sobota, 14 maja 2016

Rozdział 34 (Dzień 203)

                Każdy postój był dla nas męczarnią. Wszyscy byli zrywani na nogi, aby obstawiać najbliższe otoczenie. Posiłki jedliśmy w pośpiechu byle jak najszybciej ruszyć dalej. O sen starano się tylko dla osoby, która miała następnie prowadzić, reszta ze stresu nie potrafiła zmrużyć oka.
                Winą naszego stanu były obawy ataku gangu Deryla. Nie tylko ja myślałam, że to nie koniec. Po kilku godzinach wszyscy tak stwierdziliśmy, gdy na kilku pierwszych postojach w oddali zauważyliśmy samotnego motocyklistę. Nie wiedzieliśmy czy był on rzeczywistością, czy po prostu jakąś grupową paranoją. Nikt z nas nie chciał skończyć jako obiad dla martwych.
                Najgorzej było, gdy od naszego celu dzieliło nas już kilka kilometrów. Byliśmy tak rozdrażnieni, że rozmowa o głupoty kończyła się wielką kłótnią.

XXX

                W oddali zamajaczył mi znak. Wiedziałam bardzo dobrze, co będzie tam napisane. Wszystko, co do tej pory przeżyliśmy, prowadziło do tego jednego miejsca.
                Minęliśmy znak "Portland 1 mila".
                Po moim policzku popłynęła jedna samotna łza. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się aż tak szczęśliwa. Koniec naszej drogi jest bliski.
                - Skarbie, coś się stało? - zapytał Luke, kątem oka zerkając na mnie, a jednocześnie starając utrzymać się środka jezdni.
                - Tak – rzuciłam, poprawiając się w fotelu pasażera i ścierając szybko łzę - Po prostu nie mogę uwierzyć, że to koniec.
                - To były piękne chwile - powiedział blondyn, uśmiechając się lekko.
                Usłyszałam prychnięcie z tyłu. Obejrzałam się za siebie i ujrzałam Mię z niezadowoloną miną. Uniosłam brew, patrząc na nią wyczekująco.
                - Niby jakie piękne chwile? - spytała z lekko słyszalną pogardą - Bijatyka w Wilkesboro czy może śmierć Elizabeth? Zastanówcie się, co mówicie.
                Zmrużyłam oczy na nią. Już miałam coś powiedzieć, ale siedzący obok niej Shane pokręcił głową i zgarnął ją w swój uścisk.
                Próbowałam zignorować dziewczynę, ale wywołała ona wspomnienia. Wspomnienia o Elizabeth. Nie ma jej tu z nami. Ona nie żyje, a my na to pozwoliliśmy. Nie udało nam się jej uratować.
                Zacisnęłam usta w cienką linię i zamknęłam oczy. Elizabeth nie chciałaby, żebym była smutna. Ona zawsze była wesoła i chciała dla wszystkich dobrze. Nie mam zamiaru wspominać jej ze smutkiem tylko z radością i poczuciem dumy, że mogłam być jej siostrą.
                - Moje drogie towarzystwo - powiedział Luke donośnym głosem - Witam was w Portland.
Wszyscy jak jeden mąż rzucili się do przednich siedzeń, aby móc widzieć miasto, które jest naszą przyszłością.
                - Więc teraz pozostaje nam odnaleźć ten schron - powiedziała Danielle.
                - Mówili coś o centrum miasta jeżeli dobrze pamiętam - rzucił Michael i potrząsnął ramieniem Luke.
                Hemmings kiwnął głową i z jeszcze większą prędkością zaczął gnać za znakami wskazującymi nasz kierunek. Ulice były puste. Nigdzie nie było widać martwych, albo to tylko pozory.
                Luke skręcił, a naszym oczom ukazał się kilku metrowy solidny płot ze strażnicami ustawionymi co kilka metrów. Nad nim można było w oddali dostrzec kilka wiatraków, z którym prawdopodobnie mieszkańcy czerpią prąd.
                Moja ekscytacja sięgnęła zenitu. To już tu. Niedługo będziemy bezpieczni i będziemy snuć plany na przyszłość.
                Spojrzałam na drogę, a moje oczy zwiększyły się do rozmiarów spodków. Na ulicy leżała rozłożona kolczatka, której ostre szpikulce do przebijania opon błyskały groźnie w słońcu.
                - Uważaj! – wrzasnęłam, łapiąc za kierownicę.
                Luke instynktownie nacisnął hamulec, a ja skręciłam, próbując jakoś wyminąć przeszkodę. Nie udało się. Wóz najechał na kolczatkę, przebijając prawe opony. Prędkość zmalała, aż stanęliśmy w miejscu. Nie było możliwości dojazdu pod samą bramę.
                - Bagaż podręczny, jakaś broń i w drogę? - zapytał mój brat, na co kiwnęłam głową.
                Szybko zabraliśmy swoje rzeczy i wyszliśmy na zewnątrz. Wtedy się zaczęło. Pierwszy strzał ominął moją głowę o kilka centymetrów, trafiając w metalowe drzwi wozu. Spojrzałam szybko w stronę, z której nadleciała kula.
                Kolana się pode mną ugięły. Stał tam sam Deryl, który nie był wymysłem mojego umysłu. Patrzył na mnie pewnym sobie wzrokiem, unosząc ponownie pistolet do góry.
                - Za samochód! - krzyknął Luke, łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc za sobą.
                Wiedziałam, że co najmniej mnie draśnie. Było gorzej. Siła pocisku rzuciła mnie do tyłu, ale nikt tego nie zauważył, bo Hemmings dalej mnie ciągnął.
                Wszyscy schowali się za wozem i zaczęli ładować swoje pistolety. Ja odwróciłam się do nich tyłem i dotknęłam swoje boku. Krew. Bardzo dużo krwi. Jestem pewna, że poszła wątroba i pewnie jeszcze jakiś organ. Ból ustąpił pod wpływem ogromnej dawki adrenaliny, więc na razie mogłam się cieszyć spokojem.
                - Jess wszystko dobrze? - zapytał Luke, pojawiając się nagle koło mnie.
                - Tak jasne - odpowiedziałam szybko, wyciągając zza paska broń.
                Wiedziałam, że za chwilę zacznę słabnąć, a jeżeli w schronienie nie mają dobrego chirurga, wykrwawię się. Musiałam upewnić się, że przynajmniej moi przyjaciele dotrą na miejsce, że Luke będzie miał jakąś przyszłość.
                Wzięłam głęboki oddech i się wychyliłam. Wycelowanie zajęło mi tylko sekundę. Strzeliłam, a pocisk poleciał prosto w jakiegoś motocyklistę. Słychać było jedynie zduszony krzyk i dźwięk upadającego motoru.
                Tamci nie pozostali nam dłużni. Zaczęli strzelać na oślep, gdy tylko ktoś się wychylił. Sama kilkakrotnie wstawałam i nad maską waliłam w nich bez celowania.
                Czułam się coraz słabiej aż w końcu musiałam usiąść, bo nie mogłam już ustać na nogach. Dotknęłam ponownie rany, która dalej obficie krwawiła. Jęknęłam cicho, gdy pulsujący ból zaczął rozchodzić się po moim ciele.
                - Jess? - Luke spojrzał na mnie, a jego oczy otworzyły się szeroko w przerażeniu - Chrystem Jess, co ci się stało?
                - Postrzelił mnie – stęknęłam, próbując usiąść jakoś wygodniej - Na samym początku.
                Tlen coraz trudniej dostawał się do moich płuc, a powieki stawały się cięższe. Mimowolnie pozwoliłam im na chwilę opaść.
                - Jess, nie rób tego - warknął blondyn i potrząsnął moim ramieniem.
                - I tak już po mnie - powiedziałam cicho - Najważniejsze jest to, że wy przetrwacie.
                - Nawet tak nie mów - Hemmings uniósł gwałtownie głowę i popatrzył na Shane'a - Co tam się dzieje? 
                - Ktoś nam pomaga ich załatwić! – zaśmiał się mój brat.
                Ogarnął mnie straszny chłód. Zadrżałam i objęłam się ramionami, ale także uśmiechnęłam. Uda im się. Będą mieli swoje miejsce na ziemi.
                Skorzystałam z okazji, że Luke skupił się na czymś innym i zamknęłam oczy. Tylko na chwilę niech moje powieki opadną. Przecież zaraz je otworzę.
_______________________________________________________________________
Przedostatni rozdział jest naprawdę krótki, ale zostało w nim zawarte to, co chciałam.

Do zobaczenia za tydzień!

7 komentarzy:

  1. Nieee! czemu nie pozwalasz być Lukeyowi szczęśliwym dłużej niż tydzień???

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zabijaj Jess! Ja tu liczę na szczęśliwy koniec, a ty tak po prostu zabijasz moją nadzieję?

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaabij ją! ;)
    Serio zabij Jess. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie zabijaj jej! ja liczę na małe dzieci!! małe Lukeje!! no eejjj ja sie tak nie bawię i tyle !!!

    OdpowiedzUsuń
  5. No niee :c będę płakać i tyle. W dodatku, Polsat z ciebie i kuniec. Czekam na następny :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam, ale rozdział pojawi się dopiero za tydzień. Trochę mi się w życie skomplikowało i niestety o tym czy Jess żyje, czy nie dowiecie się w następny weekend...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholerne życie. No nic, ja poczekam bo warto, a tydzień mnie nie zbawi ;)
      Poukładaj sobie w życiu i wracaj do nas :*
      Powodzenia

      Usuń