wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 6 (Dzień 158)

            Zapięłam pod szyję kurtkę Elizabeth i pogłaskałam dziewczynkę po głowie. Patrzyła na mniejsze sennym wzrokiem, bo ktoś, czyli Shane, zadecydował, że wyjeżdżamy o szóstej rano. W sumie zgadzam się z jego decyzją, bo dzięki temu przejedziemy jak najwięcej, mając dużą widoczność. 
            - Chodź Eli. Położysz się spać w samochodzie - mruknęłam do siostry, ciągnąc ją za dłoń - Ashton z Luke'iem opowiedzą ci bajkę. 
            Elizabeth nie chętnie dała poprowadzić się do samochodu. Wczoraj wyraziła głośno swój sprzeciw, rozwalając wszystkie zapakowane rzeczy. Nie chce wyjeżdżać, tak samo jak ja, ale ja to ukrywam. Nie wiem, co czeka nas po drodze, ale wiem, że nie obejdzie się bez problemów, których konsekwencji się boję. Nie chcę, żeby komukolwiek coś się stało. 
            Podniosłam dziewczynkę i wsadziłam ją do samochodu. Od razu ułożyła się na stercie materacy i przykryła jednym z koców. Usiadłam na podłodze samochodu, wpatrując się w drzwi wejściowe, oczekując aż z domu wyjdą chłopaki. 
            - Jessabell - Shane wyszedł na zewnątrz i potrząsł czymś w powietrzu. 
Powoli podeszłam do niego, a on wcisnął mi do ręki klucze. 
            Z domu wybiegli chłopcy, którzy o coś się kłócili i próbowali nawzajem się przewrócić, ale nawet nie zwróciłam na nich uwagi. 
            - Czyń honory - powiedział mój brat, ogarniając wzrokiem cały budynek. 
            - To dobry pomysł żebyśmy jechali? - zapytałam szeptem. 
            - To twój pomysł i bardzo dobrze wiesz, że moim zdaniem każdy twój pomysł jest kiepski – rzucił, chcąc rozładować atmosferę, choć usłyszałam w jego głosie melancholie. 
            Pomimo, że nienawidził Mansonów to kochał to miejsce, bo dzielił je ze mną i dzięki niemu mogliśmy mieć normalne życie. 
            - Przypominam ci, że ty się ze mną zgodziłeś – prychnęłam, zamykając drzwi i wkładając klucz do zamka. 
            - To było parę dni temu i wtedy byłem jeszcze idiotą - powiedział obojętnie. 
            - Nadal nim jesteś. 
            Przekręciłam klucz i usłyszałam szczęk. Właśnie zamknęłam kolejny rozdział w naszym życiu. Popatrzyłam po sobie z Shane'em. Po chwili staliśmy przytuleni do siebie, szukając w sobie oparcia. Ten dom nie był naszym od początku, ale był lepszy od sierocińca. Teraz zostawiamy za sobą wiele lat spędzonych w nim i wyjeżdżamy. 
            Odsunęłam się od brata i już chciałam się zamachnąć, aby pozbyć się kluczy, lecz on mnie powstrzymał. Wziął pęk ode mnie i schował go do kieszeni. 
            - Jak byśmy chcieli kiedyś tu wrócić - mruknął i ruszył w stronę samochodu. 
            Ostatni raz dotknęłam odrapanego drewna drzwi i odwróciłam się plecami do domu. Miałam nadzieję, że wyglądam chęć trochę tak pewnie jakbym chciała się czuć. 
            Wsiadłam do samochodu i zatrzasnęłam za sobą podwójne drzwi. Podobało mi się wnętrze. Chłopaki usunęli ściankę oddzielającą przód od tyłu i zastąpili ją małą kanapą z piwnicy. Podłogę wyłożyli materacami tak, że spokojnie wszyscy moglibyśmy tutaj spać. Skrzynki i torby poustawiali pod ścianami w taki sposób, aby nic nas nie zgniotło ani spadło podczas drogi. Udało im się nawet podłączyć przedłużać, dzięki czemu mogliśmy podłączyć mini lodówkę na produkty potrzebujące chłodu. Nie wiem jak to zrobili, bo nie znam się na elektryce, ale pełen szacunek dla nich za to i też za to jak udało im się przerobić opancerzony wóz policyjny w całkiem wygodny domek. Nie poczułam nawet, gdy samochód ruszył z podjazdu.
            Spojrzałam na kanapę, która została już zajęta przez Luke'a i Caluma. Opadłam na miejsce pomiędzy nimi. Popatrzyłam na Elizabeth, która leżała zwinięta w kłębek na środku materacy. Ona jest taka nieświadoma tego, co nas czeka. 
            Oparłam się o ramię Luke'a. Poczułam jak obejmuje mnie w pasie i splata swoje palce z moimi. 
            - Prześpij się trochę – szepnął, całując mnie w policzek. 
Uśmiechnęłam się lekko. Przymknęłam powieki obserwując zaskoczonego Caluma. 

XXX 

            - Obudź ją. 
            - Niech śpi. Nie możesz sam zadecydować? 
            - Przestańcie się kłócić. Sam to załatwię. 
Strzępy rozmowy docierały do mojego zaspanego mózgu. Zostałam zepchnięta z kanapy na materac. Calum zaśmiał się cicho zadowolony z tego, co zrobił. 
            - Jess, mamy problem – powiedział, pomagając mi wstać. 
Wystarczyło spojrzeć przez przednią szybę na drogę, aby wiedzieć o, co mu chodzi. Wszędzie było pełno zombie. Nie zauważyły nas, bo jeszcze nie rzuciły się na samochód. 
            - Shane chce się rozpędzić i w nie wjechać - jęknął Ashton niezadowolony z postanowienia mojego brata - Powinniśmy wybrać inną drogę. 
            - Niech to zrobi – mruknęłam, przecierając oczy. 
Ash wytrzeszczył oczy i spoglądał to na mnie, to na Shane'a, który zaczął już wycofywać. 
            - Spokojnie - rzuciłam - Nic się nie stanie. On już to robił. 
Moje słowa chyba nie podziałały na chłopaka, bo dalej wpatrywał się przestraszonym wzrokiem na drogę. 
            - Was wszystkich chyba do końca popierzyło - warknął i schował się głębiej w fotelu pasażera. 
Kucnęłam koło nadal śpiącej Elizabeth, aby móc w każdej chwili ją przytrzymać. Samochód ruszył z ogromną prędkością. Przewróciłam się na bok, ale nadal byłam gotowa łapać siostrę, gdyby zaczęła latać po całym tyle. Usłyszałam pierwszy huk, który oznaczał zderzenie z pierwszym martwym, a tuż zaraz następne. Wóz był na tyle wytrzymały, że napewno poradzi sobie z całą zgrają zombie. Samochód podskakiwał, przejeżdżając po kolejnych ciałach. 
            - Jess, co się dzieje? 
Cichy głos mojej siostry wydobył się spod jego z kocy. Chciała się podnieść i spojrzeć na przód samochodu, ale ją powstrzymałam. 
            - Leż, dopóki nie będzie po wszystkim - powiedziałam, a dziewczynka pokiwałam głową chowając się bardziej pod kocykiem. 
Wszystko ucichło i samochód zaczął jechać spokojnie dalej. Spojrzałam na przednią szybę. Była cała we krwi i kawałkach skóry. 
            - Shane zmyj to - warknęłam na brata. 
Posłusznie zaczął pstrykać coś przy kierownicy, ale nic się nie działo. 
            - Wycieraczki nie działają - westchnął - Nic nie widzę przez to czerwone gówno. 
            - Zatrzymaj się - powiedziałam. 
Byłam gotowa wysiąść i własnoręcznie wyczyścić całą posokę byleby Elizabeth tego nie widziała. Chwyciłam dwie butelkę wody i już miałam wysiąść, ale dłoń Luke mnie powstrzymała. 
            - One tam są – szepnął, patrząc mi w oczy.
Wzruszyłam ramionami i uchyliłam lekko drzwi. Nie boję się zombie w żadnym stopniu. Wyskoczyłam z samochodu i szybkim krokiem przeszłam na przód. Polałam wodą szyby i patrząc jak czerwień znika, zaczęłam się wycofywać. Usłyszałam jęki. Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam jak cztery zombie zmierzają w moją stronę. Nie wzięłam broni, więc byłam na straconej pozycji. Martwi przyspieszyli, widząc coś, co się porusza. Podeszłam do przednich drzwi i zapukałam w nie nagląco. Shane wyjrzał przez okno i idiota jedynie machnął dłonią, żebym wsiadała. Uderzyłam ponownie, a mój brat spojrzał na otoczenie. Jego źrenice zwęziły się na widok zombie, które były kilka kroków za mną. Pośpiesznie cofnęłam się do tyłu, nie pozwalając, aby martwi zbliżyli się do mnie. Jęki stawały się coraz głośniejsze. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam kolejne zombie, wychodzące z drugiej strony samochodu. Zarażenia w małych grupach są głupi, ale w większych stają się jak zwierzęta stadne. Umieją zrobić zasadzkę, której się nie spodziewasz i w nią wpadasz. Bo cholera, kto normalny się spodziewa po zombie, które myślą tylko o gryzieniu, zarażaniu i jedzeniu, że nagle otoczą ciebie i zaatakują, a w dodatku w stresujących sytuacjach? 
            Zaczęłam oddalać się od samochodu w stronę otwartej drogi. Odgłosy głodnych martwych były jeszcze głośniejsze, co mogło oznaczać, że koledzy zwołali swoich znajomych na śniadanie. Drzwi po obydwóch stronach samochodu otworzyły się gwałtownie i ze środka wyskoczył mój brat w towarzystwie Caluma i Ashtona. Zaczęli strzelać, a martwi padali jeden za drugim. Gdybym nie była w tak beznadziejnej sytuacji to pochwaliłabym zdolności strzeleckie moich uczniów. 
            - Jessabell, łap! - krzyknął Shane, rzucając do mnie pistolet. 
            Ta sekunda nieuwagi zadecydowała o jego życiu. Miałam wrażenie, że wszystko zwolniło, abym mogła zobaczyć chwilę śmierci mojego brata. Jedynej osoby, która trzymała mnie na tym świecie. Zombie najbliżej Shane'a wgryzł mu się w ramię. Chłopak krzyknął głośno i od razu strzelił w głowę martwemu. Za późno. Już po wszystkim. Shane został zarażony.
            Zaczęłam wybijać każdego zarażonego, który stanął mi na drodze do brata. Strzelałam bez opamiętania i pomimo łez, które przysłaniały mi widok, nie pudłowałam. Czułam rozdzierający mnie gniew. Brnęłam w stronę Shane'a, ciągle zmniejszając liczbę zombie. 
            - Jess, opanuj się! 
Krzyk Ashtona i jego dłonie na moich ramionach wyrwały mnie z amoku. Martwych już nie było, a ja nadal strzelałam. Podbiegłam do brata i rzuciłam mu się na szyję, nie powstrzymując płaczu. 
            - Shane, przepraszam, to moja wina. 
            Na samym początku epidemii razem z bratem odstawialiśmy, kto pierwszy zginie. Obydwoje stwierdziliśmy, że on, bo jego głupota i porywisty charakter do tego doprowadzi, ale to były tylko żart. 
            - Wsiądźmy do tego cholernego samochód i jedzmy - mruknął i zaczął iść w stronę tylnego wejścia. 
            - Będę prowadzić - poinformował mnie Ash, na co pokiwałam głową i szybko pobiegłam za bratem. 
Zamknęłam za nami drzwi i złapałam apteczkę. 
            - Nie krwawi tak bardzo - mruknął Shane, odpychając mnie lekko. 
            - Zamknij się - warknęłam. 
Byłam wdzięczna Michaelowi i Luke'owi za to, że zajęli się Elizabeth i nie pozwolili jej tutaj spojrzeć pomimo, że próbowała sprawdzić, co się dzieje. 
            Obficie polałam ranę brata wodą utlenioną, nie zwracając uwagi na jego syki, a następnie opatrzyłam. Odstawiłam walizkę na bok i spojrzałam smutno na Shane'a. 
            - Nie patrz tak na mnie - powiedział - Ciągle do mnie mierz i sprawdzaj czy żyję. Jasne? 
Pokiwałam niechętnie głową, chociaż wiedziałam, że tak trzeba. Czułam się strasznie z myślą, że prawdopodobnie będę musiała zastrzelić własnego brata. To mnie zniszczy. Nie będę potrafiła funkcjonować w świecie, w którym zabraknie miłości Shane okazywanej groźbami. Ta odczuwalna bezsilność, gdy patrzę na brata, załamuje mnie. Wiem, że nic nie mogę robić i to mnie dobija.
            - Widzisz mieliśmy rację, że to ja pierwszy zginę. 
            - Tak, ale nie mówmy o tym - szepnęłam biorąc w dłoń pistolet.
______________________________________________________________________

I tak właśnie w deszczową pogodę jaką właśnie mam u siebie, po dwóch tygodniach, dodaję rozdział, który łamie mi serce.
Shane, kocham cię... Dlaczego ja ci to zrobiłam?

Dziękuję za pierwszy tysiąc wyświetleń i każdy komentarz jaki pojawił się na tym blogu! 

5 komentarzy:

  1. No właśnie, czemu ty mu to zrobiłaś?!
    Shane... [*]

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafię tego skomentować. Moje serce krwawi :(((((((

    OdpowiedzUsuń
  3. Płaczę :'( Niech Shane nie umiera...
    Czekam na ciąg dalszy...
    /A

    OdpowiedzUsuń
  4. Okok zaczęłam to chwilę temu i - jejku - jest świetne. Mega oryginalna fabuła jak na fanfic o idolach! ❤ czekam na następny :):)

    OdpowiedzUsuń
  5. Niech Shane nie umiera!! ���� wszystko tylko nie to!Co do rozdzialu tocudny *,* JAK SHANE UMRZE TOJA WYCHODZE I NIE WRACAM /Noami


    OdpowiedzUsuń