wtorek, 14 kwietnia 2015

Rozdział 5 (Dzień 156)

            Od samego rana, zamiast pakować wszystkie potrzebne rzeczy, leżeliśmy na kocach, grzejąc się w wiosennym słońcu. Pogoda wręcz zachęcała do tego typu odpoczynku, a każdemu z nas był on potrzebny po ostatnich spięciach i kłopotach. 
            Czułam przyjemne ciepło wewnątrz siebie, gdy patrzyłam jak Shane ze zmienionym nastawieniem do świata, ucieka przed Elizabeth, a później ponownie daje jej się pokonać. Chyba powinnam się z nim częściej kłócić, bo dzięki temu jest miły i pogodny, co wychodzi wszystkim na dobre. 
            - Czemu się uśmiechasz? - zapytał Luke, który leżąc na brzuchu, popatrzył się na mnie. 
            - Shane zachowuje się jak prawdziwy brat, a nie jak dupek - mruknęłam. 
            - Masz rację - rzucił Michael i też przekręcił się na brzuch - Dziś na dzień dobry nie obraził koloru moich włosów tylko poczekał, aż się do końca obudzę i zrobił to wtedy. 
Zaśmiałam się cicho. Czerwony kolor włosów Mikey'ego był widoczny z dużej odległości i mi się podobał, ale Shane miał inne zdanie na ten temat. 
            - Nie uważacie, że czas zacząć się pakować? – spytałam, chociaż wiedziałam jaka będzie ich reakcja. 
            - Nie - odpowiedzieli mi natychmiast, kręcąc głowami. 
            - A ja uważam, że już najwyższy czas się za to zabrać - powiedziałam i podniosłam się z koca - Shane idziemy się pakować! 
Brat odwrócił się w moją stronę z Elizabeth na plecach. Posłał mi radosny uśmiech i skinął głową. 
            - Obudzcie Caluma i Ashtona. Niech nie myślą, że ominie ich robota 
            - A już myślałem, że mi się uda - mruknął Cal, siadając ze skrzyżowanymi nogami i patrząc na mnie smutno. 
            - Wy pakujecie swoje ubrania, apteczki, broń i resztę, a ja jedzenie, bo nie potraficie rozróżnić zgniłego jabłka od dobrego. 
Pokiwali głowami i zaczęli dosyć brutalnie budzić Ashtona. Zrobiło mi się przykro, widząc jak chłopaki szykują się do rzucenia na śpiącego przyjaciela. 
Pobiegła do mnie Elizabeth i złapała moją dłoń. Spojrzałam na nią i jej radosny uśmiech. 
            - Co mam robić? - zapytała.
            - Spakuj wszystko, co chcesz, ale nie przesadzaj. Dobrze? 
            - Tak - pokiwała energicznie głową - A co jeżeli czegoś zapomnę? Wrócimy po to? 
            - Nie, skarbie - westchnęłam - Dlatego pomogę ci się spakować. 

XXX

            Patrzyłam jak Eli z wielką determinacją próbuje wepchnąć kolejnego miśka do walizki. 
            - Jess, pomóż mi! - krzyknęła do mnie zrozpaczona. 
            - Kochanie, posłuchaj mnie - kucnęłam przed nią i wzięłam ją za małe rączki - Nie możesz wziąć ich wszystkich. Musimy jeszcze zapakować ci ubrania i inne potrzebne rzeczy. 
            - Ale... - spróbowała mi przerwać, ale jej na to nie pozwoliłam. 
            - Weź na przykład trzy, a w czasie drogi będziemy zachodzić do sklepów z zabawkami i będziesz sobie wybierać, co chcesz. Dobrze? 
Dziewczynka popatrzyła na swoje pluszaki, a następnie na mnie. Jest dzieckiem, więc wiadomo, że jest przywiązana do swoich zabawek i będzie o nie walczyć do końca. 
            - Dobrze - odparła z powagą i łzami w oczach. Przytuliłam siostrę zaskoczona jej decyzją. Zachowała się naprawdę dojrzale jak na swój wiek. 
            Odsunęła się ode mnie i podeszła do szafy z ubraniami. Wyrzuciła z niej wszystko i spojrzała krytycznie na rzeczy, leżące na podłodze. Sięgnęła po parę bluz, długich spodni i bluzek. Elizabeth zaskoczyła mnie znowu. Zamiast wybrać swoje ulubione spódniczki wybrała ubrania, w których najmniej lubiła chodzić. 
            - Mogę zabrać tę sukienkę i spódnicę? – zapytała, biorąc do ręki różową sukienkę księżniczki i jakąś fioletową spódnicę. 
            - Oczywiście - pokiwałam od razu głową, chcąc zrobić przyjemność siostrze - Spakujesz się dalej sama? 
- Tak – mruknęłam, skupiając się na składaniu bluzek. 
            Wycofałam się z pokoju po cichu, nie chcąc przeszkadzać Elizabeth, bo wiem jak łatwo ją rozproszyć. 
            Zeszłam na parter, a później przez drzwi w schodach do piwnicy. Chłód bijący od ścian wywołał na mojej skórze gęsią skórkę, ale dzięki niemu piwnica idealnie nadawała się na przechowywanie produktów, które potrzebowały niższej temperatury. Mogliśmy się cieszyć całkiem świeżymi owocami, warzywami, nabiałem i mięsem tylko i wyłącznie dzięki piwnicy.
            Wzięłam skrzynkę i rozglądając ją jedną ręką, drugą otwierałam szafkę z konserwami. Próbowałam starannie układać opakowanie na opakowaniu, mając nadzieję, że zamieszczę przynajmniej czterdzieści puszek. 
            - Hej, Jess! 
            Podskoczyłam przestraszona, upuszczając przy tym kolejną skrzynkę i dziesięć konserw, które trzymałam w dłoni. Wszystko upadło na podłogę, wyłożoną miękką wykładziną ze stłumionym hukiem. Kucnęłam, patrząc przy tym z wyrzutem na czwórkę chłopaków, którzy jakimś cudem zmieścili się na dwuosobowej, czerwonej kanapie. Wyglądali zabawnie, próbując się jakoś wygodnie ułożyć, a skończyło się to tym, że Calum wylądował na podłodze. Popatrzył na nas wściekłym wzrokiem, gdy wybuchliśmy śmiechem. 
            - Co jest powodem waszej wizyty w tym miejscu? – zapytałam, wkładając puszki do upuszczonej skrzynki. 
            - To prawda, że w wieku ośmiu lat, gdy powiedziałaś żeby Shane zaszł sobie usta, znalazłaś go w łazience, próbującego naprawdę to zrobić? - spojrzałam na Ashtona, który czekał na odpowiedź na swoje pytanie. 
Przez chwilę w bezruchu szukałam w pamięci tego wydarzenia. To było tak dawno, ale z tej perspektywy czasu jest to tak zabawne i głupie, że nie musiałam długo sobie tego przypominać. 
            - Tak - powiedziałam i zachichotałam, a chłopaki razem ze mną. 
            - A czy to prawda, że dalej boisz się potwora spod łóżka? - spytał Michael, na co zamarłam. 
            Shane miał nikomu nie mówi. Jest to jedna z najbardziej wstydliwych rzeczy jakie mogę o sobie powiedzieć. Bałam się potwora jeszcze jak nasi rodzice nie zginęli, a w sierocińcu, gdy starsi chłopcy mnie straszyli to się nasiliło i zostało aż do tej pory. Nie jestem strachliwą osobą, bo w końcu żyję w czasach, gdzie po ulicach chodzą prawdziwe zombie, ale tego nie potrafię z siebie wyrzucić. Ten strach zakorzenił się we mnie i już został.
            - Nie - powiedziałam twardo, ale długa chwila wahania mówiła sama za siebie, że kłamię. 
            - Jasne - rzucił Calum, przeciągając samogłoski - Jak chcesz mogę spać z tobą, wtedy będziesz się mniej bała. 
Nie patrząc na chłopaka, rzuciłam puszką za siebie. Usłyszałam jęk bólu i wiedziałam, że trafiłam. Odwróciłam się i spojrzałam na Luke'a, który trzymał się za policzek. 
            - Cholera - mruknęłam – Luke, nie ty byłeś celem tylko Calum. Przepraszam. 
            - Ej! - krzyknął brunet, gdy dotarło do niego, co powiedziałam. 
Zignorowałam go, podchodząc do małej, przenośnej lodówki i wyciągając z niej puszkę napoju. 
            - Łap - powiedziałam do blondyna i tym razem udało mu się obronić przed lecącym przedmiotem - Przyłóż do policzka to może nie będzie siniaka. 
            - Dlaczego chciałaś zabić mnie konserwą? - zapytał Calum ze smutną miną, która nie robiła na mnie żadnego wrażenia. 
            - Bo jesteś niewyżytym seksualnie idiotą – mruknęłam. zabierając się z powrotem za pakowanie puszek. 
            - To prawda - rzucił Ashton - Ostatnio był tak zdesperowany, że zaczął się do mnie dobierać. 
Zaczęliśmy się śmiać, a twarz Cala wykrzywił grymas zniesmaczenia. 
            - Wcale, że nie! - krzyknął, gdy nie przestawaliśmy się śmiać - Po prostu na ciebie wpadłem! 
Nasz śmiech stał się jeszcze głośniejszy, a brunet próbował nas uspokoić i ciągle tłumaczył, że nie dobierał się do Ashtona. Jego gorączkowa paplanina była zabawna, co powodowało u nas jeszcze większe napady śmiechu. Tłumaczył się jakby był winny. 
            - Jessabell! 
Wszyscy nagle ucichliśmy, słysząc krzyk mojego brata i kroki na schodkach. 
            - Są tam chłopaki? Nigdzie nie mogę ich znaleźć, a zostało nam sporo do spakowania. 
Wszedł do pomieszczenia i popatrzył zdziwiony na naszą grupkę, która trzymała się za brzuchy z bólu i ocierała łzy. 
            - Wy tutaj śmiejecie się w najlepsze, a ja...
            - Calum dobierał się do Ashtona! - krzyknął Michael, przerywając Shane'owi. 
Mój brat zaczął się śmiać, a razem z nim chłopaki. Biedny Cal jedynie skulił się na podłodze, chowając twarz między kolana. 
            - Przestańcie się śmiać z biedaka – powiedziałam, wyciągając do brunet dłonie. 
Chłopak wstał i podszedł do mnie. Schylił się, aby móc położyć głowę na moim ramieniu i objął mnie w pasie. Głaszcząc go po głowie, posyłałam groźne spojrzenia pozostałym. 
            - To nie jego wina, że jest niewyżyty - mruknęłam, na co reszta się zaśmiał, a Calum odsunął się ode mnie gwałtownie, robiąc obrażoną minę. 
            - Myślałem, że jesteś po mojej stronie - jęknął. 
            - Bo jestem - przytuliłam się do niego. 
            - Dobra koniec tego dobre - powiedział Shane i machnął ręką na chłopaków - Bierzemy się za robotę. 
Chłopaki wstali ze spuszczonymi głowami i zaczęli iść w stronę wyjścia. Luke się zatrzymał, spoglądając na puszkę napoju w dłoni. 
- Ja jestem ranny, nie mogę! - krzyknął i pokazał Shane'owi najpierw puszkę, a później swój policzek. 
Brat przetarł twarz dłonią i mruknął coś pod nosem. 
- Przykładaj to przez chwilę, a później wracaj - powiedział i wyszedł, a za nim reszta. 
Luke popatrzył na mnie z szerokim uśmiechem, a ja pokręciłam głową, wiedząc bardzo dobrze, że był to tylko sposób na wykręcenie się od pracy.
            Odwróciłam się od chłopaka i zaczęłam ustawiać konserwy w skrzynce. Czułam na sobie wzrok blondyna, a jego obecność działała mi na nerwy. Nie mogłam skupić się na tym, co robię. 
            - Luke, mógłbyś... - przerwałam, bo gdy tylko odkręciłam się na pięcie, aby spojrzeć na Luke’a moja głowa zetknęła się z jego klatką.
            Nie byłam niska, ale musiałam odchylić się do tyłu, żeby popatrzeć mu w oczy. Był blisko. Nawet za blisko. Jego uśmiech w tym momencie wydawał mi się być jeszcze bardziej zadziorny niż zwykle. Błękitne tęczówki skanowały każdy milimetr mojej twarzy. Luke musnął moje przedramiona, gdy kładł dłonie na blacie po moich bokach. Czułam się osaczona przez niego, co nie było dobrym uczuciem.
            - Chcesz, żebym wyszedł? – zapytał cicho.
            Nie odpowiedziałam tylko dalej wpatrywałam się w jego niebieskie oczy. Miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu podskoczyła o kilka stopni. Nie rozumiałam, dlaczego on tak na mnie działa. No dobra. Jest przystojny i to bardzo, ale zachowuje się zbyt pewnie siebie.
            Nie zrobiłam nic, aby się ode mnie odsunął ani wtedy, gdy pochylił się i lekko mnie pocałował. Stado motyli postanowiło się wydostać na zewnątrz, ale moja skóra stanęła im na przeszkodzie. Luke zauważył, że nie stawiam oporu, więc znów złączył nasze usta. Wplotłam dłonie w jego włosy i pozwoliłam, aby pogłębił pocałunek. Zaczął muskać ustami moje policzki, szczękę i szyję, a mój oddech przyśpieszał. Westchnęłam cicho, gdy jego wargi oderwały się od mojej skóry.
            - Mówiłem ci już jak cholernie mi się podobasz? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.
            - Raz – mruknęłam.
            - To mówię to znowu.
            Pocałował mnie delikatnie i odsunął się trochę, aby spojrzeć na moją twarz. Jego oczy błyszczały, a policzki lekko się zaróżowiły.
            - Idę im pomóc. Mam nadzieję, że znajdziesz dla mnie trochę czasu.
            - Może – odpowiedziałam z uśmiechem, który mam nadzieję, że wyglądał chociaż trochę tak zadziornie jak jego.
            Musnął mój policzek i w paru krokach opuścił pomieszczenie. Nagle oprzytomniałam, zdając sobie sprawę z tego, co się stało. Te brutalne motylki w brzuchu tylko utwierdziły mnie, że zauroczyłam się Luke’u.

______________________________________________________________________

Dziwię się, że napisałam coś tak dobrego...
Rozdział zostawiam Wam do oceny, bo mi brak słów.

3 komentarze: