wtorek, 26 maja 2015

Rozdział 10 (Dzień 164)

            Mia Denis, dziewiętnastoletnia, niska blondynka o brązowych oczach, okazała się być niezwykle rozgadaną osobą, co działało mi na nerwy. Chętnie i bardzo rozlegle odpowiadała na pytania Shane'a, który wyglądał na urzeczonego nią na równi z Ashtonem. Mój brat zadawał jej typowe pytania, aby mieć pewność, że nie zabije nas podczas snu, a następnie pytał o jej osobę. Mia pochodzi z Charleston w Karolinie Południowej i całą drogę do tego miejsca przeszła na piechotę, zatrzymując się na dłużej w różnych miastach. Jakby kogoś to obchodziło. Mogłam jedynie pocieszyć się tym, że wyglądam na o wiele ładniej od niej, bo byłam czysta. 
            Oparłam się plecami o klatkę Luke'a, który siedział za mną na miejscu pasażera, co okazało się możliwe po odsunięciu do tyłu fotelu. Calum prowadził, na przemian to rozluźniając, to zaciskając dłonie na kierownicy. 
            - Hej, Jessabell - zagadnął mnie Shane - Możesz tu przyjść i opatrzyć zadrapania Mii?
            - Jeżeli są to tylko zadrapania wystarczy polać wodą utlenioną - wycedziłam przez zęby. 
Mia to, Mia tamto, Mia jest taka wspaniała, zrób coś dla Mii, daj Mii swoje ubrania. Wściec się można! 
            Luke schylił się i opierając brodę na moim ramieniu, pocałował mnie w policzek. 
            - Spokojnie - szepnął - I tak jesteś tu najpiękniejsza. 
            Zarumieniłam się i odwróciłam głową, chcąc to ukryć. Kątem oka zobaczyłam, że dziewczyna przygląda się naszej dwójce z lekko przechyloną głową. Zacisnęłam dłonie na dłoniach Luke'a, które obejmowały mnie w pasie. Wiem, że ona jest ładna i boję się, że Luke też to zauważy z biegiem czasu. Nie chcę go stracić. Za bardzo się przywiązałam. 
            - Zatrzymajmy się - powiedział Ashton - Mia jest głodna tak samo jak ja. 
Zazgrzytałam zębami, słysząc jego słowa, a Hemmings zaśmiał się cicho, słysząc zgrzyt. 
            Calum zatrzymał się na poboczu. Jako pierwsza wyskoczyłam z samochodu z bronią w dłoni. Postanowiłam zrobić szybki obchód terenu, aby sprawdzić czy żaden zombie nie czai się gdzieś w krzakach. Teren był otwarty, ale warto się rozejrzeć, bo jesteśmy niedaleko Hamptonville, co może oznaczać dużo zarażonych. Gdyby nie długi postój w nocy już dawno temu bylibyśmy na 77 i obawiali się jak przetrwamy atak jeleni-zombie, a nie zwykłych zombie. W końcu wypatrzyłam dwóch zarażonych w odległości około stu metrów od nas. Jeżeli jest dwóch znaczy, że jest ich więcej, a dźwięk wystrzałów może tylko przyciągnąć resztę. 
            - Michael, chodź idziemy załatwić zombie. Weź nóż - rzuciłam i wskazałam mu kierunek, na co chłopak tylko kiwnął głową. 
Nie śpiesząc się, przeskoczyliśmy barierki i spacerkiem szliśmy polem w stronę zombie. Usłyszałam, że ktoś biegnie, bo ciężkie kroki zgniatały trawę z szelestem. Zobaczyłam Mie, która z karabinem maszynowym powoli nas doganiała. 
            - Ja się tym zajmę! – krzyknęła, przebiegając koło nas. 
            - Stój, kretynko - warknęłam, ale ona już mnie nie słyszała. 
Stanęłam z Mikey'm i ze złością obserwowałam poczynania Denis. Spojrzałam na Michaela, który też wyglądał na złego. Nagła i długa seria z karabinu ogłuszyła mnie, a później echem poniosła się po okolicy. Po prostu genialnie. 
            Pociągnęłam chłopaka za sobą i zaczęłam rozglądać się dookoła, oczekując nagłego ataku zombie. Wróciliśmy na drogę i weszłam na tył samochodu do Elizabeth. 
            - Co chcesz zjeść? - zapytałam siostrę, nie umiejąc ukryć swojej irytacji. 
            - Spokojnie - szepnęła Eli - Też jej nie lubię. Za dużo mówi. 
Zaśmiałam się z słów siostry. 
            Usłyszałam pochwalne słowa z ust Shane'a i Ashtona skierowane do głupiej blondi. Spojrzałam za sobie i zobaczyłam jak stoją w drzwiach, poklepując dziewczynę po plecach. 
            - Kretynka - prychnęłam, ale nie na tyle cicho, żeby nikt mnie nie usłyszał. 
            - Skarbie, następnym razem dam się tobie wykazać - powiedziała słodkim głosem. 
Nie wytrzymałam. Wyskoczyłam z samochodu i stojąc ramię w ramię z Michaelem i Calumem, zaczęłam jej wszystko wyrzucać. 
            - Ciekawi mnie jak ty to wszystko przetrwałaś. Zmarnowałaś zapewne jakieś pół magazynu na dwóch zombie, bo nie umiesz porządnie wycelować! Tych zarażonych można było zabić nożem i to po cichu, a twoja seria poniosła się po całej okolicy zapewne powiadamiając resztę martwych, gdzie znajdą obiad. 
            - Nie dramatyzuj, bo...
            - Jess ma rację - przerwał jej Calum - Zachowałaś się jak kretynka, a ponoć tyle czasu spędziłaś sama, radząc sobie z zombie i dowiadując się o nich jeszcze więcej. 
            - Sorry, blondi, ale ja ci nie wierzę, bo twoja wiedza jest równa wiedzy typowego szczeniaka, który nie wie nic o tym świecie - dodał Michael. 
Mia wyglądała jak zbity pies, a Shane i Ashton patrzyli na mnie z niedowierzaniem. Uśmiechnęłam się triumfująco do dziewczyny i już miałam wrócić do samochodu, gdy usłyszałam słowa mojego brata. 
            - Nie wierzę, Jessabell. Rozumiem, że jesteś zazdrosna, ale żeby tak po niej pojechać?
Nowy pokład furii zawładną mną całą. Podeszłam do Shane'a i pchnęłam go z całej siły.
            - Ty padalcu! Jestem twoją siostrą, która robi dla ciebie wszystko, a ty odwracasz się ode mnie dla jakiejś lali chociaż wiesz, że mam rację? Co z ciebie za cholerny brat?! 
Shane wydawał się być urażony moimi słowami, ale ja miałam głęboki gdzieś, co on teraz czuje. 
            - A tobie przysięgam - odwróciłam się do Mii - Jeżeli jeszcze raz wtrącisz się do czegokolwiek bez mojej zgody, rzucę cię na pożarcie stadu zombie. 
Wsiadłam na tył samochodu i zobaczyłam uśmiechniętą Elizabeth. 
            - Zjedzmy dziś zupę - powiedziała i zaczęła przeglądać puszki, sugerując się tylko obrazkami. 
            - Nie, to są suszone pomidory, a nie zupa pomidorowa - mruknęłam z rozbawianiem. 
Eli zmarszczyła nos i popatrzyła najpierw na jedną puszkę, a następnie na puszkę z zupą. 
            - Widzę różnicę - rzuciła niepewnie. 
Nagle do samochodu wpadł Calum, a tuż za nim pozostali. Shane przeszedł z Ashtonem na przednie siedzenia i w trybie natychmiastowym mój brat włączył silnik, który stawiał opory. 
            - Kurwa! - wrzasnął i w końcu samochód zaskoczył. 
Ruszył z piskiem opon, a ja patrzyłam na wszystkich zdezorientowana. Każdy ściskał  kurczowo w dłoni pistolet, więc nawet nie musiałam pytać, o co chodzi. Mruknęłam jedynie pod nosem coś w stylu "a nie mówiłam" i dalej wyszukiwałam puszek z zupą. 

XXX 


            Siedziałam na brzuchu Luke'a i próbowałam złączyć nasze dłonie, ale chłopak z uśmiechem, co chwilę je wyrywał, uniemożliwiając mi to zadanie. Kątem oka patrzyłam jak Michael nieudolnie próbował nauczyć czytać Elizabeth, która wyglądała jakby miała zaraz zasnąć. Calum chrapał na kanapie, zagłuszając cichą rozmowę pomiędzy Mią, siedzącą na oparciu sofy, a Ashtonem i Shane'm. Skupiłam się na twarzy Luke'a, którego dłonie już prawie były w moim uścisku. Ponownie wyrwał je i położył je wzdłuż swoje tułowia, śmiejąc się z mojej niezadowolonej miny. 
            - Czy ty kiedykolwiek dasz mi wgrać? - jęknęłam. 
            - Nie w tym życiu - mruknął ze swoim typowym triumfującym uśmiechem. 
Na ramieniu Luke'a wylądowała głowa Mii, co szczerze mówiąc mnie zdenerwowało. Dziewczyna przybliżyła się jeszcze bardziej tak, że całym ciałem stykała się z bokiem Luke'a i moją łydką. To jeszcze bardziej mi się nie spodobało. 
            - Razem z chłopakami chciałabym cię przeprosić - powiedziała w końcu, przerzucając rękę przez tors blondyna. 
            Jej słowa mówiły co innego niż czyny. Wyglądała jakby chciała poflirtować z Luke'iem, a nie mnie przeprosić. 
            - Możesz zabrać tę rękę. Mam już dziewczynę, nie potrzebuję drugiej - skarcił ją. 
            - To wy... Jaka ja jestem głupia. Oczywiście, że wy jesteście razem - przewróciła oczami, uderzając się w głowę, ale ręki i tak nie zabrała. 
            Spojrzałam na Luke'a z niemą prośbą na pozwolenie przywalenia jej w głowę. On jedynie prawie niewidocznie pokręcił głową. Westchnęłam cicho i postanowiłam zignorować całkowicie Mię.
            Podniosłam dłonie do góry i lekko się uśmiechnęłam. Luke zrozumiałam, o co mi chodzi i zarzucając rękę Mii ze swojego torsu oraz jej głowę ze swojego ramienia, poniósł swoje dłonie i zaczęliśmy swoją grę od początku. Blondynka nadal leżała przyklejona do Luke'a, ale na jej twarzy mieszało się zaciekawienie z urazą. W końcu udało mi się spleść swoje palce z palcami Luke'a, na co szeroko się uśmiechnęłam. Chłopak przyciągnął mnie do siebie i krótko pocałował. To była jak jego mała obietnica, że ja jestem dla niego najważniejsza. 
            - Przeprosiny przyjęte – powiedziałam, odkręcając głowę w stronę Mii - Przekaż chłopakom, że jeszcze z nimi pogadam. 
            - Zrób to teraz – mruknęła, wzruszając ramionami. 
Zacisnęłam zęby, ale wstałam pomimo protestów Luke'a. Weszłam na kanapę, przy okazji przez przypadek stając na brzuchu Caluma i zajęłam miejsce Mii. 
            - Jesteście totalnymi dupkami - powiedziałam. 
            - Wiemy - westchnął Ashton i usiadł bokiem w fotelu tak, żeby mnie widzieć. 
            - Dupki to za mało - mruknęłam - Bardziej pasowałoby zaopatrzone w swoich idoli nastolatki. Rozumiem, że spotkaliście dziewczynę, która jest ładna, a wasze hormony dają o sobie znać, ale, cholera, ja to ja i powinnam być dla was ważniejsza, a moje słowa świętością. 
            - Już nie przesadzaj - rzucił Shane, na chwilę zerkając na mnie. 
            - Nie - powiedział stanowczo - Gdyby nie ja już tysiąckrotnie zdychalibyście, wykrwawiając się i jęcząc z bólu. To ja mam zazwyczaj rację, chociaż popełniam błędy, ale i tak macie to w dupie, szczególnie ty, Shane, chociaż zawsze byłam przy tobie. 
            - Dobrze. Przepraszam - warknął mój brat, nie mogąc pogodzić się z prawdziwością moich słów. 
            - Też przepraszam - dodał Ashton. 
            - Zauroczone szczeniaki. 
Poczochrałam ich włosy i spojrzałam za siebie. Mia robiła maślane oczka do Luke'a, co cholernie wytrąciło mnie z równowagi. 
            - Suka - wysyczałam. 
Nagle czyjaś dłoń objęła mnie w pasie i pociągnęła do tyłu. Wylądowałam tyłkiem na brzuchu Caluma, a moja głowa zwisała z kanapy. 
            - Dla nas zawsze będziesz jedną dziewczyną w tym gronie – powiedział, wbijając palce w moje żebra - A szczególnie dla niego. 
            Skrzywiłam się z bólu, ale poczułam się lekko i teraz widok lepiącej się do Luke'a Mii, nie robił na mnie wrażenia.
______________________________________________________________________

Mam nadzieję, że nie znienawidzicie Mii na samym początku... Co ja piszę? Sama jej nienawidzę :')

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 9 (Dzień 163)

            Według obliczeń chłopaków podróż do Portland powinna zająć nam maksymalnie trzy dni bez żadnych większych problemów, ale ja im nie ufam z tymi obliczeniami po tym jak zaczęli się zastanawiać, dlaczego Portland, które leży na północnym zachodzie USA nagle zmieniło swoje miejsce położenia i jest na południowym wschodzie. Idioci.
            - Ale Jess, uwierz nam, że jak pojedziemy 421, dotrzemy do 77 i później do Portland - jęknął Calum, opuszczając ramiona wzdłuż tułowia w geście bezradności.
            - Mamy jechać na północ? – zapytałam, udając zdziwienie - To Portland nie jest na południu?
Chłopaki popatrzyli na mnie wyraźnie wkurzeni. Zauważyłam, że wytykanie wad chłopaków, ekhem, mężczyznom jak oni lubią się nazywać, denerwuje ich równie bardzo jak powiedzenie dziewczynie, że jej przyjaciółka jest ładniejsza.
            - Spieprzaj - mruknął Cal, a ja zaśmiałam się pod nosem, wiedząc, że kolejny raz wyprowadziłam ich z równowagi.
            - Moim zdaniem to głupota. 421 biegnie przez kawałek koło Yadkin County Parks, a 77 przecina park Great Smoky Mountains.
            - I co z tego? - zapytał znudzony Shane.
            - Nie pamiętasz tego kolesia, którego kiedyś spotkaliśmy w Lewisville? Powiedział, że jego grupę zaatakowały jelenie-zombie  i przeżył tylko on. Nie wiem czy to prawda, ale wolę tego nie sprawdzać - wytłumaczyłam wszystkim.
            Ashton spojrzał na mnie jakbym żartowała. Nie wiem czy tamten gość mówił prawdę, ale nie mam ochoty sprawdzać swojej odporności jak to ciągle powtarza Shane.
            - W takim razie jedziemy dokładnie tak jak to ustaliliśmy - rzucił mój brat wyraźnie ożywiony - Jeszcze nigdy nie widziałem jelenia-zombie, a po za tym sprawdźmy twoją odporność.
Miałam ochotę powiedzieć a nie mówiłam?, a Luke wyglądał jakby miał go uderzyć. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby to zrobił.
- Nie, ominiemy parki z daleka - powiedział Hood stanowczo, zaczynając coś kreślić na mapie.
- Nudziarze - burknął Shane, krzyżując ramiona na piersi.
            Lekko uderzyłam swoim bokiem o bok Shane'a. To nie nasza wina, że nie wiemy czy jesteśmy odporni. On może sobie robić, co chce. Odporność ma wiele zalet nawet jeżeli nie wiemy czy nie jest jednorazowa, ale mój brat traktuje ją jak dar, który musi teraz non stop wykorzystywać.
            - Jess!
Elizabeth zbiegła po schodach z szerokim uśmiechem, którego nie widziałam u niej odkąd zachorowała. Podeszłam do siostry i kucnęłam przed nią. Spojrzałam na jej twarz, na której nie zauważyłam wypieków.
            - Jak się czujesz? – zapytałam, dotykając jej czoła. Nie było gorące.
            - Dobrze - powiedziała z uśmiechem - Tylko jestem strasznie głodna. Zostało coś z obiadu?
Pokiwałam szybko głową zadowolona, że wrócił jej apetyt. Wzięłam siostrę za rękę i poprowadziłam do kuchni. Znalazłam jakiś talerz w szafce i wrzuciłam na niego resztę sadzonych jajek i fasolki po bretońsku z puszki.
            Jedynym z plusów bycia w Hunterville, które oddalone było od Lewisville dwie godziny drogi, było to, że domy nadal miały bieżącą wodę, jakieś ostatki prądu oraz niezliczoną ilość zapasów jedzenia, lekarstw i tym podobnym. Po prostu raj dla osób takich jak my, podróżników w czasie zagłady zombie.
            - Jess, chodź zobaczysz naszą trasę - powiedział Calum, ponaglając mnie ruchem dłoni.
Podeszłam do fotelu, na którym siedział brunet i nachyliłam się nad jego ramieniem, aby widzieć dokładnie całą mapę. Usłyszałam ciche prychnięcie i widząc, że owy dźwięk wydobył się z ust Luke'a, pokręciłam głową.
            - Zazdrośnik - mruknął Calum.
Swoją uwagę znowu skupiłam na mapie. Nakreślona trasa nie była idealna, ale też nie najgorsza. Zamiast jechać 421 jak ustaliliśmy na początku cofniemy się drogą 1001, która biegnie aż od Hunterville do 601. Nie ominiemy paru Great Smoky Mountains, ale zjeżdżając z 77 na 74 w okolicach Pine Ridge, przejedziemy jego najmniejszy fragment drogą 52.
            - Przez te zmiany podróż może potrwać nawet tydzień jeżeli nie zabraknie nam paliwa, jedzenia, broni, nic nas nie zaatakuje, ktoś nie zostanie zarażony...
            - Czy ty zawsze musisz być takim pesymistą? - zapytałam niezadowolona.
            - Ja jestem realistą, kochana - odpowiedział mi z lekkim uśmiechem.
Wiedziałam, że Calum ma rację. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że nie dotrzemy do Portland. Wszystko jest możliwe. Zepsuty samochód pomiędzy stadem zarażonych, atak jeleni-zombi jeżeli naprawdę istnieją, choroby jak w przypadku Elizabeth, śmierć głodowa. Wszystko.
            - Co powiecie na małą drzemkę poobiednią, a później ruszamy? - spytał Shane, przeciągając się i specjalnie uderzając Michaela w głowę.
            Patrząc z perspektywy czasu, wydaje mi się, że była to najzabawniejsza rzecz jaką widziałam od początku wybuchu epidemii. Uderzenie Shane nie było zbyt delikatne, co potwierdziła pięść Mikey'ego na brzuchu mojego brata. Po chwili niewinne przepychanki przerodziły się w dosłownie babską bójkę. Shane i Michael zaczęli się tarzać pomiędzy stolikiem, a kanapą ciągając się za włosy, uderzając się z liścia po policzkach i wyzywając się od zombie.
            - Śmierdzący umarlak! - wrzasnął Michael, siadając okrakiem na Shane'nie i okładając go dłonią po policzkach.
            - Trupia mordo, zaraz przgrasz! -krzyknął mój brat i próbował z sobie zrzucić czerwonowłosego.
            - Przestańcie - powiedział Ashton, próbując ich rozdzielić, ale sam dostał po twarzy.
            Widziałam ten morderczy błysk w oku Irwina. Momentalnie przewalił Michaela na plecy i rzucił się całym ciężarem ciała na przeciwników. Wbijał im łokcie i kolana w brzuchy, turlając się po nich.
            Z Calem i Luke'iem zwijaliśmy się ze śmiechu. Nie wiedziałam czy to wszystko jest naprawdę, ale nawet jeżeli nie jest to cała sytuacja wydaje się być niewinna i zabawna. Po chwili do akcji wkroczył Luke. Nic mu nie zrobili, ale Hemmings uznał zapewne, że fajnie by było się trochę zabawić. Znalazł moment, w którym Ashton leżał brzuchem na brzuchach chłopaków i porostu usiadł mu na plecy. Chłopaki jęknęli, czując na sobie kolejny ciężar, który w połączeniu z wbijającymi im się łokciami i kolanami Asha, musiał być bardzo bolesny. Luke jedynie uniósł wysoko głowę i z triumfującym uśmiechem, zaczął wygłaszać mowę zwycięzcy.
            - Ja, Luke Robert Hemmings, ogłaszam się królem domowych bójek. Od tej chwili przegrani będą służyć mi przez jeden dzień, a później mogą wyzwać mnie na pojedynek o koronę.
Może nie dla wszystkich coś takiego jest zabawne, ale życie w strachu sprawia, że nawet taka sytuacja sprawia iż człowiek śmieje się do łez.
            Luke podniósł się w końcu z chłopaków i pomógł każdemu wstać. Michael położył swoją dłoń na krzyżu i zaczął udawać staruszka z reumatyzmem, co wywołało kolejną falę śmiechu.
            - Dobra dzieci – powiedziałam, trzymając się za bolący brzuch – Czas spać, bo czeka nas długa podróż.
Każdy rozszedł się do swoich pokoi. Patrzyłam jak Luke rzuca się na łóżko i zajmuje jego większą powierzchnię. Ściągnęłam z siebie spodnie i zostając w za dużej bluzce, położyłam się koło blondyna. Przy nim nie bałam się potwora spod łóżka i sen zawsze nadchodził szybciej, ale to nie znaczyło, że to, co mi się śniło było takie kolorowe. W moje głowie przewijały się makabryczne sceny. Wybuch epidemii, wrzeszczący Shane, dłonie z dymu wciągające mnie pod łóżko.
            Obudziłam się jako pierwsza, rażona promieniami zachodzącego słońca. Natychmiast zapomniałam o tym, co mi się śniło i westchnęłam zadowolona, bo w końcu w miarę się wyspałam, zapewne tak samo jest z resztą. Zachód słońca oznaczał jazdę w nocy, a mogę się założyć, że Shane nie odpuści i będzie kazał nam zawlec swoje tyłki do samochodu. Jego wizja spotkania jelenia-zombie napędzała go do jak najszybszego wzruszenia. 
            Chciałam już się podnieść, ale ramię Luke’a mocniej objęło mnie w pasie i nie pozwoliło ruszyć się z miejsca. Opadłam z powrotem na materac, a blondyn schował twarz w moje włosy.
            - Jeszcze chwilę – szepnął.
Jego oddech połaskotał mnie po szyi, co wywołało przyjemne dreszcze na moje skórze. Pomimo tak przyjemnej chwili nie mogłam siedzieć w miejscu. Zmusiłam w końcu Luke’a, aby mnie puścił i wyszłam na korytarz. Po kolei budziłam każdego z chłopaków, nie bawiąc się w delikatności. Weszłam do ostatniego pokoju, w którym powinna być Elizabeth, ale jej w nim nie zostałam. Zeszłam na dół i usłyszałam szum wody, dochodzący z łazienki. Zapukałam do drzwi. 
            - Skarbie? 
            - Myję się, bo śmierdzę! 
Zaśmiałam się cicho i zostawiłam siostrę w spokoju. Postanowiłam, że przed wyjazdem tez wezmę szybką kąpiel, bo nigdy nie wiadomo kiedy będę miała okazję znowu to zrobić. 
            Usłyszałam ciężkie kroki na schodach i marudne mruknięcia. W końcu wstali. 
            - Gotowi na dalszy ciąg naszej przygody życia? - zapytałam z udawanym entuzjazmem. 

XXX

            - Ashton, wyłącz ten cholerny jazgot! – wrzasnął po raz kolejny Shane, uderzając mnie zamiast Asha.
            - To nie jest jazgot – powiedziałam spokojnie – To stary dobry rock, który tylko dla ciebie jest jazgotem.
            Ashton prowadził od jakiś trzech godzin, bo uznaliśmy, że jest on najbardziej odpowiedzialny do jazdy po nocy. Jechał spokojnie i nie spuszczał wzroku z ulicy. Siedziałam koło niego i rozmawialiśmy o koncertach, na których byliśmy. Akurat chłopak opowiadał  ile dałby za jeden, porządny koncert, gdy postanowił wtrącić się Shane. Nikomu nie przeszkadzała cicha muzyka Beatelsów, lecąca z włączonego laptopa, ale on zawsze musi sobie ponarzekać. Irwin na chwilę spuścił wzrok z ulicy, aby popatrzeć na mnie z politowaniem, a wtedy pojawiła się ona.
            Wbiegła na drogę, machając dziko rękoma. Złapałam ręczny hamulec i go zaciągnęłam. Zderzak uderzył w dziewczynę, która poleciała na plecy, ale na pewno nic jej nie zrobił.
            - Kurwa! – krzyknął przestraszony Ashton i wyskoczył na zewnątrz.
Byłam tuż za nim z pistoletem w gotowości. Powoli podeszłam do dziewczyny i trąciłam ją nogą. Z jej ust wydobył się cichy jęk, ale nie taki jęk jak u zombie tylko jęk bólu. Kucnęłam koło niej i przyjrzałam się jej twarzy. Długie, jasne włosy poskręcane w brudne kołtuny rozrzucone było wokół jej podrapanej twarzy. Wyglądała na jakieś dziewiętnaście lat. Nagle jej oczy koloru czekolady otworzyły się szeroko i zaczęły nerwowo skanować wszystko dookoła.
            - Czy wy jesteście prawdziwi? – zapytała przestraszonym głosem.
            - Jak najbardziej – odpowiedziałam ze słabym uśmiechem – Jak się nazywasz?
            - Mia.

 _____________________________________________________________________

Cała trasa opisana w tym rozdziale jest jak najbardziej prawdziwa. Jeżeli chcecie to sprawdzicie sobie, aby lepiej zagłębić się w historię :)

Mamy nową bohaterkę, która już niedługo pojawi się w zakładce! 

poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 8 (Dzień 160)

         Jakiś zegar w głębi domu wydał z siebie dźwięk, oznaczający wybicie północy. Zaczynam nowy dzień i to w dodatku z żywym Shane'm u boku. 
          - Rozwiążcie go! - krzyknęłam i sama zaczęłam szarpać się ze sznurami. 
Brat patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Nie potrafiłam zrozumieć jak to możliwe, że Shane to Shane, a nie bezmózgi zombie. Mikey przyniósł nóż i pewnymi ruchami rozciął więzy.
          Rzuciłam się na brata, nie zwracając na jego jęki bólu. Musiałam mieć pewność, że to on. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i zacisnęłam mocno dłonie na jego koszulce. On tu jest naprawdę. Oddycha, żyje, nie zostawił mnie. 
          - Jessabell - szepnął - Kocham cię, ale wszystko mnie boli i piecze. 
Zaskoczyłam z brata i pognałam do łazienki na parterze. Zatykając odpływ w wannie, puściłam wodę.
          - Shane! - krzyknęłam - Chodź! 
Ciągle sprawdzając wodę czy, aby napewno ma odpowiednią temperaturę, zerkałam na drzwi. Shane został prawie, że wniesiony do łazienki przez Luke'a i Caluma. 
          - Rozbieraj się do bokserek i wskakuj - widząc jego zdziwione spojrzenie, dodałam - Na oparzenia. 
Brat skinął głową i sztywnymi ruchami zaczął ściągać z sobie ubrania. Odwróciłam wzrok, nie mogąc patrzeć na jego nagą skórę pokrytą całkowicie pęcherzami. Wielokrotnie widziałam tego typu rany, ale u obcych ludzi, a nie u brata. Shane położył się w wannie, krzywiąc z bólu. 
          - Wołaj jakbyś czegoś potrzebował – powiedziałam, odgarniając mu z twarzy włosy. 
         - Zostanę z nim - rzucił Ashton, siadając na zamkniętym sedesie. 
Pokiwałam głową i opuściłam pomieszczenie. Na zewnątrz czekała reszta. Uśmiechali się zapewne tak samo jak ja. Luke wyciągnął do mnie ramiona. Rzuciłam mu się na szyję, oplatając go nogami w pasie. Śmiałam się. Była to czynność, której myślałam, że już nigdy nie zrobię. Czułam się cudownie. 
          - Jesteś za lekka - powiedział blondyn, idąc ze mną w stronę salonu - I zmęczona - dodał, gdy ziewnęłam. 
          - Tak - szepnęłam z uśmiechem, opierając głowę na jego ramieniu. 

XXX 

          Wypuściłam gwałtownie powietrze, gdy coś nacisnęło mnie w brzuch. Podnosząc się do pozycji siedzącej, uderzyłam Luke'a w twarz, zapominając całkowicie o tym, że spał koło mnie. Chłopak jęknął, otwierając oczy. 
          - Luke! - pisnęłam - Przepraszam, nie chciałam. 
Pocałowałam go w policzek. Blondyn posłał mi zaspany uśmiech zadowolenia, na co prychnęłam. Odwróciłam się w stronę Elizabeth, który wyglądała jakby dostała skurczu twarzy, bo jej szeroki uśmiech nie drgnął ani na moment. 
          - Oszukałaś mnie! - krzyknęła - Shane ma brzydką skórę, ale żyje!
Przy każdym słowie małym paluszkiem tykała mnie w ramię. Byłam zaspana i na początku nie wiedziałam, o co chodzi mojej siostrze, ale po chwili dotarł do mnie sens jej słów. Poderwałam dziewczynkę do góry i okręciłam się z nią w ramionach parę razy. 
         - Dzień dobry moi mili - powiedział Calum, wchodząc do domu z rękoma pełnymi jedzenia - Michael urzęduje w kuchni, Ash śpi w łazience razem z Shanem, a ja jestem popychadłem każdego, jakbyś chciała wiedzieć. 
Zaśmiałam się, stawiając Elizabeth na podłogę. Dziewczynka od razu pobiegła do Caluma i zabrała kilka rzeczy z jego rąk. 
          - Jess pomogę trochę Mikey'emu, a ty jeszcze śpij. 
Uniosła wysoko brwi, słysząc słowa siostry. Nie zachowała się jak sześciolatka tylko jak osoba niewiele młodsza ode mnie. Cal wzruszył ramionami, nie wiedząc co powiedzieć. 
          Chyba przegapiłam moment, kiedy Eli przestała być małym dzieckiem. Poczułam smutek, gdy uświadomiłam sobie, że ona nie będzie miała dzieciństwa. Mogę jej dać wszystko czego sobie zapragnie, ale nie to. Położyłam się koło Luke'a i westchnęłam. Nie powinno mi być z tego powodu smutno tylko powinnam się cieszyć, że Elizabeth rozumie więcej niż przeciętne dziecko w jej wieku, lecz dla mnie jest to osobista porażka. W tym momencie powinnam włączyć jej bajkę i powiedzieć, aby oglądała ją, gdy ja z chłopakami będę się wszystkim zajmować. 
          - Jest bardziej dojrzała od Caluma - powiedział Luke, obejmując mnie w pasie. 
          - I to mnie martwi - szepnęłam. 
          - Według mnie to dobrze - odparł - Wie bardzo dobrze, co się dzieje dookoła nas i jak widać stara się pomóc w sposób jaki potrafi. 
 Nie pomyślałam o tym w ten sposób. Może Luke ma rację, a może nie. Ważne, że Elizabeth stała się mądrą dziewczynką i jest bezpieczna. 
Blondyn pocałował mnie, a ja na chwilę zapomniałam o wszystkim. 
          - Naprawdę musicie to robić w tym miejscu - jęknął mój brat, a ja oderwałam się od chłopaka - Chcecie żebym znów umarł, bo widzę coś tak ohydnego? 
         Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale zamiast tego pocałowałam Luke'a, czemu towarzyszyły udawane odgłosy wymontowania, tworzone przez Shane'a i Ashtona. Zostałam odciągnięta od Luke'a siłą. 
          - Dodajmy nową zasadę do kodeksu naszej rodziny - rzucił Ashton, kładąc się pomiędzy nami tym samym, rzucając mnie z kanapy - Zero obściskiwania się w miejscach publicznych. 
          - Jestem za - poparł go Shane - Następnym razem, gdy będę musiał ratować twój tyłek, przypomnij mi tę sytuację. Napewno nie pozwolę sobie cierpieć za coś takiego. 
No i  Shane powrócił. Ten sam chamski chłopak, którego wszyscy kochają pomimo wszelkich wad jakie sobą reprezentuje. 
          Opadłam na zakurzony dywan, czując dalsze zmęczenie. Duża ilość snu nie zrekompensowała mi wielu godzin nadmiernego stresu i nawałnicy myśli. Nagle zobaczyłam jak Luke przeturlał się przez Ashtona i spadł prosto na mnie. Ciężar jego ciała nie zgniótł mnie tylko zawisł nade mną. 
          - Idę sprawdzić czy wszystko dobrze z samochodem - rzucił i pocałował mnie w czubek nosa. 
Znikł mi z pola widzenia, a ja wpatrywałam się w sufit. To, co zrobił było takie inne. Zawsze myślałam, że ludzie całują w nos tylko w filmach romantycznych. 
          - Co wy na to, żeby sprawdzić domy w pobliżu? – zapytał głośno Shane, chcąc zwrócić na siebie także uwagę chłopaków w kuchni. 
          - Zgadzam się - powiedziałam, na co brat popatrzył na mnie z pobłażaniem. 
          - Nigdy nie idziesz - rzucił - Jeżeli dobrze pamiętam przez ciebie umarłem chwilowo, a po za tym złamałaś zasadę. Kara musi być. 
         Nawet się nie sprzeczałam. Nie chciałam. Shane jest tu. Może pęcherze, które w znacznie mniejszej ilości, ale nadal są oznaką tego, co przeszedł, zmieniły jego wygląd, ale to nadal on. Nadal tak samo uparty. 
          - Możemy iść - powiedział Cal z pełnymi ustami - Mam dosyć siedzenia tutaj, ale zjedzmy najpierw ten obiad. Cholerne burczy mi w brzuchu. 
         Kolejne dwie godziny minęły nam na rozmowach o przypadku mojego brata i rozważaniu czy ja też jestem "odporna". Inaczej nie dało się tego nazwać. Organizm Shane'a jest odporny na wirusa, ale nie wiemy czy jednorazowo, czy też na stałe. 
          - Twoją odporność możemy sprawdzić tylko w jeden sposób - zaczął Shane z uśmiechem, a ja przewróciłam oczami, wiedząc, co za chwilę powie - Na zewnątrz czeka pełno zombie, które chętnie wykorzystają twoją głupotę i wgryzą się w twój tyłek. 
          - Nie przy jedzeniu - warknęła Ashton, który obrał sobie za cel zadbanie o stosowne zachowanie przy stole. 
          - Przepraszam, tato - prychnął mój brat, ale chłopak nie wydawał się być urażony jego uwagą. 
          - Pamiętaj komu marzła dupa na kafelkach, gdy ty jęczałeś jak małe dziecko w wannie - odgryzł się Irwin, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu, widząc wypieki na twarzy Shane'a. 
Chłopaki też się zaśmiali, co zakłopotało go jeszcze bardziej. Spojrzałam na Elizabeth, która nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w talerz. 
          - Skarbie, zjedz coś – powiedziałam, potrząsając nią lekko. 
          - Jess, nie czuję się najlepiej - szepnęła, a na potwierdzenie swoich słów zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki. 
          Poderwałam się do góry, przywracając krzesło i szybkim krokiem poszłam za siostrą. W łazience Elizabeth klęczała nad sedesem i zwracała wszystko, co zjadła. Kucnęłam przy dziewczynce i odgarniając jej włosy, dotknęłam czoła. Była rozpalona, co zaniepokoiło mnie bardzo. Papierem wytarłam twarz siostry, a następnie ochlapałam chłodną wodą. Wzięłam Eli na ręce i zniosłam na górę do pokoju, w którym tymczasowo spała. 
         - Zaraz wrócę – szepnęłam, sadzając dziewczynkę na łóżku. 
         Zbiegłam po schodach na dół i wypadłam na dwór. Otworzyłam tyły samochodu na całą szerokość, a ze środka prosto na mnie wypadł zombie. Wrzasnęłam przestraszona, gdy upadłam na plecy, a martwy na mnie. Kłapał zębami tuż przy mojej twarzy. Ciężar jego rozkładającego się ciała był za duży, abym mogła go odepchnąć, nie pozwalając przy okazji, aby mnie udrapał albo ugryzł. Na podwórko wypadł Luke, którego dostrzegłam kątem oka. Podbiegł do mnie i oderwał ode mnie zarażonego. Nie zwracałam dalej uwagi na to, co chłopaki z nim zrobili, bo miałam trudności z oddychaniem i uspokojeniem serca. Zapomniałam jak robi się wdech i wydechy. Czułam się jak przed zemdleniem. 
          - Który z idiotów to zrobił?! - krzyknął Luke, powoli podnosząc mnie do pozycji siedzącej. 
          - Za szybko wybiegła. Nie zdążyłem zareagować - zaczął się tłumaczyć Shane - To miało być na któregoś z was. 
          - Rozumiem, że wróciłeś do żywych i poszukujesz rozrywki za wszelką cenę, ale czy ciebie pojebało!? Nie jesteśmy odporni tak jak ty! - darł się ciągle Luke. 
          - Shane, nie wiem kiedy to zrobiłeś, ale względem nas byłoby to jeszcze ok, ale pomyśl, gdyby do samochodu chciała pójść Elizabeth - powiedział Ashton swoim jak zwykle spokojnym tonem. 
          Nie mogłam się skupić się na ich dalszej wymianie zdań, bo miałam wrażenie, że moje serce bije coraz szybciej, a kłopoty z oddychaniem wszystko utrudniały. Strach, którego nie mogłam opanować nie chciał odpuścić i nie pozwał się opanować mojemu organizmowi. Wiem jak to może się skończyć. 
          - Luke – szepnęłam, wypuszczając powietrze pierwszy raz od jakiś trzydziestu sekund - Mogę mieć za chwilę zawał. 
Blond popatrzył na mnie przestraszony, a reszta szeroko otworzyła oczy. 
          - Muszę zacząć normalnie oddychać – sapnęłam, biorąc wdech po piętnastu sekundach - Ale nie mogę. 
          Liczyłam odstępy pomiędzy wydechem, a wdechem chcąc w ten sposób wprowadzić moje płuca w normalny tryb wentylacji, ale nie wychodziło mi to w najmniejszym stopniu. Przede mną pojawiła się twarz Asha. Zatkał mi nos i usta, nie pozwalając zaczerpnąć powietrza. Luke spróbował go odepchnąć, ale ten nawet nie drgną, patrząc mi w oczy. Ufałam mu i dobrze wiedziałam, że jego pomysł może mi pomóc. Płuca zaczęły mnie palić, domagając się tlenu. Nagle dłonie Ashtona puściły mnie, a złapały moje ramiona. Zaczęłam szybko oddychać. Nie powinno się tak robić, ale zadziałało. 
          - Następnym razem Lucky jak będę próbował ratować twoją dziewczynę, zostaw mnie w spokoju - warknęła Ash, bardzo powoli pomagając mi wstać. 
Usiadłam na podłodze auta i przez chwilę wpatrywałam się w ziemię. Po kilku sekundach ocknęłam się z oszołomienia i wyciągnęłam walizkę Elizabeth razem z moją apteczką. 
          - Jedzcie i nie wracajcie bez dużej ilości najróżniejszych lekarstw. Prawdopodobnie Elizabeth zatruła się albo złapała grupę żołądkową - szepnęłam i oddaliłam się od chłopaków. 
         Czułam się koszmarnie. Miałam wrażenie, że nadal brakuje mi tchu, ale teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Zabrałam z łazienki miskę i obładowana weszłam na piętro. W pokoju Eli wyglądała jakby spała, ale jej otwarte oczy patrzyły na mnie. 
          - Znajdź sobie coś wygodnego i się przebierz - otworzyłam walizkę i zostawiłam ją na pastwę siostry. 
Dziewczynka niechętnie wstała z łóżka i szybko wygrzebała pierwsze lepsze ubrania. 
         Z apteczki wyjęłam tabletki przeciwbólowe i nasenne. Nie posiadałam żadnych leków przeciwgorączkowych, bo nie jestem lekarzem. Wcisnęłam na dłoń po jednej tabletce z opakowania i podałam Elizabeth razem ze szklanką wody, która stała na stoliku nocnym. Siostra bez skrzywienia połknęła lekarstwo i z powrotem położyła się do łóżka. 
          - Zostanę z tobą - szepnęłam. 
          - Nie - zaprzeczyła szybko - Wiem jak działa choroba i nie chcę, żebyś się zaraziła, bo wtedy nikt mnie nie wyleczy. 
Pomimo, że powiedziała iż choroba "działa" mogła mieć rację, ale to nie zmieniło faktu, że wolałabym z nią zostać. 
          - Jak coś będzie się dziać będę krzyczeć, a ty możesz tu przychodzić, co parę minut - szepnęła - Jess, nie chcę żebyś była chora jak Shane. 
Serce mi się ścisnęło od jej słów. Naprawdę przestała być dzieckiem. Może nie do końca wszystko rozumie, ale rozumie bardzo dużo jak na swój wiek. Chciałam pocałować siostrę w czoło, ale ta zakryła się kołdrą. 
          - Zarazisz się - usłyszałam stłumiony głos. 
Westchnęłam i powoli wyszłam z pokoju. Na progu obejrzałam się na Elizabeth, która posłała mi słaby uśmiech. Zostawiłam i uchylone drzwi, siadając koło nich. Czekałam, aż usłyszę ciche chrapanie, ale jedyny dźwięk jaki wydobywał się z pokoju to skrzypienie materaca. 
          Nie mogę uwierzyć jak całe moje życie zmieniło się w piekło. Wypadek rodziców, sierociniec i później mieszkanie z Masonami to nic w porównaniu do tego, co się dzieje teraz i do jakich rzeczy jestem zmuszona. Walczę o każdy dzień, ale nie dla siebie tylko dla moich bliskich.
         W końcu w ciszy rozległo się krótkie chrapnięcie połączone ze skrzypieniem materaca. 
         Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że usłyszę ciche wołanie Elizabeth zamiast prawie, że natychmiastowego snu. 
Zeszłam na dół, a tam na kanapie siedział Luke z zadziornym uśmiechem. 
         - Masz chwilę dla mnie? - zapytał. 
Zaczęłam udawać zamyśloną, na co blondyn przewrócił oczami. 
          - Nie - rzuciłam ze słabym uśmiechem.
         Chłopak poderwał się błyskawicznie z miejsca, a ja zaczęłam uciekać po schodach z powrotem na górę. W połowie drogi poczułam jak jego ramię obejmuje mnie w pasie i podnosi do góry. Pisnęłam cicho, bojąc się, że oboje spadniemy na dół, ale Luke jedynie postawił mnie na tym samym schodku, co on i chciał pocałować. Odchyliłam się do tyłu jak najbardziej się dało, aby uniknąć jego ust. Przygryzłam wargę, chcąc powstrzymać śmiech. W końcu przycisnął mnie do ściany i pocałował. Było tak samo jak zawsze. Delikatnie i z uczuciem powodując, że motyle w moich brzuchu próbują wydostać się na zewnątrz. 
         - Jesteś niemożliwa – szepnął w moje usta.


______________________________________________________________________

Wow, nowy rozdział wcześniej, wow.

A oto zagadka dotycząca śmierci Shane'a została rozwiązana! Kocham cię, skurwielu,

Więcej momentów Less <3 

Jestem zachwycona prawie całym rozdziałem, bo końcówkę trochę schrzaniałam, ale co tam.

Zapraszam na mojego drugiego bloga, którego znajdziecie w zakładce "Chęć poznania prawdy przezwycięży strach"

Ogólnie na koniec chciałabym podziękować (znowu) za każde wyświetlenie i komentarz, bo to co się tutaj zaczęło dziać przerasta moje nawet najśmielsze oczekiwania.

wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 7 (Dzień 159)

            Serce biło mi jak szalone, gdy stałam naprzeciwko brata, który związany tarzał się po podłodze i wrzeszczał z bólu. Wirus niszczył jego, a ja tylko patrzyłam się na jego cierpienia. Nie mogłam podejść i go przytulić, bo wystarczy odrobina śliny lub zadrapanie, a wirus z jego organizmu przeniesie się na mnie. Nie potrafię ukoić jego cierpienia, które trwa już od paru godzin. Ciągłe wrzaski, ale żadnych błagań o śmierć, bo Shane wiedział, że to złamie mi serce.
            Specjalnie dla Shane'a zatrzymaliśmy się w najbliższym miasteczku i zajęliśmy pierwszy lepszy dom. Zamknęliśmy go w oddzielnym pokoju od razu, gdy rozpoczęła się Faza Gorączki. Chodzi o to, że temperatura ciała powoli wzrasta, wywołując poparzenia skóry i zabijając komórki organizmu. Shane osiągnął najwyższy stopień gorączki, a teraz czekamy tylko na Fazy Omdleń, które z każdą kolejną utratą przytomności będą coraz dłuższe, aż w końcu wszystko się skończy na Fazie Całkowitego Zarażenia, czyli śmierci i obudzeniu się martwym. Widziałam to wielokrotnie, gdy jakiś zbłąkany, samotny człowiek przychodził do Lewisville w poszukiwaniu pomocy, ale znajdował tylko nas. Może zabrzmieć to brutalnie, ale dzięki takim ludziom nasza wiedza na temat wirusa była coraz większa i coraz lepiej umieliśmy obchodzić się z zombie.
            Próbowałam na wszelkie sposoby zbić gorączkę albo chociaż uśnieżyć ból, ale to zadanie na odległość było niemożliwe do wykonania. Jedynym sposobem, aby się go pozbyć jest zabicie Shane'a. 
            - Jess, skrócimy jego cierpienia - powiedział Luke, obejmując mnie w pasie.
            - Tak będzie lepiej - szepnął Michael ściskając moje ramię. 
            - Nie! - wrzasnęłam – Zapomnieliście, co wam mówiłam o zasadach? Nie zabijamy dopóki ktoś nadal jest człowiekiem! 
            Nagle wrzaski ucichły i zapadła cisza. Spojrzałam na brata, który leżał bez życia na podłodze. Jego nienaturalnie, płytki oddech był dla mnie potwierdzeniem, że jeszcze żyje. Odetchnęłam z ulgą i pobiegłam szybko po miskę z zimną wodą, którą przygotowałam wcześniej. Wróciłam do pokoju i przepychając się pomiędzy chłopakami, podeszłam do brata. Uklękłam koło Shane'a i mokrą ścierką zaczęłam oblewać jego nieosłonięte kawałki skóry, które już pokryły ogromne purchle od oparzeń.      Pozwoliłam sobie na ciche pociągnięcia nosem i łzy. Nie na co dzień twój brat umiera w męczarniach, więc mam prawo okazać smutek jaki ogarnął całą moją osobą. 
            - Jess on się już budzi - szepnął Ashton, który wyglądał jakby chciał stąd uciec. 
Pokiwałam głową i zaczęłam się wpatrywać w twarz Shane'a. Jego oczy otworzyły się lekko i mogłam zobaczyć ciemnozielone tęczówki, a nie jak się obawiałam mętnoszare gałki oczne, które byłyby oznaką całkowitego zarażenia. 
            - Jessabell - sapnął pełnym bólu głosem. 
            - Nic nie mów – powiedziałam, szlochając - Jestem tu z tobą, chłopaki też. 
            - Posłuchaj. Wiem, że następnym razem, gdy stracę przytomność to koniec. Mój organizm nie ma siły dalej walczyć z wirusem. To nasza ostatnia rozmowa. 
            Popatrzyłam na brata, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. Czułam się strasznie zagubioną, bo właśnie uświadomiłam sobie, że będę musiała się nauczyć żyć w świecie bez Shne’a, który na każdym kroku będzie wytykać mi błędy, drażnić mnie, ale też opiekować. Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nadejdzie, ale nigdy się na nią nie przygotowałam. Nikt nie umie przygotować się na śmierć. 
            Wzięłam Shane'a za rękę i mocno ścisnęłam. Chcę, żeby wiedziałam, że z nim jestem. 
            - Aż do śmierci siostruś - szepnął. 
            - Aż do śmierci braciszku - odpowiedziałam.
            Kochamy się, aż do śmierci. To zawsze powtarzaliśmy sobie z bratem w najtrudniejszych chwilach naszego życia. Jesteśmy przyjaciółmi, rodzeństwem i wszystkim, co mamy. Bez niego już dawno bym się rozsypała.
            Shane znowu zaczął wrzeszczeć. Dużo siły go kosztowała ta chwila opanowania. Zamknęłam oczy i zacisnęłam szczękę tak mocno, że usłyszałam jak zgrzytają moje zęby. Wszystko umilkło tak szybko jak się zaczęło. Wszystko ustało. Uścisk Shane znikł i jego dłoń opadła na podłogę. Sprawdziłam jego oddech, a następnie puls. Nic. 
            - Która godzina? - zapytałam chłopaków, wpatrując się w twarz brata zastygłą w grymasie bólu. 
            - Jeżeli ten zegarek dobrze działa to jest za piętnaście piąta. 
Podniosłam się z podłogi, otrzepując kolana. Spojrzałam na przyjaciół, stojących drzwiach. Nie ważne jakim dupkiem był Shane oni go lubili. Był ich przyjacielem i jak to stwierdziłam teraz są członkami naszej rodziny, więc i oni stracili brata. 
            - Dziś o godzinie szesnastej czterdzieści pięć odszedł Shane Mason, wspaniały brat i przyjaciel, który potrafił być największym skurwielem świata. Kochamy cię Shane i będziemy tęsknić. 
Wypchnęłam chłopaków z pokoju i zamknęłam za nami drzwi. Podbiegła do mnie Elizabeth ze zmartwioną miną. Wzięłam ją na ręce i mocno przytuliłam. 
- Czy Shane już jest zdrowy? – zapytała, wpatrując się we mnie swoimi dużymi oczami. 
Nie mogłam jej oszukać. Eli pomimo wszystko jest inteligentną dziewczynką i wie, co to jest śmierć. Sama połączyłaby fakty, dlaczego Shane dalej z nami nie jedzie. 
            - Nie, skarbie. Shane nie żyje. 
            Elizabeth zaczęła płakać, a razem z nią ja. Ashton wyjął ją z moich ramion i zaczął uspokajać, a Luke objął mnie i zaprowadził do salonu. Usiadłam na kanapie i kuląc się, schowałam twarz między kolana. Blondyn opadł koło mnie i zgarnął w swoje ramiona. Mijały minuty, a łzy nadal ciekły po moich policzkach. Świadomość, że Shane nieodwracalnie odszedł docierała do mnie z ogromną siłą, wywołując kolejne fale szlochu i prób zaprzeczeń rzeczywistości. 

XXX

            Za oknami zrobiło się ciemno i jeżeli dobrze widziałam ustawienie wskazówek na zegarze za parę minut będzie po północy. Leżałam z głową na kolanach Luke, wbijając spojrzenie zmęczonych oczu w wyłączony telewizor przed nami. Dłoń blondyna delikatnie gładziła moje włosy w uspokajającym geście. Co chwilę całował mnie w czoło i szeptał coś do ucha, ale ja nie zwracałam uwagi na słowa tylko na gesty, które naprawdę mnie uspokajały. Czułam, że w końcu zasnę. Powieki ciążyły mi już od kilku godzin, odkąd przestałam płakać.
            Przeżyłam śmierć rodziców, ale wtedy byłam mała i nie wszystko do końca rozumiałam. Teraz wszystko jest inaczej. Muszę zajmować się naszą rodzinką, walczyć o przetrwanie i jednocześnie zmagać się z moimi uczuciami względem Luke’a. Dorosłam i wiem dokładnie, co znaczy utrata kogoś bliskiego. Boli, cholernie boli. Mam wrażenie jakby cząstka mnie odeszła, zostawiając po sobie pustkę. Bez Shane’a to wszystko jest inne.
            - Elizabeth w końcu zasnęła - powiedział Ashton, siadając na podłodze i opierając się plecami o kanapę. 
To moja wina, że Shane nie żyje. Mogliśmy zostać w tym domu, starając się przeżyć na wszelkie sposoby, zamiast wyruszyć do Portland. On nie chciał wyjeżdżać, ale zrobił to dla mnie, bo ja widziałam w tym szansę dla nas wszystkich. 
            Do salonu wszedł Calum jego smutne spojrzenie zdradziło po, co przyszedł. 
            - Już czas. Obudził się. 
Podniosłam się z kanapy i sięgnęła po pistolet, leżący na stoliku. Ulubiona 45. Shane'a. To właśnie z niej chciałby umrzeć do końca. 
            Ruszyłam powoli w stronę pokoju, w którym zostanę, poruszające się powoli związane ciało brata, wydające z siebie różne jęki. Otworzyłam drzwi i zdziwiłam się, bo zarażony Shane nie poruszał się. W mojej głowie pojawił się promyk nadziei, który zgasł szybko po przypomnieniu sobie paru ostatnich godzin. Odeszłam go dookoła, chcąc widzieć jego twarz oddając strzał, mający na celu całkowicie zakończyć życie mojego brata. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy zobaczyłam jak klatka piersiowa Shane'a unosi się i opada, a jego otwarte oczy wpatrują się we mnie tą zimną, ciemną zielenią. 
            - O mój Boże! – krzyknęłam.

______________________________________________________________________

Shane, zawsze cię kochałam... Luke ciebie też kocham, jesteś taki kochany <3

Dziękuję za pierwszy tysiąc wyświetleń i za każdy komentarz! Jesteście wspaniali <3