wtorek, 5 maja 2015

Rozdział 7 (Dzień 159)

            Serce biło mi jak szalone, gdy stałam naprzeciwko brata, który związany tarzał się po podłodze i wrzeszczał z bólu. Wirus niszczył jego, a ja tylko patrzyłam się na jego cierpienia. Nie mogłam podejść i go przytulić, bo wystarczy odrobina śliny lub zadrapanie, a wirus z jego organizmu przeniesie się na mnie. Nie potrafię ukoić jego cierpienia, które trwa już od paru godzin. Ciągłe wrzaski, ale żadnych błagań o śmierć, bo Shane wiedział, że to złamie mi serce.
            Specjalnie dla Shane'a zatrzymaliśmy się w najbliższym miasteczku i zajęliśmy pierwszy lepszy dom. Zamknęliśmy go w oddzielnym pokoju od razu, gdy rozpoczęła się Faza Gorączki. Chodzi o to, że temperatura ciała powoli wzrasta, wywołując poparzenia skóry i zabijając komórki organizmu. Shane osiągnął najwyższy stopień gorączki, a teraz czekamy tylko na Fazy Omdleń, które z każdą kolejną utratą przytomności będą coraz dłuższe, aż w końcu wszystko się skończy na Fazie Całkowitego Zarażenia, czyli śmierci i obudzeniu się martwym. Widziałam to wielokrotnie, gdy jakiś zbłąkany, samotny człowiek przychodził do Lewisville w poszukiwaniu pomocy, ale znajdował tylko nas. Może zabrzmieć to brutalnie, ale dzięki takim ludziom nasza wiedza na temat wirusa była coraz większa i coraz lepiej umieliśmy obchodzić się z zombie.
            Próbowałam na wszelkie sposoby zbić gorączkę albo chociaż uśnieżyć ból, ale to zadanie na odległość było niemożliwe do wykonania. Jedynym sposobem, aby się go pozbyć jest zabicie Shane'a. 
            - Jess, skrócimy jego cierpienia - powiedział Luke, obejmując mnie w pasie.
            - Tak będzie lepiej - szepnął Michael ściskając moje ramię. 
            - Nie! - wrzasnęłam – Zapomnieliście, co wam mówiłam o zasadach? Nie zabijamy dopóki ktoś nadal jest człowiekiem! 
            Nagle wrzaski ucichły i zapadła cisza. Spojrzałam na brata, który leżał bez życia na podłodze. Jego nienaturalnie, płytki oddech był dla mnie potwierdzeniem, że jeszcze żyje. Odetchnęłam z ulgą i pobiegłam szybko po miskę z zimną wodą, którą przygotowałam wcześniej. Wróciłam do pokoju i przepychając się pomiędzy chłopakami, podeszłam do brata. Uklękłam koło Shane'a i mokrą ścierką zaczęłam oblewać jego nieosłonięte kawałki skóry, które już pokryły ogromne purchle od oparzeń.      Pozwoliłam sobie na ciche pociągnięcia nosem i łzy. Nie na co dzień twój brat umiera w męczarniach, więc mam prawo okazać smutek jaki ogarnął całą moją osobą. 
            - Jess on się już budzi - szepnął Ashton, który wyglądał jakby chciał stąd uciec. 
Pokiwałam głową i zaczęłam się wpatrywać w twarz Shane'a. Jego oczy otworzyły się lekko i mogłam zobaczyć ciemnozielone tęczówki, a nie jak się obawiałam mętnoszare gałki oczne, które byłyby oznaką całkowitego zarażenia. 
            - Jessabell - sapnął pełnym bólu głosem. 
            - Nic nie mów – powiedziałam, szlochając - Jestem tu z tobą, chłopaki też. 
            - Posłuchaj. Wiem, że następnym razem, gdy stracę przytomność to koniec. Mój organizm nie ma siły dalej walczyć z wirusem. To nasza ostatnia rozmowa. 
            Popatrzyłam na brata, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. Czułam się strasznie zagubioną, bo właśnie uświadomiłam sobie, że będę musiała się nauczyć żyć w świecie bez Shne’a, który na każdym kroku będzie wytykać mi błędy, drażnić mnie, ale też opiekować. Wiedziałam, że ta chwila kiedyś nadejdzie, ale nigdy się na nią nie przygotowałam. Nikt nie umie przygotować się na śmierć. 
            Wzięłam Shane'a za rękę i mocno ścisnęłam. Chcę, żeby wiedziałam, że z nim jestem. 
            - Aż do śmierci siostruś - szepnął. 
            - Aż do śmierci braciszku - odpowiedziałam.
            Kochamy się, aż do śmierci. To zawsze powtarzaliśmy sobie z bratem w najtrudniejszych chwilach naszego życia. Jesteśmy przyjaciółmi, rodzeństwem i wszystkim, co mamy. Bez niego już dawno bym się rozsypała.
            Shane znowu zaczął wrzeszczeć. Dużo siły go kosztowała ta chwila opanowania. Zamknęłam oczy i zacisnęłam szczękę tak mocno, że usłyszałam jak zgrzytają moje zęby. Wszystko umilkło tak szybko jak się zaczęło. Wszystko ustało. Uścisk Shane znikł i jego dłoń opadła na podłogę. Sprawdziłam jego oddech, a następnie puls. Nic. 
            - Która godzina? - zapytałam chłopaków, wpatrując się w twarz brata zastygłą w grymasie bólu. 
            - Jeżeli ten zegarek dobrze działa to jest za piętnaście piąta. 
Podniosłam się z podłogi, otrzepując kolana. Spojrzałam na przyjaciół, stojących drzwiach. Nie ważne jakim dupkiem był Shane oni go lubili. Był ich przyjacielem i jak to stwierdziłam teraz są członkami naszej rodziny, więc i oni stracili brata. 
            - Dziś o godzinie szesnastej czterdzieści pięć odszedł Shane Mason, wspaniały brat i przyjaciel, który potrafił być największym skurwielem świata. Kochamy cię Shane i będziemy tęsknić. 
Wypchnęłam chłopaków z pokoju i zamknęłam za nami drzwi. Podbiegła do mnie Elizabeth ze zmartwioną miną. Wzięłam ją na ręce i mocno przytuliłam. 
- Czy Shane już jest zdrowy? – zapytała, wpatrując się we mnie swoimi dużymi oczami. 
Nie mogłam jej oszukać. Eli pomimo wszystko jest inteligentną dziewczynką i wie, co to jest śmierć. Sama połączyłaby fakty, dlaczego Shane dalej z nami nie jedzie. 
            - Nie, skarbie. Shane nie żyje. 
            Elizabeth zaczęła płakać, a razem z nią ja. Ashton wyjął ją z moich ramion i zaczął uspokajać, a Luke objął mnie i zaprowadził do salonu. Usiadłam na kanapie i kuląc się, schowałam twarz między kolana. Blondyn opadł koło mnie i zgarnął w swoje ramiona. Mijały minuty, a łzy nadal ciekły po moich policzkach. Świadomość, że Shane nieodwracalnie odszedł docierała do mnie z ogromną siłą, wywołując kolejne fale szlochu i prób zaprzeczeń rzeczywistości. 

XXX

            Za oknami zrobiło się ciemno i jeżeli dobrze widziałam ustawienie wskazówek na zegarze za parę minut będzie po północy. Leżałam z głową na kolanach Luke, wbijając spojrzenie zmęczonych oczu w wyłączony telewizor przed nami. Dłoń blondyna delikatnie gładziła moje włosy w uspokajającym geście. Co chwilę całował mnie w czoło i szeptał coś do ucha, ale ja nie zwracałam uwagi na słowa tylko na gesty, które naprawdę mnie uspokajały. Czułam, że w końcu zasnę. Powieki ciążyły mi już od kilku godzin, odkąd przestałam płakać.
            Przeżyłam śmierć rodziców, ale wtedy byłam mała i nie wszystko do końca rozumiałam. Teraz wszystko jest inaczej. Muszę zajmować się naszą rodzinką, walczyć o przetrwanie i jednocześnie zmagać się z moimi uczuciami względem Luke’a. Dorosłam i wiem dokładnie, co znaczy utrata kogoś bliskiego. Boli, cholernie boli. Mam wrażenie jakby cząstka mnie odeszła, zostawiając po sobie pustkę. Bez Shane’a to wszystko jest inne.
            - Elizabeth w końcu zasnęła - powiedział Ashton, siadając na podłodze i opierając się plecami o kanapę. 
To moja wina, że Shane nie żyje. Mogliśmy zostać w tym domu, starając się przeżyć na wszelkie sposoby, zamiast wyruszyć do Portland. On nie chciał wyjeżdżać, ale zrobił to dla mnie, bo ja widziałam w tym szansę dla nas wszystkich. 
            Do salonu wszedł Calum jego smutne spojrzenie zdradziło po, co przyszedł. 
            - Już czas. Obudził się. 
Podniosłam się z kanapy i sięgnęła po pistolet, leżący na stoliku. Ulubiona 45. Shane'a. To właśnie z niej chciałby umrzeć do końca. 
            Ruszyłam powoli w stronę pokoju, w którym zostanę, poruszające się powoli związane ciało brata, wydające z siebie różne jęki. Otworzyłam drzwi i zdziwiłam się, bo zarażony Shane nie poruszał się. W mojej głowie pojawił się promyk nadziei, który zgasł szybko po przypomnieniu sobie paru ostatnich godzin. Odeszłam go dookoła, chcąc widzieć jego twarz oddając strzał, mający na celu całkowicie zakończyć życie mojego brata. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy zobaczyłam jak klatka piersiowa Shane'a unosi się i opada, a jego otwarte oczy wpatrują się we mnie tą zimną, ciemną zielenią. 
            - O mój Boże! – krzyknęłam.

______________________________________________________________________

Shane, zawsze cię kochałam... Luke ciebie też kocham, jesteś taki kochany <3

Dziękuję za pierwszy tysiąc wyświetleń i za każdy komentarz! Jesteście wspaniali <3

5 komentarzy:

  1. Shane [*]
    Forever in our hearts ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego w takim momencie nooo:) myslalam, ze od napiecia eksploduje mi serducho a tu sru:(:(

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekaj..czekaj..czekaj łączę wątki....Shane żyje czy nie? Co to oznacza? Wat? :OOOOOOOOO

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział *-* tylko trochę nie ogarniam co teraz będzie... w sensie czy Shane w końcu, żyję czy nie? O.o No nic mam nadzieje, że dowiem sie tego w następnym rozdziale XD Czekam z niecierpliwością i życzę weny :*
    /A

    OdpowiedzUsuń
  5. EJ!!! w takim momencie?! jak mogłaś!!!!! świetny rozdział ! :*** czekam na następny

    OdpowiedzUsuń