poniedziałek, 11 maja 2015

Rozdział 8 (Dzień 160)

         Jakiś zegar w głębi domu wydał z siebie dźwięk, oznaczający wybicie północy. Zaczynam nowy dzień i to w dodatku z żywym Shane'm u boku. 
          - Rozwiążcie go! - krzyknęłam i sama zaczęłam szarpać się ze sznurami. 
Brat patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Nie potrafiłam zrozumieć jak to możliwe, że Shane to Shane, a nie bezmózgi zombie. Mikey przyniósł nóż i pewnymi ruchami rozciął więzy.
          Rzuciłam się na brata, nie zwracając na jego jęki bólu. Musiałam mieć pewność, że to on. Schowałam twarz w zagłębieniu jego szyi i zacisnęłam mocno dłonie na jego koszulce. On tu jest naprawdę. Oddycha, żyje, nie zostawił mnie. 
          - Jessabell - szepnął - Kocham cię, ale wszystko mnie boli i piecze. 
Zaskoczyłam z brata i pognałam do łazienki na parterze. Zatykając odpływ w wannie, puściłam wodę.
          - Shane! - krzyknęłam - Chodź! 
Ciągle sprawdzając wodę czy, aby napewno ma odpowiednią temperaturę, zerkałam na drzwi. Shane został prawie, że wniesiony do łazienki przez Luke'a i Caluma. 
          - Rozbieraj się do bokserek i wskakuj - widząc jego zdziwione spojrzenie, dodałam - Na oparzenia. 
Brat skinął głową i sztywnymi ruchami zaczął ściągać z sobie ubrania. Odwróciłam wzrok, nie mogąc patrzeć na jego nagą skórę pokrytą całkowicie pęcherzami. Wielokrotnie widziałam tego typu rany, ale u obcych ludzi, a nie u brata. Shane położył się w wannie, krzywiąc z bólu. 
          - Wołaj jakbyś czegoś potrzebował – powiedziałam, odgarniając mu z twarzy włosy. 
         - Zostanę z nim - rzucił Ashton, siadając na zamkniętym sedesie. 
Pokiwałam głową i opuściłam pomieszczenie. Na zewnątrz czekała reszta. Uśmiechali się zapewne tak samo jak ja. Luke wyciągnął do mnie ramiona. Rzuciłam mu się na szyję, oplatając go nogami w pasie. Śmiałam się. Była to czynność, której myślałam, że już nigdy nie zrobię. Czułam się cudownie. 
          - Jesteś za lekka - powiedział blondyn, idąc ze mną w stronę salonu - I zmęczona - dodał, gdy ziewnęłam. 
          - Tak - szepnęłam z uśmiechem, opierając głowę na jego ramieniu. 

XXX 

          Wypuściłam gwałtownie powietrze, gdy coś nacisnęło mnie w brzuch. Podnosząc się do pozycji siedzącej, uderzyłam Luke'a w twarz, zapominając całkowicie o tym, że spał koło mnie. Chłopak jęknął, otwierając oczy. 
          - Luke! - pisnęłam - Przepraszam, nie chciałam. 
Pocałowałam go w policzek. Blondyn posłał mi zaspany uśmiech zadowolenia, na co prychnęłam. Odwróciłam się w stronę Elizabeth, który wyglądała jakby dostała skurczu twarzy, bo jej szeroki uśmiech nie drgnął ani na moment. 
          - Oszukałaś mnie! - krzyknęła - Shane ma brzydką skórę, ale żyje!
Przy każdym słowie małym paluszkiem tykała mnie w ramię. Byłam zaspana i na początku nie wiedziałam, o co chodzi mojej siostrze, ale po chwili dotarł do mnie sens jej słów. Poderwałam dziewczynkę do góry i okręciłam się z nią w ramionach parę razy. 
         - Dzień dobry moi mili - powiedział Calum, wchodząc do domu z rękoma pełnymi jedzenia - Michael urzęduje w kuchni, Ash śpi w łazience razem z Shanem, a ja jestem popychadłem każdego, jakbyś chciała wiedzieć. 
Zaśmiałam się, stawiając Elizabeth na podłogę. Dziewczynka od razu pobiegła do Caluma i zabrała kilka rzeczy z jego rąk. 
          - Jess pomogę trochę Mikey'emu, a ty jeszcze śpij. 
Uniosła wysoko brwi, słysząc słowa siostry. Nie zachowała się jak sześciolatka tylko jak osoba niewiele młodsza ode mnie. Cal wzruszył ramionami, nie wiedząc co powiedzieć. 
          Chyba przegapiłam moment, kiedy Eli przestała być małym dzieckiem. Poczułam smutek, gdy uświadomiłam sobie, że ona nie będzie miała dzieciństwa. Mogę jej dać wszystko czego sobie zapragnie, ale nie to. Położyłam się koło Luke'a i westchnęłam. Nie powinno mi być z tego powodu smutno tylko powinnam się cieszyć, że Elizabeth rozumie więcej niż przeciętne dziecko w jej wieku, lecz dla mnie jest to osobista porażka. W tym momencie powinnam włączyć jej bajkę i powiedzieć, aby oglądała ją, gdy ja z chłopakami będę się wszystkim zajmować. 
          - Jest bardziej dojrzała od Caluma - powiedział Luke, obejmując mnie w pasie. 
          - I to mnie martwi - szepnęłam. 
          - Według mnie to dobrze - odparł - Wie bardzo dobrze, co się dzieje dookoła nas i jak widać stara się pomóc w sposób jaki potrafi. 
 Nie pomyślałam o tym w ten sposób. Może Luke ma rację, a może nie. Ważne, że Elizabeth stała się mądrą dziewczynką i jest bezpieczna. 
Blondyn pocałował mnie, a ja na chwilę zapomniałam o wszystkim. 
          - Naprawdę musicie to robić w tym miejscu - jęknął mój brat, a ja oderwałam się od chłopaka - Chcecie żebym znów umarł, bo widzę coś tak ohydnego? 
         Przez chwilę zastanawiałam się nad odpowiedzią, ale zamiast tego pocałowałam Luke'a, czemu towarzyszyły udawane odgłosy wymontowania, tworzone przez Shane'a i Ashtona. Zostałam odciągnięta od Luke'a siłą. 
          - Dodajmy nową zasadę do kodeksu naszej rodziny - rzucił Ashton, kładąc się pomiędzy nami tym samym, rzucając mnie z kanapy - Zero obściskiwania się w miejscach publicznych. 
          - Jestem za - poparł go Shane - Następnym razem, gdy będę musiał ratować twój tyłek, przypomnij mi tę sytuację. Napewno nie pozwolę sobie cierpieć za coś takiego. 
No i  Shane powrócił. Ten sam chamski chłopak, którego wszyscy kochają pomimo wszelkich wad jakie sobą reprezentuje. 
          Opadłam na zakurzony dywan, czując dalsze zmęczenie. Duża ilość snu nie zrekompensowała mi wielu godzin nadmiernego stresu i nawałnicy myśli. Nagle zobaczyłam jak Luke przeturlał się przez Ashtona i spadł prosto na mnie. Ciężar jego ciała nie zgniótł mnie tylko zawisł nade mną. 
          - Idę sprawdzić czy wszystko dobrze z samochodem - rzucił i pocałował mnie w czubek nosa. 
Znikł mi z pola widzenia, a ja wpatrywałam się w sufit. To, co zrobił było takie inne. Zawsze myślałam, że ludzie całują w nos tylko w filmach romantycznych. 
          - Co wy na to, żeby sprawdzić domy w pobliżu? – zapytał głośno Shane, chcąc zwrócić na siebie także uwagę chłopaków w kuchni. 
          - Zgadzam się - powiedziałam, na co brat popatrzył na mnie z pobłażaniem. 
          - Nigdy nie idziesz - rzucił - Jeżeli dobrze pamiętam przez ciebie umarłem chwilowo, a po za tym złamałaś zasadę. Kara musi być. 
         Nawet się nie sprzeczałam. Nie chciałam. Shane jest tu. Może pęcherze, które w znacznie mniejszej ilości, ale nadal są oznaką tego, co przeszedł, zmieniły jego wygląd, ale to nadal on. Nadal tak samo uparty. 
          - Możemy iść - powiedział Cal z pełnymi ustami - Mam dosyć siedzenia tutaj, ale zjedzmy najpierw ten obiad. Cholerne burczy mi w brzuchu. 
         Kolejne dwie godziny minęły nam na rozmowach o przypadku mojego brata i rozważaniu czy ja też jestem "odporna". Inaczej nie dało się tego nazwać. Organizm Shane'a jest odporny na wirusa, ale nie wiemy czy jednorazowo, czy też na stałe. 
          - Twoją odporność możemy sprawdzić tylko w jeden sposób - zaczął Shane z uśmiechem, a ja przewróciłam oczami, wiedząc, co za chwilę powie - Na zewnątrz czeka pełno zombie, które chętnie wykorzystają twoją głupotę i wgryzą się w twój tyłek. 
          - Nie przy jedzeniu - warknęła Ashton, który obrał sobie za cel zadbanie o stosowne zachowanie przy stole. 
          - Przepraszam, tato - prychnął mój brat, ale chłopak nie wydawał się być urażony jego uwagą. 
          - Pamiętaj komu marzła dupa na kafelkach, gdy ty jęczałeś jak małe dziecko w wannie - odgryzł się Irwin, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu, widząc wypieki na twarzy Shane'a. 
Chłopaki też się zaśmiali, co zakłopotało go jeszcze bardziej. Spojrzałam na Elizabeth, która nieprzytomnym wzrokiem wpatrywała się w talerz. 
          - Skarbie, zjedz coś – powiedziałam, potrząsając nią lekko. 
          - Jess, nie czuję się najlepiej - szepnęła, a na potwierdzenie swoich słów zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki. 
          Poderwałam się do góry, przywracając krzesło i szybkim krokiem poszłam za siostrą. W łazience Elizabeth klęczała nad sedesem i zwracała wszystko, co zjadła. Kucnęłam przy dziewczynce i odgarniając jej włosy, dotknęłam czoła. Była rozpalona, co zaniepokoiło mnie bardzo. Papierem wytarłam twarz siostry, a następnie ochlapałam chłodną wodą. Wzięłam Eli na ręce i zniosłam na górę do pokoju, w którym tymczasowo spała. 
         - Zaraz wrócę – szepnęłam, sadzając dziewczynkę na łóżku. 
         Zbiegłam po schodach na dół i wypadłam na dwór. Otworzyłam tyły samochodu na całą szerokość, a ze środka prosto na mnie wypadł zombie. Wrzasnęłam przestraszona, gdy upadłam na plecy, a martwy na mnie. Kłapał zębami tuż przy mojej twarzy. Ciężar jego rozkładającego się ciała był za duży, abym mogła go odepchnąć, nie pozwalając przy okazji, aby mnie udrapał albo ugryzł. Na podwórko wypadł Luke, którego dostrzegłam kątem oka. Podbiegł do mnie i oderwał ode mnie zarażonego. Nie zwracałam dalej uwagi na to, co chłopaki z nim zrobili, bo miałam trudności z oddychaniem i uspokojeniem serca. Zapomniałam jak robi się wdech i wydechy. Czułam się jak przed zemdleniem. 
          - Który z idiotów to zrobił?! - krzyknął Luke, powoli podnosząc mnie do pozycji siedzącej. 
          - Za szybko wybiegła. Nie zdążyłem zareagować - zaczął się tłumaczyć Shane - To miało być na któregoś z was. 
          - Rozumiem, że wróciłeś do żywych i poszukujesz rozrywki za wszelką cenę, ale czy ciebie pojebało!? Nie jesteśmy odporni tak jak ty! - darł się ciągle Luke. 
          - Shane, nie wiem kiedy to zrobiłeś, ale względem nas byłoby to jeszcze ok, ale pomyśl, gdyby do samochodu chciała pójść Elizabeth - powiedział Ashton swoim jak zwykle spokojnym tonem. 
          Nie mogłam się skupić się na ich dalszej wymianie zdań, bo miałam wrażenie, że moje serce bije coraz szybciej, a kłopoty z oddychaniem wszystko utrudniały. Strach, którego nie mogłam opanować nie chciał odpuścić i nie pozwał się opanować mojemu organizmowi. Wiem jak to może się skończyć. 
          - Luke – szepnęłam, wypuszczając powietrze pierwszy raz od jakiś trzydziestu sekund - Mogę mieć za chwilę zawał. 
Blond popatrzył na mnie przestraszony, a reszta szeroko otworzyła oczy. 
          - Muszę zacząć normalnie oddychać – sapnęłam, biorąc wdech po piętnastu sekundach - Ale nie mogę. 
          Liczyłam odstępy pomiędzy wydechem, a wdechem chcąc w ten sposób wprowadzić moje płuca w normalny tryb wentylacji, ale nie wychodziło mi to w najmniejszym stopniu. Przede mną pojawiła się twarz Asha. Zatkał mi nos i usta, nie pozwalając zaczerpnąć powietrza. Luke spróbował go odepchnąć, ale ten nawet nie drgną, patrząc mi w oczy. Ufałam mu i dobrze wiedziałam, że jego pomysł może mi pomóc. Płuca zaczęły mnie palić, domagając się tlenu. Nagle dłonie Ashtona puściły mnie, a złapały moje ramiona. Zaczęłam szybko oddychać. Nie powinno się tak robić, ale zadziałało. 
          - Następnym razem Lucky jak będę próbował ratować twoją dziewczynę, zostaw mnie w spokoju - warknęła Ash, bardzo powoli pomagając mi wstać. 
Usiadłam na podłodze auta i przez chwilę wpatrywałam się w ziemię. Po kilku sekundach ocknęłam się z oszołomienia i wyciągnęłam walizkę Elizabeth razem z moją apteczką. 
          - Jedzcie i nie wracajcie bez dużej ilości najróżniejszych lekarstw. Prawdopodobnie Elizabeth zatruła się albo złapała grupę żołądkową - szepnęłam i oddaliłam się od chłopaków. 
         Czułam się koszmarnie. Miałam wrażenie, że nadal brakuje mi tchu, ale teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Zabrałam z łazienki miskę i obładowana weszłam na piętro. W pokoju Eli wyglądała jakby spała, ale jej otwarte oczy patrzyły na mnie. 
          - Znajdź sobie coś wygodnego i się przebierz - otworzyłam walizkę i zostawiłam ją na pastwę siostry. 
Dziewczynka niechętnie wstała z łóżka i szybko wygrzebała pierwsze lepsze ubrania. 
         Z apteczki wyjęłam tabletki przeciwbólowe i nasenne. Nie posiadałam żadnych leków przeciwgorączkowych, bo nie jestem lekarzem. Wcisnęłam na dłoń po jednej tabletce z opakowania i podałam Elizabeth razem ze szklanką wody, która stała na stoliku nocnym. Siostra bez skrzywienia połknęła lekarstwo i z powrotem położyła się do łóżka. 
          - Zostanę z tobą - szepnęłam. 
          - Nie - zaprzeczyła szybko - Wiem jak działa choroba i nie chcę, żebyś się zaraziła, bo wtedy nikt mnie nie wyleczy. 
Pomimo, że powiedziała iż choroba "działa" mogła mieć rację, ale to nie zmieniło faktu, że wolałabym z nią zostać. 
          - Jak coś będzie się dziać będę krzyczeć, a ty możesz tu przychodzić, co parę minut - szepnęła - Jess, nie chcę żebyś była chora jak Shane. 
Serce mi się ścisnęło od jej słów. Naprawdę przestała być dzieckiem. Może nie do końca wszystko rozumie, ale rozumie bardzo dużo jak na swój wiek. Chciałam pocałować siostrę w czoło, ale ta zakryła się kołdrą. 
          - Zarazisz się - usłyszałam stłumiony głos. 
Westchnęłam i powoli wyszłam z pokoju. Na progu obejrzałam się na Elizabeth, która posłała mi słaby uśmiech. Zostawiłam i uchylone drzwi, siadając koło nich. Czekałam, aż usłyszę ciche chrapanie, ale jedyny dźwięk jaki wydobywał się z pokoju to skrzypienie materaca. 
          Nie mogę uwierzyć jak całe moje życie zmieniło się w piekło. Wypadek rodziców, sierociniec i później mieszkanie z Masonami to nic w porównaniu do tego, co się dzieje teraz i do jakich rzeczy jestem zmuszona. Walczę o każdy dzień, ale nie dla siebie tylko dla moich bliskich.
         W końcu w ciszy rozległo się krótkie chrapnięcie połączone ze skrzypieniem materaca. 
         Odetchnęłam z ulgą. Myślałam, że usłyszę ciche wołanie Elizabeth zamiast prawie, że natychmiastowego snu. 
Zeszłam na dół, a tam na kanapie siedział Luke z zadziornym uśmiechem. 
         - Masz chwilę dla mnie? - zapytał. 
Zaczęłam udawać zamyśloną, na co blondyn przewrócił oczami. 
          - Nie - rzuciłam ze słabym uśmiechem.
         Chłopak poderwał się błyskawicznie z miejsca, a ja zaczęłam uciekać po schodach z powrotem na górę. W połowie drogi poczułam jak jego ramię obejmuje mnie w pasie i podnosi do góry. Pisnęłam cicho, bojąc się, że oboje spadniemy na dół, ale Luke jedynie postawił mnie na tym samym schodku, co on i chciał pocałować. Odchyliłam się do tyłu jak najbardziej się dało, aby uniknąć jego ust. Przygryzłam wargę, chcąc powstrzymać śmiech. W końcu przycisnął mnie do ściany i pocałował. Było tak samo jak zawsze. Delikatnie i z uczuciem powodując, że motyle w moich brzuchu próbują wydostać się na zewnątrz. 
         - Jesteś niemożliwa – szepnął w moje usta.


______________________________________________________________________

Wow, nowy rozdział wcześniej, wow.

A oto zagadka dotycząca śmierci Shane'a została rozwiązana! Kocham cię, skurwielu,

Więcej momentów Less <3 

Jestem zachwycona prawie całym rozdziałem, bo końcówkę trochę schrzaniałam, ale co tam.

Zapraszam na mojego drugiego bloga, którego znajdziecie w zakładce "Chęć poznania prawdy przezwycięży strach"

Ogólnie na koniec chciałabym podziękować (znowu) za każde wyświetlenie i komentarz, bo to co się tutaj zaczęło dziać przerasta moje nawet najśmielsze oczekiwania.

3 komentarze:

  1. Ja bardzo przepraszam, ale jesteś idiotką żeby tak grać na moich nerwach! Najpierw zabijasz mi Shane'a a potem go uzdrawaisz a teraz jeszcze Eli jest chora, no kurde xD
    A Jess to chyba ma astmę .-. :p
    więcej Less <3
    I jak najszybciej nowy rozdział! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział <3 , jestem ciekawa czy znowu coś się stanie z chłopakami? O.o Wydaje mi się, że oni długo bez kłopotów nie wytrzymają XD
    Z WIELKIM WYCZEKIWANIEM CZEKAM NA NASTEPNY ROZDZIAŁ :****
    ŻYCZĘ DUUUŻO WENY <333
    /A

    OdpowiedzUsuń
  3. super rozdział :** pisz szybko ! I jak mogłaś grac tak na moich uczuciach !!! jak?! jesteś bez dusznym potworem :D :* pisz życzę weny ":D:D:D::DD:

    OdpowiedzUsuń