niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 33 (Dzień 201)

                Gdy pierwszy szok minął, potrzebowałam chwili spokoju. Siedziałam na schodach werandy mojego domku okryta kocem, podczas gdy wszyscy w pośpiechu pakowali rzeczy do auta. Była to dobra decyzja. Wyjechać jak najszybciej z Salt Lake City.
                Wiedziałam, że Deryl nie odpuści. Jego zacięty wyraz twarzy mówił sam za siebie. Został upokorzony i nie spocznie dopóki nie dostanę za swoje.
                W zakamarkach mojego umysłu czaił się strach. Dobrze zrobiłam ratując chłopaków i dziewczyny, ale co teraz? Co jeżeli zaatakują nas zanim uda nam się uciec? Nie dam rady ochronić wszystkich.
                - Ziemia do Jess.
Czyjaś dłoń pomachała mi przed twarzą. Spojrzałam w góry prosto w oczy Caluma. Brunet popatrzył na mnie pełnym niepokoju wzrokiem, ale po chwili się otrząsnął.
                - Coś mówiłeś? – zapytałam, potrząsając lekko głową.
                - Tak - rzucił szybko - Najkrótsza droga do Portland ciągnie się 89. Podróż zajmie nam góra dwa dni. Musimy uzupełnić zapasy paliwa i zdobyć gdzieś jedzenie. Wszystko nam się powoli kończy.
                - Jasne jestem za.
                Westchnęłam i podniosłam się w końcu. Podeszłam do stojącego niedaleko wozu. Weszłam do środka w poszukiwaniu swojego plecaka. Musiałam w końcu się ubrać i ogarnąć. Wyciągnęłam pierwsze lepsze spodnie i naciągnęłam je na nogi.
                - Dobra ludzie odjeżdżamy!
                Krzyk Danielle poniósł się po całym otoczeniu. Po chwili wszyscy zaczęli pakować się do samochodu. W końcu ostatnia osoba zatrzasnęła drzwi i z Shane'm za kierownicą ruszyliśmy.
                Odetchnęłam głęboko, gdy wyjechaliśmy znad jeziora i już nie mogłam doczekać się aż opuścimy Salt Lake City.

XXX

                Pierwsze promienie słońca zaczęły rozganiać mrok. Widziałam w oddali przekrzywiony znak "Salt Lake City żegna", lecz się nie cieszyłam. Wiedziałam, że to będzie za łatwe od tak wyjechać. Czułam to już od samego początku, ale nie spodziewałam się, że będzie to aż tak trudne.
                Przez całą szerokość ulicy stały motory, a na nich Deryl ze swoimi kumplami. Uniemożliwiali nam jakikolwiek przejazd.
                - Cholera – mruknęłam, wychylając się pomiędzy przednimi siedzeniami.
                - Jedno słowo, siostra i ruszam pełnym gazem - powiedział Shane, zaciskając mocniej dłonie na kierownicy.
                - Będzie tylko gorzej - rzucił Calum, siedzący na miejscu pasażera - Wycofaj się. Pojedziemy inną trasą.
Motocykliści nie zareagowali, gdy mój brat zawracał. Mają jakiś plan. Coś co nas wykończy, a oni dzięki temu będą mieli mega zabawę.
                Shane docisnął pedał i ruszył z największą możliwą prędkością na jaką pozwalał ten wóz.
Hood cały czas instruował kierowcę jak ma jechać. Prowadził nas do zachodniego wyjazdu z miasta. Modliłam się, aby ta droga była przejezdna, ale się myliłam.
                Widząc kolejny znak, żegnający osoby opuszczające miasto, moja miną stała się jeszcze bardziej ponura.
                - To są chyba jakieś żarty! - warknął gdzieś z tyłu Michael, uderzając dłonią w ścianę wozu.
Droga została dosłownie zabarykadowana. Ściana zbitych ze sobą palet i desek piętrzyła się na kilka metrów. Nie było możliwości, żeby się przez nią przebić.
                - Szlag by to - mruknęła Danielle i opadła na kanapę.
                - Spokojnie - powiedział Cal, biorąc głęboki oddech - Jedziemy na południe, a jeżeli tam droga też jest zablokowana to zostaje nam wschód. Tam musi być czysto przecież tą drogą wjeżdżaliśmy do miasta.
                - Calum ma rację - rzuciłam - Ale zamiast na wschód jedziemy z największą prędkością na północ. Oni myślą, że będziemy tak krążyć.
                Shane wycofał i znowu wjechał na ulice miasta. Co chwilę mijaliśmy jakiegoś martwego, a czasami mniejsze stada. Przy południowym wylocie z miasta działo się coś, co przyciągało zombiaków.
                Mój brat przecinał szybko ulice. Zdenerwowanie malowało się wyraźnie na jego twarzy. Wszyscy byliśmy zestresowani całą sytuacją. Czuliśmy się jak więźniowie tego miasta, w którym to nasi przeciwnicy mają przewagę. Bawili się z nami w kotka i myszkę.
                Shane wyhamował gwałtownie. Poleciałam do przodu i prawie przywaliłam głową panel pomiędzy siedzeniami, ale Luke załapał mnie i pociągnął w tył. Mój brat zaczął szybko cofać. Spojrzałam na drogę.
                - To już jest chore - szepnął Hemmings, a ja jedynie kiwnęłam głową.
Na ulicy została rozstawiona zagroda, a w niej stado zombie próbujących złapać zwisające ze sznurka mięso.
                - Zaraz zwymiotuję - wymamrotała Mary i zakryła usta dłonią.
Nie dziwiłam się jej. Pomiędzy kawałami poszarpanego mięsa wisiały dłonie i nogi. To było ciało jakiegoś człowieka.
                - Shane, jedź szybciej - szepnęłam i potrząsnęłam jego ramieniem.
Chłopak kiwnął głową i robiąc gwałtowny skręt, zostawił za sobą zagrodę.
                Calum ponownie zaczął kierować Shane'm, ale tak jak ja powiedziałam. Uciekniemy stąd.
Ominęliśmy centrum miasta szerokim łukiem, powoli zbliżając się do miejsca naszego poprzedniego spotkania z gangiem.
                Nagle dookoła wozu rozległy się wrzaski, łupnięcia i wystrzały. Jedna z zakratowanych szyb potłukła się od kuli i kawałki szkła rozleciały się po całym tyle. Wszyscy przerażeni odsunęli się od ścian.
                - Panno Wilson!
                Ledwo wychwyciłam jak ktoś mnie wolał. I nie był to byle kto tylko Deryl. Czułam całą zawartość mojego żołądka podchodząca do gardła. Nie odpuścił. Dorwie nas i zrobi z naszych ciał ucztę dla martwych.
                - Ashton trzymaj mnie mocno. Michael jak dam ci znak otworzysz drzwi - rzucił szybko Charlie, ładując dwa pistolety.
                - Co ty zamierzasz zrobić? - zapytała Mary, której oczy powiększyły się pod wpływem strachu.
                - Powystrzelam ich jak kaczki - warknął i stanął przy wyjściu.
                Kiwnął głową i wszystko się zaczęło. Szybko otwarte drzwi, kilka strzałów, wrzask bólu, powrót. Chłopak powtórzył jeszcze dwa razy serię, ale musiał przerwać, bo motocykliści chyba oprzytomnieli i zrozumieli, co się dzieje. Ofensywa była masakrą. Grad kul sypnął prosto w ściany naszego wozu.
                Rozejrzałam się szybko po wnętrzu, poszukując niepotrzebnych rzeczy. Mój wzrok padł na lodówkę turystyczną, która od kilku dni stoi pusta. Złapałam ją i wcisnęłam Calumowi na kolana.
                - Wyrzuć to przez okno – wytłumaczyłam, widząc jego pytający wzrok - Jeżeli pierwszy padnie reszta będzie musiała się zatrzymać.
                Kiwnął głową i szybko opuścił szybę. Podniósł lodówkę, która po chwili znikła na zewnątrz. Usłyszałam krzyk, ostre hamowanie i dźwięk ocierania metal o metal.
                Mam nadzieję, że pierwszy jechał ten skurwysyn.
                - Zostają w tyle! - krzyknął zadowolony Shane i trochę spokojniejszy rozłożył się na fotelu.
                Ja nie byłam spokojniejsza. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec.
_____________________________________________________________________
Rozdział krótki, ale nic na to nie poradzę…
Do końca dwa rozdziały + epilog!
Następny rozdział za tydzień ;)

5 komentarzy:

  1. Ten rozdział zdecydowanie należy do moich ulubionych!

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG!! Ja się kurwa doczekać nie mogę następnego rozdziału! Czekam!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja sobie pomyślałam i doszłam do wniosku, że jak ma być ten epilog, to ja chcę happy end. Okey? Ale jak to ma być sad end, to lepiej powiedz, żebym się przygotowała psychiczne😂😂 rozdział świetny, czekam :*
    Jasmine

    OdpowiedzUsuń
  4. No co ja ci zrobiłam!! lel :D ale z wielką chęcią poczytam na twoim profilu :D czekam na next Bąbelku :D

    OdpowiedzUsuń