Obudziłam się. Czułam
niewyobrażalny ból, który wżerał się w każdą komórkę mojego ciała. Byłam jak
żywy trup. Wciągnęłam powietrze z sykiem.
- Doktorze, obudziła się.
Luke i jego zmęczony, ochrypły głos. Ściskał moją dłoń i delikatnie ją gładził kciukiem. Jest tu cały i zdrowy.
Otworzyłam oczy, które prawie oślepły od otaczającej mnie sterylnej bieli. Jęknęłam mimowolnie. Byłam w czymś w rodzaju szpitalu i źle się z tym czułam. Zazwyczaj to ja kogoś ratowałam i byłam lekarzem, a teraz role się odwróciły.
- Jak długo tu leżę? – zapytałam, próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
- Jakieś cztery dni - odpowiedział blondyn, bacznie mnie obserwując.
Coś szarpnęło mnie w środku. Momentalnie opadłam z powrotem na łóżko. Zabrałam swoją dłoń z dłoni Luke'a i podciągnęłam koszulkę. Drobne szwy ściągały ze sobą moją skórę. Otworzyłam szeroko oczy, przypominając sobie dokładnie, co się ze mną działo.
- Z resztą wszystko dobrze?
- Jess, nie musisz zawsze martwić się o wszystkich – powiedział, przywracając oczami - Tak wszystko dobrze.
Odetchnęłam z ulgą. Udało się nam wszystkim dotrzeć. W końcu jesteśmy bezpieczni.
- Dzień dobry, Jesabelle. Jestem doktor Alec Reisenberg i cieszę się, że w końcu do nas wróciłaś.
Straszy mężczyzna podszedł do nas, trzymając w dłoni teczkę. Jego uśmiech był miły, a oczy patrzyły na mnie przyjacielsko.
- Udało nam się naprawić uszkodzoną wątrobę i jelito grube. Operacja przebiegła bez zarzutów.
- Kiedy będę mogła wyjść? – rzuciłam, patrząc na lekarza z nadzieją.
- Jeżeli obiecasz, że nie będziesz się przeciążać, to dziś popołudniu, ale tylko na wózku.
Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na Luke'a. On tak samo jak ja był zadowolony ze słów Reisenberga.
- Mogłabyś mi jeszcze powiedzieć skąd masz bliznę na obojczyku i łydce? - zapytał doktor, notując coś w teczce.
- Od ugryzienia martwego – odpowiedziałam, nie zastanawiając się nad tym, co powiedziałam - Jestem odporna, więc spokojnie.
- Yhym - mruknął doktor i uśmiechnął się pod nosem – Luke, chodź ze po wózek i możesz stąd zabrać swoją dziewczynę.
- Doktorze, obudziła się.
Luke i jego zmęczony, ochrypły głos. Ściskał moją dłoń i delikatnie ją gładził kciukiem. Jest tu cały i zdrowy.
Otworzyłam oczy, które prawie oślepły od otaczającej mnie sterylnej bieli. Jęknęłam mimowolnie. Byłam w czymś w rodzaju szpitalu i źle się z tym czułam. Zazwyczaj to ja kogoś ratowałam i byłam lekarzem, a teraz role się odwróciły.
- Jak długo tu leżę? – zapytałam, próbując podnieść się do pozycji siedzącej.
- Jakieś cztery dni - odpowiedział blondyn, bacznie mnie obserwując.
Coś szarpnęło mnie w środku. Momentalnie opadłam z powrotem na łóżko. Zabrałam swoją dłoń z dłoni Luke'a i podciągnęłam koszulkę. Drobne szwy ściągały ze sobą moją skórę. Otworzyłam szeroko oczy, przypominając sobie dokładnie, co się ze mną działo.
- Z resztą wszystko dobrze?
- Jess, nie musisz zawsze martwić się o wszystkich – powiedział, przywracając oczami - Tak wszystko dobrze.
Odetchnęłam z ulgą. Udało się nam wszystkim dotrzeć. W końcu jesteśmy bezpieczni.
- Dzień dobry, Jesabelle. Jestem doktor Alec Reisenberg i cieszę się, że w końcu do nas wróciłaś.
Straszy mężczyzna podszedł do nas, trzymając w dłoni teczkę. Jego uśmiech był miły, a oczy patrzyły na mnie przyjacielsko.
- Udało nam się naprawić uszkodzoną wątrobę i jelito grube. Operacja przebiegła bez zarzutów.
- Kiedy będę mogła wyjść? – rzuciłam, patrząc na lekarza z nadzieją.
- Jeżeli obiecasz, że nie będziesz się przeciążać, to dziś popołudniu, ale tylko na wózku.
Uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na Luke'a. On tak samo jak ja był zadowolony ze słów Reisenberga.
- Mogłabyś mi jeszcze powiedzieć skąd masz bliznę na obojczyku i łydce? - zapytał doktor, notując coś w teczce.
- Od ugryzienia martwego – odpowiedziałam, nie zastanawiając się nad tym, co powiedziałam - Jestem odporna, więc spokojnie.
- Yhym - mruknął doktor i uśmiechnął się pod nosem – Luke, chodź ze po wózek i możesz stąd zabrać swoją dziewczynę.
XXX Dzień 215 XXX
W końcu mogłam stanąć na nogi i
zwiedzić cały schron. Wszyscy opowiadali mi, że to miejsce jest ogromne,
większe niż mogłoby się wydawać. Była tutaj mini galeria ze sklepami i jakimiś
małymi kawiarenkami oraz pizzeriami, dwie farmy, siłownia i mnóstwo
zamieszkanych domów.
Wracaliśmy właśnie z lodów, które musiałam przyznać, że są pyszne. Chłopaki śmiali się razem z dziewczynami, ale ja potrafiłam myśleć tylko o Elizabeth. Podobałaby się jej tutaj. Miałaby się z kim bawić i dokazywać. Byłaby bezpieczna.
Spojrzałam przed siebie i stanęłam jak wryta. Przed nami szli nasi adopcyjni rodzice bogato ubrani i uśmiechnięci jak nigdy.
- Co wy tutaj robicie? – zapytałam, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami.
Wszyscy umilkli spoglądając to na mnie i Shane'a, a to na naszych rodziców.
- Jess? Shane? - zapytała matka, uśmiechając się do nas ze łzami w oczach. Zaczęła iść w naszą stronę, ale ja pokręciłam głową.
- Jak to możliwe, że wy żyjecie? - rzucił Shane, zaciskając dłonie.
- Przekupiliśmy naszego pilota, żeby nas tu przywiózł. Oczywiście, że się zgodził słysząc, że będzie miał miejsce w schronienie - odpowiedział nasz ojciec.
Wyrwałam się do przodu, chcąc ich oboje zabić, ale dłoń Luke'a mnie powstrzymała. Gorzej było z moim bratem, bo jego już nikt nie zatrzymał. W ciągu sekundy znalazł się przy ojcu i przyłożył mu z prawego sierpowego, aż upadł.
- Jesteście nic niewartymi gnidami, które myślą tylko o sobie! - wrzasnął - Rozumiem, że zostawiliście nas na pastwę losu, ale Elizabeth, która była waszą prawdziwą córką?
- Elizabeth? - zagadnęła matka z ekscytacją - Gdzie ona jest? Chciałabym się z nią zobaczyć.
- Nie żyje - powiedziałam z grobową miną.
Marion zaczęła płakać, a William podniósł się z ziemi i ją przytulił.
- Chodźmy stąd - szepnęłam i biorąc Luke'a z dłoń, wyminęliśmy naszych rodziców.
Akurat znajdowaliśmy się na ulicy, na której dostaliśmy domy - ja z Luke'iem, Aston z Mią i Michaelem, Danielle z Calumem i Charliem oraz Shane z Mary. Każdy obok siebie.
Marzyłam, aby znaleźć się w tym skromnym małym domku i odciąć się od tego, co się przed chwilą stało.
Luke, widząc moją smutną minę, pożegnał się ze wszystkimi za nas dwoje i zgarniając mnie w swoje ramiona, zaniósł do domu.
Czułam złość i smutek za jednym zamachem, ale nie ważne jak bardzo chciałam odetchnąć, będąc u siebie, nie mogłam tego zrobić. Miałam wrażenie, że jesteśmy non stop obserwowani. Każdy nasz ruch w każdym miejsce. Mówiłam o tym blondynowi, ale on podchodził do tego na luzie i uważał, że tylko mi się tak wydaje. I mógłby mieć rację, bo do tej pory nie znalazłam żadnych dowodów na potwierdzenie swoich podejrzeń i nie miałam nic oprócz swojego instynktu.
Przeszłam przez krótki korytarz, wchodząc do salonu. Opadłam na kanapę i westchnęłam.
- Jess, wszystko dobrze? - zapytał Luke, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem - Chcesz porozmawiać?
- Jestem po prostu zmęczona – odparłam, przejeżdżając dłonią po twarzy - Porozmawiamy o tym jutro, a dziś połóżmy się wcześniej.
- Jeżeli chcesz – powiedział, lekko się uśmiechając - Zaklepuję jako pierwszy łazienkę.
Luke pobiegł na piętro, gdzie znajdowała się działająca łazienka, a ja spojrzałam przed siebie na odłączony od prądu telewizor.
Znowu się to pojawiło. Przeczucie, że coś złego się wydarzy. Coś, co ponownie zniszczy nasze życie, a jeżeli ja mam przeczucie to prawie nigdy się nie mylę. Oby tym razem było inaczej.
To dziwne uczucie nie minęło, gdy brałam prysznic, jadłam kolację czy kładłam się spać. Było ze mną do końca dnia i nawet ramiona Luke'a tego nie rozgoniły.
Wracaliśmy właśnie z lodów, które musiałam przyznać, że są pyszne. Chłopaki śmiali się razem z dziewczynami, ale ja potrafiłam myśleć tylko o Elizabeth. Podobałaby się jej tutaj. Miałaby się z kim bawić i dokazywać. Byłaby bezpieczna.
Spojrzałam przed siebie i stanęłam jak wryta. Przed nami szli nasi adopcyjni rodzice bogato ubrani i uśmiechnięci jak nigdy.
- Co wy tutaj robicie? – zapytałam, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami.
Wszyscy umilkli spoglądając to na mnie i Shane'a, a to na naszych rodziców.
- Jess? Shane? - zapytała matka, uśmiechając się do nas ze łzami w oczach. Zaczęła iść w naszą stronę, ale ja pokręciłam głową.
- Jak to możliwe, że wy żyjecie? - rzucił Shane, zaciskając dłonie.
- Przekupiliśmy naszego pilota, żeby nas tu przywiózł. Oczywiście, że się zgodził słysząc, że będzie miał miejsce w schronienie - odpowiedział nasz ojciec.
Wyrwałam się do przodu, chcąc ich oboje zabić, ale dłoń Luke'a mnie powstrzymała. Gorzej było z moim bratem, bo jego już nikt nie zatrzymał. W ciągu sekundy znalazł się przy ojcu i przyłożył mu z prawego sierpowego, aż upadł.
- Jesteście nic niewartymi gnidami, które myślą tylko o sobie! - wrzasnął - Rozumiem, że zostawiliście nas na pastwę losu, ale Elizabeth, która była waszą prawdziwą córką?
- Elizabeth? - zagadnęła matka z ekscytacją - Gdzie ona jest? Chciałabym się z nią zobaczyć.
- Nie żyje - powiedziałam z grobową miną.
Marion zaczęła płakać, a William podniósł się z ziemi i ją przytulił.
- Chodźmy stąd - szepnęłam i biorąc Luke'a z dłoń, wyminęliśmy naszych rodziców.
Akurat znajdowaliśmy się na ulicy, na której dostaliśmy domy - ja z Luke'iem, Aston z Mią i Michaelem, Danielle z Calumem i Charliem oraz Shane z Mary. Każdy obok siebie.
Marzyłam, aby znaleźć się w tym skromnym małym domku i odciąć się od tego, co się przed chwilą stało.
Luke, widząc moją smutną minę, pożegnał się ze wszystkimi za nas dwoje i zgarniając mnie w swoje ramiona, zaniósł do domu.
Czułam złość i smutek za jednym zamachem, ale nie ważne jak bardzo chciałam odetchnąć, będąc u siebie, nie mogłam tego zrobić. Miałam wrażenie, że jesteśmy non stop obserwowani. Każdy nasz ruch w każdym miejsce. Mówiłam o tym blondynowi, ale on podchodził do tego na luzie i uważał, że tylko mi się tak wydaje. I mógłby mieć rację, bo do tej pory nie znalazłam żadnych dowodów na potwierdzenie swoich podejrzeń i nie miałam nic oprócz swojego instynktu.
Przeszłam przez krótki korytarz, wchodząc do salonu. Opadłam na kanapę i westchnęłam.
- Jess, wszystko dobrze? - zapytał Luke, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem - Chcesz porozmawiać?
- Jestem po prostu zmęczona – odparłam, przejeżdżając dłonią po twarzy - Porozmawiamy o tym jutro, a dziś połóżmy się wcześniej.
- Jeżeli chcesz – powiedział, lekko się uśmiechając - Zaklepuję jako pierwszy łazienkę.
Luke pobiegł na piętro, gdzie znajdowała się działająca łazienka, a ja spojrzałam przed siebie na odłączony od prądu telewizor.
Znowu się to pojawiło. Przeczucie, że coś złego się wydarzy. Coś, co ponownie zniszczy nasze życie, a jeżeli ja mam przeczucie to prawie nigdy się nie mylę. Oby tym razem było inaczej.
To dziwne uczucie nie minęło, gdy brałam prysznic, jadłam kolację czy kładłam się spać. Było ze mną do końca dnia i nawet ramiona Luke'a tego nie rozgoniły.
______________________________________________________________________
Cześć i czołem!
W końcu pojawia się ostatni rozdział (co z tego, że genialnie krótki) tego bloga, ale
spokojnie został jeszcze epilog, który wszystko wyjaśni i mam nadzieję, że
zostawi Was w zadowalającym humorze.
Epilog (to takie smutne to pisać) pojawi się za tydzień!
Jednak jej nie zabiłaś <3 Do zobaczenia za tydzień :3
OdpowiedzUsuńMam złe przeczucia do do epilogu, tak samo jak Jess.
OdpowiedzUsuńCześć i czołem ! czekam na koniec :D i trochę boje się tego epilogu ale dam raade :D
OdpowiedzUsuńTaa, ja też mam złe przeczucie co do epilogu. W sumie, to przepraszam że tak późno, ale zapomniałam, że miał się pojawić rozdział xD to zostaje nam czekać na epilog.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
TAK ROZDZIAŁ PŁ JEAA! ALE JEŚLI XABIJESZ KOGOŚ W EPILOGU, TO JA ZABIJĘ CIEBIE. NIE PRÓBUJ PLISS!
OdpowiedzUsuńWENY ;*