poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Rozdział 32 (Dzień 200)

                Kansas, Nebraske i Wyoming przyjechaliśmy prawie bezproblemowo, ale droga ciągnęła się w nieskończoność. Gubiliśmy się, przedłużaliśmy trasę, żeby ominąć większe stada zombie i dosyć często robiliśmy postoje. Koniec końców wylądowaliśmy w Salt Lake City w małym domku na brzegu Salt Lake.
                W naszym gronie doszło do kilku zmian. W oficjalnym związku byli już Calum i Danielle, pomiędzy którymi cały czas dochodziło do sprzeczek z powodu ich rywalizacji o przywództwo oraz Shane i Mary, dający ciągle wszystkim popalić swoimi chamskimi żartami.
                Podróż coraz bardziej nas męczyła. Mieliśmy dosyć bycia ciągle w objeździe. Pragnęliśmy tylko znaleźć się już w Portland. Nie wiedzieliśmy nawet jak bardzo jesteśmy zestresowani takim życiem codziennym dopóki nie trafiliśmy tutaj. Nad brzeg jeziora Salt Lake.
                Siedziałam na werandzie małego domku letniskowego nad jeziorem i patrzyłam jak zachodzi słońce. Luke siedział koło mnie z ramieniem zarzuconym na moim krześle. Pozostali grali w siatkówkę. Próbowali nie robić zbyt dużo hałasu. Nie wychodziło im to za dobrze, ale nikt się tym nie martwił. Zajęliśmy domki najbardziej oddalone od głównych ulic otoczone jak najgęściej drzewami. Dźwięk się wyciszał i nie docierał do oddalonego o jakieś trzy kilometry centrum miasta, gdzie skupiło się ogromne stado zombie.
                - Tutaj jest jak w raju – powiedziałam, biorąc łyk piwa schłodzonego w jeziorze.
                - Jess - zaczął cicho Luke.
                - Yhym – mruknęłam, patrząc na niego.
                - Nie moglibyśmy tu zostać? - zapytał – Sama powiedziałaś, że tutaj jest jak w raju. Popatrz na nich. Nie pamiętam kiedy ostatni raz, aż tak beztrosko spędziliśmy czas. Nawet wesele Mii i Ashtona było robione pod presją.
                - Luke, ja to zrozumiem i sama bym chciała tu zostać, ale naszym celem jest Portland. Od samego początku. W pewnym momencie może nam się skończyć amunicja, jedzenie, ktoś może zachorować, a tam jest schron rządowy. Tam muszą mieć wszystko.
                Chłopak pokiwał głową, tym samym zgadzając się z moimi słowami. Był trochę smutny. Nie dziwiłam się mu. Salt Lake City to miejsce idealne dla nas. Mamy własny domek tylko dla siebie. W końcu udało nam się skończyć, to co zaczynaliśmy rano, ale ktoś nam zawsze przeszkadzał. Tu każdy zajmuje się sobą.
                Luke wziął moją dłoń i ją pocałował. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
                Słońce prawie znikło za horyzontem, zabierając jasność i ciepło.
                - Chodźmy spać - szepnął Luke i pociągnął mnie do naszego domku.
                Obudził mnie wrzask. Rozejrzałam się dookoła, ale nic nie widziałam. Panowała ciemność.
Dokładnie słyszałam krzyki, śmiechy i warkot silników. 
Luke podnosił się powoli do pozycji siedzącej, ale powstrzymałam go, przykładając palec do ust i nakazując zostać. Chłopak pokiwał głową i popatrzył się na mnie z troską, ale już tego nie widziałam.
                Zerwałam się z łóżka, łapiąc za dwa pistolety leżące na komodzie. Nie myśląc o tym, że jestem ubrana tylko w luźną koszulkę i majtki wybiegłam na dwór.
                Kilku potężnych mężczyzn na motorach mierzyło do klęczącego Caluma i Asha, a dwóch nieznajomych trzymało w żelaznym uścisku Danielle i Mię. Słyszałam jak nabijają się z chłopaków, a skąpo ubrane dziewczyny, zajmujące tylne siedzenia motorów, śmieją się piskliwymi głosami.
                Czyli jednak Salt Lake City nie jest tak idealne jak myśleliśmy. Jak nie stado zombie to gang motocyklowy.
                Schowałam się za najbliższym domkiem. Poczułam jak ktoś zakrywa moje usta i łapie w pasie, ciągnąc jeszcze bardziej do tyłu z dala od reflektorów motorów. Zaczęłam się szarpać, próbując uderzyć kolbą pistoletu w głowę przeciwnika.
                - Jessabell, uspokój się.
Ostry ton głosu Shane'a podziałała na mnie kojąco. To tylko mój brat, a nie żaden z tych oblechów.
                - Co się tutaj dzieje? – zapytałam, odwracając się przodem do niego i wyłapując jego błyszczące w ciemności oczy.
                - Nie wiem - odpowiedział - Obudziłem się słysząc motory. Wyjrzałem przez okno, a oni już wyprowadzali dziewczyny i szarpali się z Calumem i Ashtonem. Kazałem Mary, Michaelowi i Charliemu schować się pomiędzy drzewami, a do ciebie już nie zdążyłem.
                Pokiwałam głową, wychylając się trochę. Sytuacja nie była za wesoła. Mężczyźni przykładali pistolety do głów chłopaków, a dziewczyny już związane miotały się na siedzeniach. Zaczęłam się przysłuchiwać rozmowie, aby chociaż trochę rozeznać się w tym, co się dzieje.
                - Moi drodzy, po co te nerwy? - zapytał barczysty mężczyzna z gęstą brodą, siedzący na motorze wysuniętym na sam przed. Prawdopodobnie ich przywódca.
                - Wpadacie w środku nocy zaczynacie do nas mierzyć, a później wiążecie nasze dziewczyny - prychnął Calum - Coś tu jest nie tak.
                - Wasze dziewczyny? - zaśmiał się ten, co przykładał lufę do głowy Cala - One są już nasze! Prawda Deryl?
                - Tak, jasne Jeff - rzucił ich przywódca - Zastrzelimy was, a z dziewczynami trochę się zabawimy.
                Cała grupa wybuchła śmiechem. Zagotowało się we mnie. Jak można być aż tak ochydnym.
                Wyszłam zza domku, wyrywając swój nadgarstek z dłoni Shane'a. Nikt nie ma prawa traktować tak drugiego człowieka nawet jeżeli żyjemy w takich, a nie innych czasach.
                Oddałam strzał ostrzegawczy w powietrze. Śmiech ucichł, a oczy wszystkich zwróciły się na mnie. Zbliżyłam się do grupy, czując się niesamowicie pewnie i nie zwracając uwagi na to jak skąpo jest ubrana.
                - Deryl – zaczęłam, posyłając mu pobłażliwy uśmiech - Jeżeli chcesz wyjść z tego żywy to proszę cię, żebyś zostawił moich przyjaciół i zawinął się stąd.
                - Wybacz, ale kim ty do kurwy jesteś? - warknął mężczyzna.
                - Dla przyjaciół Jess, ale ty możesz zwracać się do mnie per panno Wilson.
                Zauważyłam to. Delikatne skinięcie Deryla w stronę faceta, mierzącego do Caluma. Nie myśląc wiele, wycelowałam i trafiłam w udo, chyba, Jeffa, a krew trysnęła strumieniem. Tętnica, prosto w dziesiątkę. Koleś krzyknął i upadł na ziemię.
                - Jesteście mało dyskretni, a ze mną nie ma zabaw - warknęłam - Chcę tylko tych dwóch. Dziewczyny możecie sobie wziąć.
                - Jess, co do cholery? - syknął Ashton, odwracając się do mnie twarzą.
                - Zamknij się - rzuciłam do Irwina i ponownie skupiłam się na Derylu, zauważając małe światełko na końcu karawany motorów.
                - Niby czemu miałbym na to pójść? – prychnął, czując się pewnym swojego nikłego zwycięstwa.
                - Może dlatego, że twój kumpel zaraz się wykrwawi, a wiedz, że wiem o czym mówię i mogę w każdej chwili przestrzelić twojego gardło, przy okazji trafiając pomiędzy oczy twojej blond towarzyszki, ale o tym chyba nie chcemy się przekonać. Prawda, Deryl?
                Mężczyzna zmierzył mnie dokładnie spojrzeniem w końcu, trafiając na moje oczy. Zauważył, że nie blefuję i zwątpił. Następnie odwrócił twarz do Jeffa, leżącego w kałuży krwi i to mu wystarczyło, aby dać wszystkim znak do odwrotu.
                - Na motory! Zjeżdżamy stąd! Brać Jeffa - ryknął wściekle, zakręcając swoich jednośladem.
Ashton i Calum zerwali się z ziemi i ze związanymi dłońmi stanęli za mną.
                - Merl, ale tu nie ma tych dziewczyn!
                Nie wiedzieli, że w tym samym czasie, gdy ja odwracałam ich uwagę, Shane rozwiązał Danielle oraz Mary i zabrał je w bezpieczne miejsce. To właśnie powiedziała mi brat sekundę zanim wyszłam im naprzeciw.
                Strzeliłam w powietrze trzykrotnie, a całe towarzystwo w popłochu zaczęło dojeżdżać, wpadając na siebie. Ich przywódca odwrócił się po raz ostatni, posyłając mi jadowite spojrzenie.
                - To jeszcze nie koniec zdziro.
                Wszystkie silniki warknęły i motory odjechały na pełnym gazie.
                Odetchnęłam głęboko, próbując opanować drżenie dłoni. Cała moja pewność siebie wyparowała.
____________________________________________________________________
Hej! Rozdział dodaję późno, ale mam nadzieję, że ktoś to przeczyta…

Tak w ogóle to patrzę sobie dziś na numer rozdziału i zrozumiałam, że do końca historii zostały trzy rozdziały i epilog. Wow…

Następny rozdział najprawdopodobniej pojawi się 6.05-8.05, ale postaram się, aby był już w tym tygodniu!

poniedziałek, 11 kwietnia 2016

Rozdział 31 (Dzień 190)

XXX Shane XXX

         Podałem Mii ramię, a ta z uśmiechem je chwyciła. Powoli zaczęliśmy podchodzić pod drzwi kościoła.
         Czułem, że jest mi źle z tym, że Mia bierze ślub. Nie chciałem, żeby wiązała się z Ashtonem na poważnie, bo... Bo nadal coś do niej czuję. Mary to wspaniała dziewczyna, ale to Denis nadal zaprzątała moje myśli. Jeżeli teraz wybierze znowu Asha dam sobie z nią całkowicie spokój.
         - Bardzo się stresujesz? - przerwałem ciszę, spoglądając na blondynkę.
         - Nie - odpowiedziała z wahaniem - Możemy jednak trochę.
         Zaśmiałem się cicho. Zatrzymaliśmy się przed drzwiami, czekając, aż Luke zacznie grać na organach o czym Mia nie miała żadnego pojęcia.
         Stanąłem przodem do niej, biorące jej obie dłonie w swoje. Spojrzałem jej w oczy i zatknąłem kosmyk jej włosów, który uciekł z ciasnego koka, za ucho. Dziewczyna, wstrzymując powietrze, patrzyła na mnie zaskoczona.
         - Wiem, że nie powinien tego mówić, bo ty bierzesz ślub, a Ashton to mój kumpel, ale jeżeli tego nie powiem to nie daruję sobie do końca życia.
         - Shane o co chodzi? – zapytała, unosząc brew.
         - Nie jestem romantykiem, ale kocham cię, odkąd się spotkaliśmy i pomimo tego, że wybrałaś Asha. Nie wtrącałem się, nie mówiłem nic, bo zależało mi na twoim szczęściu i nadal mi na nim zależy, ale po prostu muszę to w końcu z siebie wyrzucić. Jesteś wspaniałą dziewczyną. Inteligentną, zabawną i silną. Twój uśmiech potrafi rozjaśnić mój dzień, a jedno spojrzenie sprawić, że moje serce zaczyna bić szybciej. Nie wzrusza mnie to, że chrapiesz w nocy i czasami zdarza cię się wywyższać. Kocham cię za wszystkie twoje wady i zalety.
         - Dlaczego mi to mówisz?
         - Bo nadal mam nadzieję, że wybierzesz mnie - odpowiedziałem jej cicho.
         Mia wyjęłam swoje dłonie z moich i spuściła głowę. Bardzo dobrze widziałem jej zakłopotanie.
         Zrozumiałem, że głupio postąpiłem. Nie miałem prawa stawiać jej w takiej sytuacji. Szczególnie w takim momencie, gdzie za chwilę ma stać się panią Irwin.
         Usłyszałem jak organy wydają z sobie pierwsze nuty Marszu Weselnego.
         - Pamiętaj, że zawsze będę ciebie kochać - szepnąłem i pocałowałem ją w czubek głowy.
         Otworzyłem szybko drzwi, a Mia pośpiesznie złapała moje ramię.
         Wszyscy nasi przyjaciele spojrzeli na nas, a my z udawanymi uśmiechami szliśmy powoli w stronę ołtarza, przy którym stał szeroko uśmiechnięty Ashton i Calum przebrany za księdza. Czułem jak blondynka koło mnie, aż rwie się do przodu, ale nadal szła wolno, trzymając fason.
         W końcu dotarliśmy do celu i podałem dłoń Mii Ashowi. Odsunąłem się od nich, zajmując miejsce koło Jessabell, która popatrzyła na mnie podejrzliwym wzrokiem. Ona chyba wie i tu już nie chodzi o nasz wieczór kawalerski, ale o to, co się stało kilka minut temu.
         Muzyka ucichła w momencie, kiedy Hood głośno odchrząknął.
         - Zebraliśmy się tutaj żeby połączyć węzłem małżeńskim tych dwoje ludzi. Jeżeli ktoś ma coś przeciwko temu związkowi niech odezwie się teraz albo zamilknie na wieki - Cal przerwał i zapadła cisza.
         Denis zerknęła na mnie niespokojnie, a ja skinąłem delikatnie głową, dając jej znać, że nie mam zamiaru niszczyć jej szczęścia. Ona już wybrała.
         - Nikt? W takim razie omijając wszystkie zbędne formułki przejdziemy do rzeczy - Calum ponownie odchrząknął - Wyciągnijcie swoje prawe dłonie - Obwiązał ich dłonie stułą, która wisiała mu na szyi.
         Spuściłem wzrok, bo wiedziałem, że może być to dla mnie trudne, a udawanie zadowolonego już mnie męczyło.
         - Czy ty Ashtonie Irwinie obiecujesz kochać i szanować Mię Denis oraz ślubujesz jej wierność?
         - Tak - odpowiedział chłopak, a ja cisnąłem dłonie.
         - Czy ty Mio Denis obiecujesz kochać i szanować Ashtona Irwina oraz ślubujesz jemu wierność?
         - Tak - powiedziała dziewczyna od razu, nie wahając się nawet sekundę.
         - Ogłaszam was mężem i żoną! - krzyknął radośnie Calum - Ash pocałuj swoją żonę.
         Wszyscy krzyczeli, a Mary i Danielle zaczęły sypać czymś białym, co prawdopodobnie było ryżem.
         Poczułem jak moja zaciśniętą dłoń zostaje rozluźniona, a następnie delikatnie ujęta.
         - Nie martw się - powiedziała cicho Jessabell, zaciskając nasze dłonie - Ktoś inny już czeka, aż obdarzysz go uczuciem.
         Wskazał dłonią na Mary, a ja się lekko uśmiechnąłem.
_______________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale wyszedł, tak jak chciałam.
Kolejny 22.04-24.04.

Zapraszam także na mojego drugiego bloga, który od tej soboty zostaje reaktywowany. Może też przypadnie Wam do gustu.

czwartek, 7 kwietnia 2016

Rozdział 30 (Dzień 189/190)

                Byliśmy w drodze już od dwóch dnia. 
                Jak się okazało ani Ash, ani Mia nie poinformowali nikogo o tym, że są zaręczeni. Moje zaskoczenie było naprawdę ogromne, bo tryskali takim szczęściem połączonym z uczuciem, że nie dało się tego nie zauważyć. Z każdą kolejną godziną wierciłam coraz większą dziurę w brzuchu Mii, a moje zniecierpliwienie i złość na nich rosła, aż nie wytrzymałam.
                - Czy możecie w końcu wszystkim powiedzieć? - warknęłam, a następnie syknęłam z bólu od gwałtownego podniesienia się do pozycji siedzącej - Nie możecie tego ukrywać przed nimi!
                - Czego? - zapytał nagle zainteresowany Calum, który wychylił się z miejsca pasażera.
                - Bo... My... No wiecie...
                - Oj przestań - prychnęła Mia, a następnie szeroko się uśmiechnęła - Jesteśmy zaręczeni.
Michael dał po hamulcach i samochód stanął w miejscu, zarzucając nami do przodu.
                - Żartujecie? – chłopak, odwrócił się z miejsca kierowcy i spojrzał na Asha.
                - No nie - odparł cicho Irwin.
                To, co stało się po chwili było nieprawdopodobne. Wszyscy faceci w ciągu sekundy przemieścili się, po tak małej przestrzeni jaką jest nasz wóz i zgarnęli biednego Ashtona w uścisk, od razu zaczynając konspiracyjnie szeptać pomiędzy sobą.
                Ja z dziewczynami ciągnąć Mię za dłoń usiadłyśmy na łóżku. Żeby nie być gorsze od chłopaków postanowiłyśmy także mówić ściszonym głosem.
                - A więc wieczór panieński - zaczęłam, a Mia pisnęła - Cicho.
                - Co proponujesz? - zapytała Danielle, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
                - Namówię chłopaków żebyśmy zatrzymali się na dłużej dopiero w jakimś małym miasteczku. Byle był tam sklep z sukniami ślubnymi. Zabarykadujemy się tam i spędzimy całą noc przy świecach, pijąc najróżniejsze alkohole i przemierzając suknie. Mia, co ty na to?
                - Jak na warunki jakie mamy to jest genialny pomysł - szepnęła blondynka i uśmiechnęła się jak głupia.
Wolałam nie wiedzieć, co wymyślili nasi drodzy mężczyźni, ale mam nadzieję, że nikt nie ucierpi.

XXX

                Dopiero następnego dnia znaleźliśmy to czego szukaliśmy. Dayton małe miasteczko w stanie Ohio, które po pierwszym przejeździe nim ociekało sklepami i brakiem zombie. Wiedziałam, że martwi gdzieś tu są, ale jak na pierwsze zwiedzanie ich liczba była znikoma.
                Zajęliśmy dwa ogromne domy naprzeciwko siebie. Zostawiając Ashtona i Mię w wozie zaczęliśmy przygotowania.
                Chłopaki jakimś cudem sprawili, że woda znowu zaczęła płynąć w oby dwóch budynkach, a ja razem z Danielle i Mary zabezpieczyłyśmy sklep z sukniami dwie ulice dalej i sklep z garniturami na obrzeżach miasta.
                Postanowiliśmy, że dziś się bawimy do upadłego, a jutro o trzynastej wszyscy pięknie ubrani mają się stawić w kościele na końcu ulicy, przy której stoją nasze domu.
                Gdy sklepy zostały odpowiednio zabarykadowane, alkohol rozwieziony, a Ashton żegnał się z Mią, Danielle odciągnęła nas na bok.
                - Słuchajcie wiem, że jestem nowa w tej grupie i nie powinnam stawiać żadnych warunków, ale pomimo tego uważam, że jakieś zasady na ten wieczór trzeba ustalić - powiedziała brunetka ze zmieszaniem na twarzy.
                - Daj spokój - prychnął Shane, robiąc obrażoną minę.
                - Moim zdaniem to się przyda - poparł Danielle Calum - Nie mogą to być imprezy, które skończą się katastrofą.
                - Co proponujesz? – zapytałam, patrząc na nią z uwagą.
                - Jako, że jest to wieczór Mii i Ashtona pozwólmy im wypić ile chcą, ale w obu grupach powinna być przynajmniej jedna osoba w miarę trzeźwa, która będzie mogła ogarnąć resztę i wychodzimy wszyscy dopiero rano do kościoła albo gdy będzie to naprawdę potrzebne.
                - Pasuje - rzucił Michael.
                Każdy potwierdził, że się zgadza ze słowami Danielle, jedynie Shane postanowił dalej udawać obrażonego na cały świat. Dla niego impreza z zasadami to nie impreza.
                Rozeszliśmy się. Nasza trójka złapała Mię i zaczęła iść w stronę sklepu z sukniami, a chłopaki wpakowali się do samochodu i ruszyli na obrzeża miasta.
                Blondynka cały czas ekscytowała się tym wieczorem. Buzia jej się nie zamykała, a gdy temat zszedł na sukienki szczebiotała jak ptak.
                Było to dla mnie dosyć męczące zachowanie, bo wolałam ciszę i spokój, ale uznałam, że wytrzymam.
                Zatrzymałyśmy się przed naszym miejscem docelowym i uśmiechnęłam się sama do siebie, bo na dworze już się ściemniało, dzięki czemu wszystko wywrze na Mii odpowiedni zachwyt.
                Szyby zakleiłyśmy kartonami tak, aby żadne światło nie wypadało do środka ani nie wydostało się na zewnątrz.
                - Zapraszamy - szepnęłam blondynce na ucho, a ta, nie czekając na jakieś dodatkowe zachęty, wpadła do środka.
                Po chwili usłyszałam pisk i uznałam, że teraz możemy już wejść. Zastawiłam drzwi komodą tak, aby nikt nie dostał się do środka.
                Myślałam, że przy tak ograniczonych możliwościach nie uda nam się zrobić czegoś idealnego na taki wieczór, ale teraz uważam, że spisałyśmy się w stu procentach.
                Wszystkie suknie zebrałyśmy na trzech długich stojakach, tworząc z nich przy okazji zasłonę do prowizorycznej przebieralni. Resztę pustego sklepu odrodziłyśmy od sobie kolorowymi prześcieradłami. Na ladzie ustawiłyśmy cały alkohol, napoje i przekąski, które przypadły nam przy podziale. Sporą kanapę, którą znalazłyśmy na sklepie przeciągnęłyśmy naprzeciwko przymierzalni, a pod nią ułożyłyśmy kilkadziesiąt poduszek pozabieranych z okolicznych domów. Całość oświetliłyśmy najróżniejszymi świeczkami, które udało nam się znaleźć w pobliskich sklepach.
                Byłam z nas dumna.
                - I jak? - zapytała Mary, gdy Mia przez dłuższą chwilę stała w ciszy.
                - To jest wspaniałe! - krzyknęła i ze łzami w oczach rzuciła się na nas.
                - Jasne – rzuciłam, wyplątując się z uścisku - To, co? Zaczynamy imprezę?
                Dziewczyny pokiwały zgodnie głowami. Mia razem z Mary złapały pierwsze lepsze sukienki i znikły w przebieralni, Danielle rozsiadła się na kanapie, a ja zaczęłam rozlewać jakiegoś szampana do kubków. Podałam jeden brunetce i usiadłam koło niej, czekając, aż zobaczymy nasze modelki. Dziewczyny pokazały nam się w obfitych sukniach z dużą ilością tiulu i falban. Zaczęłam bić brawa, a Danielle wtórowała mi.
                Wieczór zaczął się rozkręcać. Polała się whisky, burbon, a nawet wódka. Trzeźwą osobą postanowiła zostać pomysłodawczyni zasad, czyli Danielle, która pomimo małej ilości wypitego alkoholu bawiła się równie dobrze, co my.
                Cały czas myślami odbiegałam od naszego wieczoru i zastanawiałam się, co robią chłopaki i czy nie wymyślili czegoś głupiego

XXX Luke XXX

Nie było możliwości, żeby ktokolwiek był w miarę trzeźwy. Shane zaplanował to. Zdobył jeszcze więcej alkoholu, nie mówiąc nic dziewczynom. Oby Jess nie dowiedziała się o tym, co o tym teraz robimy.
                Gdy tylko Shane rzucił hasłem "Hej! Zróbmy sobie polowanie!" wszyscy byliśmy pijani jak świnie. Oczywiście jak to osoby pijane zgodziliśmy się bez zawahania, zapominając całkowicie, co ustaliliśmy z dziewczynami.
                Teraz przemierzaliśmy niewielki lasek, rosnący w pobliżu obrzeży miasta, w poszukiwaniu martwych.
                Wszyscy ledwo staliśmy na nogach, ale mężnie ściskaliśmy w dłoniach pistolety. Ashton dowodził naszą grupą, ponieważ stwierdził, że to on musi zastrzelić pierwszego zombiaka, bo to będzie jego ostatni akt kawalerstwa.
Nagle, nie wiadomo skąd, przed nami pojawiło się trzech martwych. Nie zarejestrowałem tego jak szli w naszą stronę.
                Ash wycelował i strzelił do każdego po razie. Chybił. Jako, że przypadło na parę po jednym zombim, wszyscy razem rzuciliśmy się na nich.
                Calum przywalił kolbą pistoletu w twarz naszego martwego, a ja kopnąłem go w brzuch. Brunet wyciągnął nóż i wbił go w ramię zombiaka. Okazało się, że nie był on wystarczająco szybki, bo martwy złapał go za przedramię i pociągnął w swoją stronę. Cal krzyknął i wymierzył kolejny cios na oślep. Zombiak puścił, a chłopak upadł na zimie, tracąc równowagę. Wtedy ja strzeliłem do martwego, trafiając go w głowę.
                Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że reszta też skończyła już ze swoimi w gorszym lub lepszym stanie.
                - Porwał mój garnitur – burknął niezadowolony Ashton, pokazując płytką ranę na żebrach, która była widoczna dzięki dziurze.
                - Teraz dziewczyny na pewno dowiedzą się, że nie dotrzymaliśmy umowy - jęknął Shane,  kręcąc głową.
                Mamy przejebane.

XXX

Prawie, że biegłyśmy ulicą, aby zdążyć na ślub. Miałyśmy małe opóźnienie. Zakładanie sukni Mii okazało się być trochę bardziej problematyczne niż myślałyśmy.
                W oddali już widziałyśmy kościół oraz nasz wóz.
                Zatrzymałyśmy się przed bramą i zaczęłyśmy poprawiać suknię panny młodej. Miałyśmy szczęście, że znalazła tą swoją wymarzoną i ten dzień będzie dla niej jeszcze bardziej niesamowity. Poprawiłyśmy także swoje sukienki, które były przeznaczone dla druhen, ale to akurat nie był problem.
                - Idziemy powiedzieć, że już jesteśmy - odezwała się Mary i pociągnęła Danielle w stronę drzwi.
Mia odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie zaszklonymi oczami. Wiedziałam, że będzie płakać.
                - Jess, ty mnie poprowadzisz do ołtarza? – zapytała, spoglądając na kościół.
                - Ja to zrobię.
                Spojrzałam na Shane'a, który powolnym krokiem zmierzał w naszą stronę. Ubrany był w czarny garnitur i zwykłe trampki. Uśmiechnął się łobuzersko i stanął koło nas.
                Przytuliłam się do Mii, a następnie biorąc jej dłoń, podałam ją bratu. Pocałowałam Shane’a w policzek i ruszyłam do wejścia kościoła.
_______________________________________________________________________
HALO, HALO? POLICJA? PROSZĘ PRZYJECHAĆ NA BLOGGERA. BO OSZUSTWO.
Właśnie… Dodałam rozdział już WCZORAJ, ale coś nie poszło i wyskoczyło mi tylko, że opublikowany, a na blogu nic...

Jestem z siebie dumna! Jeden z najdłuższych rozdziałów i w dodatku jest całkiem, całkiem.



Kolejny rozdział jeszcze w ten weekend!