poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 29 (Dzień 187)

            Otworzyłam oczy, a promienie słoneczne prawie, że mnie oślepiły. Niczego się nie nauczyłam po poprzednim razie. Już sobie wyobrażałam jak moje oczy wyglądają. Mętnoszare, niczym u zombie, przez co są bardziej podatne na bodźce. Ostatnim razem nie zwracałam uwagi ile ten efekt uboczny utrzymał się u mnie, ale teraz będę dokładnie to sprawdzać. 
            Z zamkniętymi oczami spróbowałam się podnieść, ale nie dałam rady. Nie była to wina spiętych mięśni tylko czegoś, co przygniatało moje nogi i brzuch. 
            - Trzymaj, skarbie.
            Usłyszałam cichy, zaspany głos Luke'a, a po chwili w mojej dłoni znalazły się okulary, a wnioskując po mojej obecnej sytuacji są przeciwsłoneczne. 
            Wcisnęłam je na nos i powoli uchyliłam powieki. Spojrzałam na blondyna, który leżał koło mnie na brzuchu bez koszulki, patrząc na mnie nieprzyciśniętym do poduszki okiem. Jego rany na plecach były opatrzone czystymi bandażami, za co prawdopodobnie będę musiała dziękować Mii. 
            - Jak się czujesz? –zapytał, zaciskając dłoń na mojej tali. 
            - Jak osoba, która przeszła zarażenie – westchnęłam, gładząc przedramię chłopaka - A ty? 
            - Jak osoba, która ma rozszarpane plecy - odpowiedział, a ja prychnęłam, co wywołało u niego cichy śmiech. 
            - Czy ty zawsze musisz oberwać najmocniej? 
            - Wiesz - zaczął i się uśmiechnął chytrze - Robię to specjalnie, bo ty chyba lubisz takich pokrzywdzonych. Gdyby nie to, że poznaliśmy się, gdy byłem ranny i poświęcałaś mi najwięcej uwagi to teraz nie leżałbym z tobą w jednym łóżku. 
            Zaśmiałam się, a on razem ze mną. Naprawdę ktoś mógłby tak sobie pomyśleć. Luke lubi zgrywać bohatera, przez co zazwyczaj jest najbardziej poszkodowany. 
            Wyślizgnęłam się spod blondyna i przyciągnęłam się. Kości zatrzeszczały, a mięśnie nieprzyjemnie się rozciągały. 
            - Ile byłam nieobecna? – zapytałam, stając na równe nogi, które zaczęły trzęść się jak galarety. 
            - Trzy dni – odpowiedział, idąc w moje ślady i powoli podnosząc się do pozycji siedzącej. 
            - No nie - jęknęłam - Dłużej niż poprzednim razem. 
            Ciężej było mi poruszać lewą nogą, więc podniosłam nogawkę dresów, w które ktoś musiał mnie przebrać i zauważyłam źle założony grupy usztywniacz, sięgający aż do kolana, a pod nim opatrzona rana po ugryzieniu. Nie powiem, ale byłam pod wrażeniem. Mia nie próżnowała przez te trzy dni. 
            Przeszłam przez pokój kilka razy, pozwalając moim mięśniom się rozgrzać, a następnie zarządziłam sobie kierunek parter. 
            Luke już czekał, aby zejść na dół, więc gdy tylko podeszłam do drzwi blondyn powoli podszedł do mnie i otworzył je przede mną. Posłałam mu uśmiech, wychodząc na korytarz. Na dole słychać było dźwięki porządnej krzątaniny. 
            - Co tam się dzieje? – zapytałam, unosząc jedną brew i patrząc przez ramię na Luke'a. 
            - Dziś jest planowany wyjazd w dalszą drogę - odpowiedział - Jeżeli byś się nie obudziła przenieślibyśmy cię do samochodu i w drogę. 
            Przyśpieszyłam kroku, chcąc zobaczyć jak wygląda finalizacja naszego pobytu tutaj. Przez trzy dni musieli przerobić busa i go zabezpieczyć, zapakować zapasy oraz przygotować się psychicznie, a także pożegnać Amelię i Nicka, których nie mogli nawet pochować. 
            Zeszłam po schodach, chwiejąc się przy każdym kroku. Będąc już prawie na parterze przede mną pojawił się Michael. 
            - Hej śpiąca królewno - powiedział i wziął mnie na ręce - Mam nadzieję, Lucky, że nie masz nic przeciwko, że zaniosę twoją dziewczynę do salony. 
            - Nic, a nic – odpowiedział, będąc gdzieś w połowie schodów. 
Michael zgodnie ze swoimi słowami zniósł mnie do salonu, gdzie przebywali pozostali i posadził na kanapie. Mia uśmiechnęła się do mnie szeroko, a siedzący koło niej Ashton obejmował ją ramieniem. Danielle w krótkich spodenkach, które odkrywały pobandażowane nogi i Calum rozłożyli się na fotelach. 
            - Dobrze, że już się obudziłaś - odezwał się Shane, które leżał z głową na udach Mary, siedzącej koło mnie. 
            - Dzięki braciszku - mruknęłam do niego, a on cicho się zaśmiał. 
            - Dobrze możemy zaczynać jeżeli i Luke już prawie do nas dotarł - powiedział Charlie, wchodząc do pokoju i siadając po turecku przy stoliku, rzucił na niego mapę – Ogólnie przed wyjazdem przydałoby się wymyślić nową trasę. Moim zdaniem jedźmy na żywioł, a jedynie omijajmy większe miast, gdzie mogą być duże stada martwych. 
            Nie wiem czemu, ale pomysł Charliego spodobał mi się. Nie ważne jak dokładnie zaplanowalibyśmy swoją drogę to i tak coś pójdzie nie tak, a w tej sytuacji nic nie ma prawa się schrzanić. 
            - Jestem za - rzuciłam, gdy Luke powoli rozsiadł się na miejscu obok mnie. 
            - A reszta? – zapytał, patrząc po pozostałych, a każdy po kolei pokiwał głową - W takim razie załatwione. Danielle czyń honory. 
            - Wiem, że to nie jest zbyt rozsądny pomysł wyjeżdżać, gdy niektórzy z nas jeszcze się nie pozbierali, ale... - tu przerwała i z westchnięciem spojrzała na mnie - Jess możesz zdjąć okulary? Strasznie mnie rozpraszają. 
            - Nie mogę – mruknęłam, zaciskając usta w cienką linię - Na tym polega moja bezbolesna obrona organizmu przed wirusem. Są skutki uboczne typu nadwrażliwość na światło. 
            - Niech ci będzie - powiedziała cicho – Kontynuując, musimy wyjechać, bo jeżeli będziemy czekać, aż wszyscy się pozbierają to nigdy nie wyruszamy, bo zawsze coś będzie się dziać. 
            - Wydaje mi się - powiedziała Shane, podnosząc się gwałtownie do pozycji siedzącej i opierając łokcie na kolanach, zaplótł dłonie - Że nikt nie ma nic przeciwko wyjazdowi. 
            - Chyba masz rację - uśmiechnęła się dziewczyna - To co? W drogę? 

XXX

            Myślałam, że chłopakom nie uda się przebić poprzedniego wozu i jego wnętrza. Myliłam się. Jak się okazało Charlie studiował mechanikę i to głównie on poprowadził całą przeróbkę busa. Samochód był teraz odporny na zewnątrz i wygodny dla nas wewnątrz. 
            Większość bagaży i mniej ważnych zapasów znalazło się w specjalnie zamontowanym na dachu bagażniku. Okna boczne zostały zakratowane, więc nawet wybita szyba nie była dla nas straszna. Najbardziej zachwycało mnie to, co oni zrobili w środku. Fotele zostały zmienione w czteroosobowe łóżko na końcu busa, a pod nie wsunęli najważniejsze rzeczy, które powinniśmy mieć w razie potrzeby przy sobie. Była też kanapa i to kanapę z mojego domu. Chłopaki przywieźli ją z naszego starego wozu i wystawili na wzór poprzedniego ustawienia. Całą podłogę wyłożyli dwoma warstwami materacy. Wnętrze zostało oświetlone lampkami choinkowymi, bo tutaj też postanowili podłączyć rozgałęziacz. 
Już uwielbiałam ten samochód. 
            Leżałam na kanapie oparta o bok Luke'a. Czułam się cudownie, będąc znów w drodze. Wóz podskakujący na każdym wertepie, dokładne sprawdzanie map, sypanie na materacach i kłócenie się o miejsce pasażera koło kierowcy. Tęskniłam za tym. Zauważyłam także, że reszta też odetchnęła tuż po oddaleniu się od domu. Danielle, Charlie i Mary, bo zostawili za sobą smutne wspomnienia, a my, bo znów ruszyliśmy dalej. 
            Jeżeli podróż sprawie nam tyle przyjemności to jak zaaklimatyzujemy się w Portland? 
            Mam coraz gorsze wrażenie, że nie będziemy potrafili sobie poradzić z innymi ludźmi.
______________________________________________________________________

Rozdział do chrzanu. Ostatnio brakuje mi weny, ale postawiłam sobie za punkt honoru, że będę dodawać rozdziały w miarę regularnie.
Obiecuję, że kolejne będą lepsze. Następny rozdział 01.04-03.04 z możliwym jednodniowym opóźnieniem.

Z tego miejsca chciałabym Wam wszystkim życzyć radosnych, ciepłych i rodzinnych świąt. Objadajcie się do woli przy wielkanocnym stole! :)

Także dziękuję, że jesteście i czytacie mojego bloga. Każdy czytelnik jest dla mnie ogromną motywacją!!!

8 komentarzy:

  1. Rozdział świetny 👌❤ W końcu w drogę. Ciekawa jestem jak będzie tam w Portland. A tu nagle okazuje się że na schron napadli martwi i nikt nie przeżył xD Wyła bym... haha
    Czekam na next
    PS. Wesołych świąt. :*
    Pozdrawiam
    ~sosjerka

    OdpowiedzUsuń
  2. To byłby idealny temat na... Drugą część! XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest bardzo fajny, nie wiem dlaczego tak uważasz. Mi osobiście się podoba i nic bym nie zmieniła. Nawet przymknę oko na długość xD
    Dziękuję, za to że to piszesz, kocham twojego bloga i tę historię.
    Czekam na next,
    Weny życzę
    I pozdrawiam
    Jasmine

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej hej ;)
    Rozdział moim zdaniem dość krótki, ale jeśli chodzi o treść to jest super. Nie wieńcu co jeszcze dodać... Ten blog jest jednym z moich ulubionych (a czytam ich cholernie dużo xD), więc jestem ci mega wdzięczna, że go prowadzisz ;D Trzymaj się ciepło i niech wena powróci że zdwojoną siłą :)
    Pozdrawiam:
    ~Alice in Wonderland

    OdpowiedzUsuń
  5. Wesołych świąt! czekam na next <3 i życzę weny bo wiem jak to jest gdy jej sie nie ma XD

    OdpowiedzUsuń
  6. Również Wesołych Świąt! A co do rozdziału to wcale nie jest taki zły. :D Czekam na next.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bd coś????Gucio

    OdpowiedzUsuń