środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 3 (Dzień 152)

            Chłopaki zadomowili się na dobre, a Shane'a rozpierała radość, która sprowadzała się do niszczenia wszystkiego dookoła. Elizabeth klaskała i śmiała się za każdym razem, gdy Shane ”przez przypadek” strącił jakiś wazon albo zrobił dziurę w ścianie, co było naprawdę nieprawdopodobne. Czasami wątpiłam w jakiekolwiek podobieństwo między nami. 
            Okazało się, że chłopaki podobnie jak my nie mieli żadnej styczności z bronią do tej pory, a mój brat uparł się, że mam im pokazać podstawy podczas, gdy on znowu będzie robił samotne wypady, aby uzupełnić zapasy paliwa. 
            Pomimo moich obaw, że nauka strzelania będzie szła marnie cała czwórka miło mnie zaskoczyła, gdy po paru próbach zaczęli trafiać w okolice środka papierowych tarcz przyczepionych do płotu. O naboje się nie martwiłam, bo Shane przywiózł tyle broni, że starczyłby nam jej na jakiś rok przy sprzyjających warunkach. 
            - Luke, źle trzymasz ten pistolet – powiedziałam, podchodząc do blondyna. 
Stanęłam za nim i wyprostowałam jego łokieć, a następnie skierowałam jego dłoń z bronią równolegle do celu. Chłopak lekko odkręcił się do mnie i posłał zadziorny uśmiech. Pokręciłam z zażenowaniem głową. 
            - Szefowa taka mądra, a nie pokazała nam jako ona strzela - rzucił Michael, patrząc na mnie wzywająco. 
Uniosłam brew zaskoczona jego słowami. Przecież widzieli jak strzelam w dniu, kiedy ich uratowałam. Wzruszyłam ramionami i zabrałam pistolet Luke'owi. Przyjęłam wygodną pozycję i wyciągnęłam przed siebie dłoń. Oddałam trzy strzały, które okazały się celne. Rozległy się brawa. Nie wątpię w swoje umiejętności. 
            - Mikey, nie nazywaj mnie szefową. To denerwujące. 
            - Skończyliście się wygłupiać?! - krzyknął mój brat, wychodząc na taras w okularach przeciwsłonecznych, a ja w odpowiedzi kiwnęłam tylko głową, ale Shane to zrozumiał - Świetnie. Jedziecie ze mną do miasta. 
Uśmiechnęłam się szeroko do brata, a on odwzajemnił uśmiech, lecz jego był złośliwy. 
            - Jessabell, ty nie - powiedział z rozbawianie w głosie - Zostajesz z Eli i Luke'iem. 
Stanęłam jak wryta. Nie wytrzymam kolejnych dni, siedząc w domu i nie mogąc poczuć tej adrenaliny w żyłach. Chciałem zmierzyć się z prawdziwym niebezpieczeństwem, a nie piekarnikiem, który działa coraz bardziej opornie. Chyba coś spieprzyłam w nim. 
            - Shane – jęknęłam, podchodząc do brata - Luke może zostać z Eli. Często zostawała sama w domu, a teraz będzie miała niego. 
            - Nie - powiedział stanowczo - Chłopaki muszą się czegoś nauczyć bez twojego matczynego opiekuństwa. 
Przeszłam koło brata, popychając go z całej siły na futrynę. Niech go szlag trafi. Wbiegłam po schodach na piętro i zatrzasnęłam za sobą drzwi od swojego pokoju, a następnie zamknęłam na klucz. Zachowuję się jak głupia nastolatka, ale to nie moja wina, że mój brat odsuwa mnie od każdej akcji z powodu tego, że jestem dziewczyną. 
            - Jessabell, otwórz. 
Głos mojego brata wydobył się zza drzwi w towarzystwie odgłosu szarpanej klamki. 
            - Odpieprz się - warknęłam - Nasze wspólne wypady były zabawą, a teraz odsuwasz mnie od siebie, bo znalazłeś sobie kolegów. 
            - To nie tak - westchnął. 
            - Jedź. Nie chcę cię widzieć teraz na oczy, braciszku. 
Wiem, że nazwanie Shane'a "braciszkiem" urazi go. Nazywam go tak tylko, gdy jestem zdenerwowana i zła, a w tej chwili go nienawidzę. Sądziłam, że pozwolenie chłopakom zamieszkać u nas będzie dobrym pomysłem, ale teraz zmieniam zdanie. Shane się zmienił. Nie chodzi mi o jego dogryzanie mi, ale o jego ogólne zachowanie względem mnie. Mało ze sobą rozmawiamy, ciągle mi rozkazuje i ignoruje mnie. Zawsze byliśmy dla siebie najważniejsi i nic nie mogło tego zmienić. Jak widać bardzo się myliłam.

XXX

            - Jess - natarczywe pukanie do drzwi i podciąganie za klamkę oderwało mnie od lektury - Jess, szybko! 
Wyskoczyłam z łóżka i podeszłam w dwóch krokach do drzwi. Przekręciłam kluczyk i zobaczyłam Elizabeth z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Nie musiała mi mówić, co się stało. Wróciłam do łóżka i wyciągnęłam broń spod poduszki i rzuciłam się biegiem na parter. Luke stał pod drzwiami wejściowymi, napierając na nie plecami. 
            - Eli zamknij się w pokoju! – krzyknęłam, widząc siostrę, schodzącą po schodach - Luke wytrzymaj jeszcze chwilę. 
Chłopak pokiwał głową, ale wiedziałam, że mam niewiele czasu. Był blady, a koszulka zabarwiała się na coraz ciemniejszą czerwień. Szwy puściły. 
            Przebiegłam przez salon i wypadła na taras prosto w oślepiające słońce. Zamknęłam za sobą drzwi i szybkim krokiem odeszłam dom. Wyjrzałam zza rogu i zobaczyłam nieliczną, ale na tą okolicę sporą grupę zarażonych, a w oddali otwartą bramę wjazdową. Oddałam pierwsze strzały z ukrycia, a następnie wyszłam i na nowo zaczęłam strzelać. Dłoń mi się trzęsła, sprawiając, że większość pocisków chybiła celu. 
            - Cholera - mruknęłam sama do siebie, gdy piątka martwych zaczęła iść w moją stronę. 
Pierwszy błąd popełniłam w ogólne wychodząc z domu. Nie wzięłam zapasowego magazynka. Pistolet w połowie drogi do drzwi tarasowych przestał oddawać strzały po naciśnięciu spustu. Drugim błędem było to, że wycofywałam się tyłem, więc następstwem tego było potknięcie się o kamień i wylądowanie twardo na ziemi. Usłyszałam w głowie dzwonienie po tym jak uderzyłam nią o ziemię.
Leżałam na trawie, patrząc jak zarażenia podchodzą do mnie. Gdy tylko podnosiłam głowę wszystko zaczynało się kręcić i zbierało mi się na wymioty. Czekałam na śmierć. 
            Usłyszałam świsty, które dla osoby, która nigdy nie strzelała z kuszy albo łuku byłyby nie słyszalne. Zombie padały jeden za drugim, a z nich głów wystawały jaskrawożółte bełty. Ostatni martwy został zestrzelony pół metra od mojej nogi, a ja odetchnęłam. Jak widać jeszcze nie czas na umieranie. 
            - Ty pomylona idiotko - warknął Shane, chwytając za przód mojej koszulki i podciągając za nią do góry - Co ty sobie myślałaś? 
Mojego brata nikt nie bał się bez powodu. Ma problemy z agresją i panowaniem nad emocjami, które pojawiają się w sytuacjach ciężkich do zniesienia. Jeżeli dochodziło do jakichś bójek Shane zawsze był ich przyczyną i uśmiechał się szeroko przy zadawaniu każdego ciosu. Problemy z prawem to jego konik, a mój to wyciąganie go nawet z największego bagna. 
            Uderzyłam brata otwartą dłonią w policzek. Puścił moją koszulkę, a ja opadłam na kolana, czując nasilające się zawroty głowy i mdłości. Coś nie pozwalało mi zacząć kłótni z bratem albo położyć się na trawie i czekać aż wszystko minie. 
- Luke - szepnęłam sama do siebie. 
Zerwałam się do biegu. Chwiałam się na boki przy każdym kroku, ale widziałam, że szwy puściły i blondyn leży teraz w przedpokoju i powoli się wykrwawia. Wpadłam do domu i przeskakując pod dwa schodki weszłam do swojego pokoju. Wyciągnęłam szybko torbę spod łóżka i wróciłam biegam na dół. Luke leżał nieprzytomny przy drzwiach, a przy nim stali chłopcy, próbując go ocucić. 
            Odepchnęłam ich na bok i klęknęłam przy rannym chłopaku. Odkryłam ranę, z której cały czas wypływała duża ilość krwi. Szybko wzięłam się do pracy, a tępe pulsowanie w czaszce utrudniało mi przypomnienie sobie nawet podstaw zwykłego zszywania ran szarpanych. Po dziesięciu minutach nadal nieprzytomny Luke leżał już na kanapie w salonie, a na podjeździe stał opancerzony samochód policyjny. 
            - Jessabell - powiedział chłodno Shane i wskazał na drzwi tarasu. 
Wyszłam z nim na chłodne wieczorne powietrze. Odetchnęłam głęboko. 
            - Aż tak bardzo chcesz umrzeć, bo jeżeli tak to mogę ci pomóc. 
            - Shane, to twoja wina. Gdybyś dobrze zamknął bramę to cała ta sytuacja nie miałaby miejsca. 
Trudno jest zachować spokój, gdy twój brat mówi takie rzeczy. Przesadził i dobrze o tym wiedział. To przez niego prawie wszyscy zginęliśmy, ale jego duma nigdy nie pozwoli mu się do tego przyznać. 
            - Gdybyś pomyślała nie byłoby problemu - warknął. 
            - Jesteś kretynem - rzuciłam i odwróciłam się do niego plecami, chcąc wejść z powrotem do domu, lecz jego palce zacisnęły się na moim nadgarstku. 
            - Jess...
Spojrzałam na niego zaskoczona. On nigdy nie używa tego zrobienia. Jego zbolała mina mówiła sama za siebie. Chce mojego wybaczenia pomimo, że nie przeprosił. Nigdy więcej. 
            - Prześpijcie się. Ja posiedzę z Luke'iem - mruknęłam i wyswobodziłam swój nadgarstek. 
Weszłam do środka i usiadłam ze skrzyżowanymi nogami przed kanapą. Czekałam aż brat przejdzie koło mnie i zostanę sama w pokoju, nie licząc nieprzytomnego blondyna. 
- Idź do Elizabeth opowiedzieć jej bajkę na dobranoc - rzuciłam, gdy Shane był już na schodach. 
            Spojrzałam na biblioteczkę mojego ojca, w której zgromadził najstarsze wydania wszystkich książek autorstwa Kinga. Nigdy ich nie przeczytał, a mi nie pozwolił ich tknąć. Zrozumiałam po co one mu dopiero, gdy podliczyłam cenę całego zbioru. 
            Podeszłam do szklanej szafki i wyciągnęłam książkę, którą zawsze chciałam przeczytać. Gruby tom "Pod kopułą" ledwo mieści mi się w dłoni, ale stara okładka z wypukleniami jest przyjemna w dotyku. Usiadłam z powrotem na swoim miejscu i otworzyłam książkę. Czułam zapach starości przy każdej kolejnej przerzucanej stronie. Jest to jak cofnięcie się do lat przed wybuchem epidemii. Wydawanie książek, stare filmy w telewizji i koncerty. To są rzeczy, za którymi tęsknię. 
            - Nie! 
Upuściłam książkę, gdy usłyszałam krzyk Luke, który gwałtownie poderwał się do pozycji siedzącej. Odwróciłam się do chłopaka i zobaczyłam jak wpatruje się w przestrzeń, ciężko oddychając. 
            - Luke, spokojnie jestem przy tobie – szepnęłam, siadając przy nim - Już po wszystkim. 
Chłopak popatrzył na mnie przestraszonym wzrokiem i dokładnie przyjrzał się mojej twarzy. 
            - Widziałem jak się przewróciłaś, a później już nic nie pamiętam. Myślałem, że już po tobie. 
Uśmiechnęłam się do blondyna pocieszająco. Martwił się o mnie to słodkie z jego strony. 
Przytuliłam się do niego. Jego silne ramiona objęły mnie mocno i przyciągnęły do siebie. 
            - Nadal tu jestem - mruknęłam nadal się uśmiechając. 
Gdybym spotkała Luke przed wybuchem epidemii może coś pomiędzy nami by było, ale teraz, gdy trzeba walczyć każdego dnia o przeżycie, nie ma miejsca na miłość między dwojgiem nieznanych sobie ludzi. Liczy się tylko przetrwanie i ochrona bliskich. 
            - Musisz naprawdę dużo odpoczywać – powiedziałam, odsuwając się trochę od chłopaka - Rana otworzyła się na nowo. 
Blondyn pokiwał głową i położył się z powrotem na kanapę, ciągnąc mnie za sobą. 
            - Nie pozwolę, aby coś takiego znów miało miejsce. 
Wtuliłam się w niego bok i odprężyłam, mimo wszystko. 
Nie ma miejsca na miłość? Chyba się pomyliłam.

______________________________________________________________________
Rozdział mi się podoba, ale jest beznadziejnie krótki. Znowu.
Luke, taki słodki <3

7 komentarzy:

  1. Nie przesadzajmy ze byl krótki. Bradzo mi się podobał. Lubie czytać twoje posty bo miło się je czyta. Masz talent. Miłej weny i do nastepnego.
    Zapraszam tez do siebie
    http://gdy-wzeszlo-slonce.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie jest taki krótki. Moje są znacznie bardziej skrócone. XD. Jej brat jest taki zimny. Niewłaściwie traktuje swoją siostre. Przyznam, że nie pogardziłabym romansem Luke'a i Jess. :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Lessie moments *.*
    Rozdział wcale nie taki krótki
    A Shane traktuhe siostre jak pomywaczke, co w sytuacji u nich obecnej nie jest najlepsze.
    Pisz dalej !! ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Normalnie brak mi słów genialny blog <333
    Niemoge się doczekać kolejnego rozdziału :D
    Jestem bardzo ciekawa czy coś więcej będzie pomiedzy Jess a Lukiem... ?a jeżeli tak to co na to Shane...?
    Z wyczekiwaniem czekam na kolejne rozdziały ;)
    Pozdrawiam i życzę weny do dalszego pisania :D

    OdpowiedzUsuń
  6. OMFG !!! Zajebisty rozdzial ^^ czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń