadł Michael z głośnym hukiem.
            Spojrzałam na niego z uniesioną bawią, bo chłopak uśmiechał się tak szeroko, że aż mnie zaczęły boleć policzki.
            - Jess, chodź ze mną - powiedział, biorąc głęboki oddech.
            - Co...
            - Nie gadaj tylko chodź - przerwał mi Mikey i wyszedł.
Wstałam od stołu i powoli podążyłam za chłopakiem. Przeszłam przez korytarz, kierując się do wyjścia. Na zewnątrz stały trzy samochody. Jednym z nich był stary Chevrolet i to właśnie przy nim stał Clifford. Podeszłam do chłopak, nie mogąc ukryć mojej ekscytacji.
            Auto wypucowane do błysku połyskiwało czerwonym lakierem, którym zostało pokryte. Zajrzałam do środka i zauważyłam, że fotele także są w nienaruszonym stanie. Musiało być dobrze ukryte przez cały czas.
            - Jest piękny – szepnęłam, przejeżdżając dłonią po dachu.
            - To nie wszystko - rzucił Michael z uśmiechem, siadając na miejscu kierowcy i naciskając jakiś przycisk.
Po dłuższej chwili do moich uszu dotarła piosenka. Myślałam, że się rozpłaczę, bo to właśnie z Mardy Bum Monkeysów kojarzyły mi się wszystkie szczęśliwe chwile.
            - Kaseta leżała w schowku i gdy ją zobaczyłem pomyślałem od razu o tobie - powiedział Mikey, patrząc na moją wzruszoną minę.
            - Mogę? - zapytałam, wskazując na miejsce chłopaka.
            - Jasne - odpowiedział i zwolnił mi fotel.
Rozsiadłam się wygodnie i uśmiechnęłam sama do siebie. W tych czasach warto żyć dla takich chwil.

XXX

Leżałam wciśnięta w bok Luke'a na rozłożonym przednim siedzeniu Chevroleta. Obok nas leżał Ashton z Mią, którzy co chwilę szeptali sobie coś na ucho i zaczynali chichotać, co ze względu na Irwina było dziwne. Za nami Mikey i Calum cicho rozmawiali na temat czasów sprzed epidemii, a na masce spał Shane, który po przeniesieniu sobie poduszki i koca zasnął w ciągu kilku sekund. Cała sielankowa chwila toczyła się przy piosence Mardy Bum, której zapętlanie się nikomu nie przeszkadzało.
            Mogliśmy obijać się ile chcemy, bo dziś pakują się nasi nowi znajomi, a jutro wszyscy wyruszamy do pobliskich miast po zapasy. Chłopaki mieli z rana wziąć się za przeróbkę minibusa, który stał się dobrym rozwiązaniem w związku z dwoma samochodami, tak, aby stał się niezniszczalny, a także był w środku jak nasz poprzedni wóz.
            Usłyszałam, że na tylnym siedzeniu któryś z chłopaków się poruszył.
            - Dziewczyny jak wyglądało wasze życie przed epidemią? - zapytał Michael, wychylając się do przodu.
            - Mia? – mruknęłam, dając znać blondynce, żeby to ona zaczęła.
            - Moi rodzice strasznie mnie rozpieszczali, ale też byli wymagający. Mieszkałam w Charlestown i właśnie tam ukończyłam liceum z wyróżnieniem. Zaczęłam studia na Uniwersytecie Nowojorskim na wydziale literatury angielskiej. Wróciłam na święta do domu, a tam bum! Epidemia. Moi rodzice zginęli, tak samo jak siostra, a później wiecie kilka miesięcy w samotności i postanowiłam wyruszyć.
            Usłyszałam ciche parsknięcia, które z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze aż w końcu cała czwórka chłopaków wybuchła śmiechem.
            - Skarbie - powiedział Ash, łapiąc łapczywie powietrze - Ty i literatura angielska? Musiałbym to zobaczyć na papierze.
            Mia cała się zaczerwieniła, co bardzo dobrze uwydatniały jej jasne blond włosy. Dziewczyna zdenerwowana skoczyła na swojego chłopaka i zaczęła go okładać pięściami gdzie się dało.
            - Takie. To. Zabawne? - warczała pomiędzy jednym sapnięciem złości, a drugim - Może wy się pochwalicie swoją historią sprzed wybuchu?
            Zapadła cisza, a blondyna zdyszana opadła na chłopaka i mocno się do niego przytuliła. Irwin objął ją w pasie i uśmiechając się pod nosem, zaczął głaskać jej jasne włosy.
            - Nasz czwórka zna się od małego - zaczął Calum, rozciągając się na siedzeniu - Ja mieszkałem koło Asha, naprzeciwko mnie Mikey, a obok niego Luke.
            - Akurat, gdy wybuchła epidemia nasi rodzice byli albo w delegacjach, albo załatwiali jakieś sprawy w innych miastach, które nie mogłaby poczekać aż skończą się święta - powiedział Luke, patrząc w dach samochodu - I cóż też nie wrócili.
            - Ale mniejsza z tym - rzucił Ashton, który jak widać wolał unikać tego tematu - Razem poszliśmy na studia muzyczne. Ogólnie to po tym mieliśmy zamiar założyć zespół, ale coś nie wyszło.
Otworzyłam szerzej oczy. Chłopaki i zespół? Tego się nie spodziewałam.
            - Serio? – zapytałam, nadal niedowierzając w to, co usłyszałam.
            - Jasne - odparł Michael - Profesorowie byli nami zachwyceni. Mówili, że dalibyśmy radę się wybić. Jak chcecie to możemy wam to udowodnić, gdy tylko napotkamy jakiś sklep muzyczny.
Zostałam całkowicie oczarowana przez ambicje chłopaków sprzed wybuchu epidemii. Wielcy muzycy, zespół, sława. Znając ich gusta, co do muzyki, jestem pewna, że zostałabym ich fanką.
            - Wasze plany były takie nie przyszłościowe. Wszystko postawiliście na jedną kartę - powiedziała Mia z zadziornym uśmieszkiem.
Chłopaki zrobili jedynie wielkie oczy, bo chyba nie do końca zrozumieli, co ona powiedziała. Zaśmiałam się cicho, widząc ich miny.
            - Jess - zaczęła nieśmiało blondynka - A jak z tobą i Shane'm?
Zamyśliłam się, przypominając sobie te dawne czasy. Teraz wydawało się jakby wszystkie te wspomnienia zostały zakazane przez mgłę epidemii i powoli obchodziło w zapomnienie.
            - Nasi rodzice zginęli, gdy mieliśmy osiem lat. Masonowie zaadoptowali nas, aby zyskać rozgłos w mediach. Wiecie ojciec sławny lekarz, który występuje w filmach, a matka aktorka. Ogólnie życie jak sielanka - westchnęłam - Przed epidemią Shane był zbuntowanym dzieckiem, które nienawidzi swoich rodziców. Został wyrzucony rok wcześniej z Akademii Policyjnej za wszczynanie bójek z innymi kadetami.
            - A Jessabell była tym idealnym dzieckiem, które zaczynało drugi rok medycyny na Harvardzie - rzucił Shane, przeciągając się szeroko.
Przewróciłam oczami, ale zauważyłam, że informacja o Harvardzie wywołała niezłe wrażenie, co naprawdę mi się spodobało.
            - Nasi rodzice z okazji świąt zafundowali sobie wyjazd na tydzień do Paryża i wiecie słuch po nich zaginął. A później epidemia, wy, podróż i tak dalej.
            Wszyscy się uśmiechnęli przypominając sobie jak się poznaliśmy.
            - Epidemia to suka, która wszystko rozpieprzyła - mruknął Shane.

2 komentarze:

  1. Świetnie sobie radzisz, muszę przyznać. Zazdroszcze talentu, życzę dalszych sukcesów. Do następnego !
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń