wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 12 (Dzień 166)

             Okazało się, że Matt, przywódca, który wraz ze swoimi ludźmi zaatakował chłopaków, jest bardzo miłym i uroczym młodym mężczyzną. Przewodzi czterdziestoosobową grupą, w której skład wchodzą jego dwie młodsze siostry, zgarniętą z całego miasteczka oraz z okolicy.  Jest nieufny, dlatego strzelił do Caluma, który mierzył do jego koleżanki. Trochę się pogubił i zrozumiałam, dlaczego, gdy zobaczyłam dziewiątkę rannych ludzi.
            Oglądałam ranę na udzie małego chłopca pod czujnym okiem jego niewiele starszej siostry. Dziewczynka wyglądała na zatroskaną, więc ciężko było mi skupić się na pracy, bo każdy jęk wydobywający się z ust chłopca był dla nie znakiem, że robię mu krzywdę.

            - Odsuń się od niego! – krzyknęła po raz kolejny, gdy chłopiec wrzasnął z bólu.

            - Jak się nazywasz? – zapytałam z irytacją, której nie potrafiłam ukryć.

            - Gigi – odpowiedziała mi od razu i zwróciła na mnie swoje niespokojne spojrzenie.

            - Posłuchaj, Gigi, jeżeli chcesz, żebym mu pomogła nie możesz mi przeszkadzać. Wiem, że go to boli, ale muszę zszyć tą ranę, bo wygląda paskudnie.

Dziewczynka pokiwała głową i po chwili została odciągnięta przez Elizabeth na bok. Siostra posłała mi słaby uśmiech i zaczęła rozmawiać z Gigi.

            Wbiłam igłę ponownie w skórę chłopca, który starał się nie krzyczeć. Widziałam łzy spływające po jego policzkach, ale nic nie mogłam na to poradzić.

            - Hej, mały, zaraz skończę – powiedziałam cicho, chcąc pocieszyć chłopca.

Naprężyłam nić, a rozdarte płaty skóry połączyły się, całkowicie zasłaniając ranę. Zawiązałam supeł, a następnie okręciłam bandażem całe udo.

            - Koniec – rzuciłam i pomogłam podnieść się mojemu pacjentowi – Nie może dużo chodzić przez najbliższy tydzień. Zrozumiano?

            - Tak, proszę pani i dziękuję – szepnął chłopiec i przytulił się do mnie.

Poczułam ciepło rozchodzące się po moim ciele. Nie pracowałam w szpitalu, więc nie wiem jakie to uczucie słyszeć z ust pacjentów jak dziękują za pomoc. Teraz jestem pewna, że nie popełniłam błędu, wybierając medycynę jako swoją przyszłość.

            - Czy doktor Jessabell Wilson skończyła? 
W progu małego pomieszczenia, które zostało przeznaczone na mój tymczasowy gabinet, pojawiła się głowa Luke'a. Uśmiechnęłam się do niego i pokiwałam głową. 
            - To dobrze - rzucił - Matt powiedział, że trzeb uczcić twoją dobrą pracę. 
            - Co? - wykrztusiłam, ale Luke już mnie nie słuchał tylko rozmawiał z Daniel, starszą kobietą, która odbiera ode mnie pacjentów. 
Ściągnęłam rękawiczki z dłoni i wrzuciłam je do reklamówki przygotowanej na odpady do spalenia. Daniel weszła do pomieszczenia i biorąc na ręce małego chłopca, posłała mi pełen wdzięczności uśmiech. 
            - Dziękuję ci, że pomogłaś mojemu synkowi - powiedziała cicho i pogłaskała dziecko po głowie - Gigi chodź. 
Patrzyłam zdezorientowana na kobietę. Nie powiedziała mi, że to jej syn. Gdybym to wiedziała pozwoliłabym jej też tu wejść, a nie tylko jej córce. 
            - Mamo czy Elizabeth może iść z nami? Będziemy grzeczne tylko się pobawimy - Gigi zapytała swoją mamę, a ja już widziałam błagalne spojrzenie swojej siostry. 
Już od wielu miesięcy nie miała kontaktów z nikim w swoim wieku. Może to jej dobrze zrobi. 
            - Jeżeli pani Wilson się zgodzi to oczywiście - powiedziała Daniel, spoglądając na mnie pytająco. 
            - Jeżeli to nie problem to oczywiście, że może  - powiedziałam szybko. 
Elizabeth pisnęła z radości i rzuciła się na mnie. Pocałowała mój policzek i zapewniając, że będzie grzeczna, wybiegła razem z Gigi z pomieszczenia. 
            - Jesteśmy kwita - rzuciłam do kobiety i się uśmiechnęła - Brakowało jej towarzystwa kogoś w swoim wieku. 
Daniel pożegnała się ze mną i wyszła za dwójką dziewczynek. 
            Zamknęłam apteczkę rozumiejąc, że będę musiała wybrać się do pobliskiego szpitala. Kończą się nici i bandaże, a gaz już w ogóle ni ma. 
            - Wezmę to od ciebie - mruknął Luke i odebrał mi walizkę, a następnie pomógł wstać - Nie mów, że jesteś zmęczona. 
            - Odrobinkę - rzuciłam i ziewnęłam na potwierdzenie.
            Luke powtórzył moją czynność, a ja nie mogłam powstrzymać się przed cichym śmiechem. Było późno i prawie półtorej doby pracowałam cały czas bez ustanku. Mam prawo być zmęczona. 
            Przemieszczaliśmy się po korytarzach szkoły, która jak się później okazało stała tuż za budynkami obwiązanymi linami ostrzegawczymi. Wszystko tutaj zostało oczyszczone i przygotowane na każdy wypadek. Okna zabite deskami, podwórko ze wzmocnioną siatką, wszystkie drzwi ewakuacyjne zablokowane na amen pozostawiając jedynie drzwi główne jako punkt ucieczki. Na parterze funkcjonowały mini sklepy z odzieżą i artykułami potrzebnymi do życia codziennego oraz rozrywki, kuchnia wypełniona po brzegi jedzeniem wraz z stołówką i sala gimnastyczna jako teren zabaw dzieci. Wyższe piętra zostały przeznaczone na sypialnie. Działa prąd, woda oraz kanalizacja. Wszystko było jak u nas w domu tyle, że na większą skalę i tutaj panował podział zadań. 
            Idąc korytarzem w kierunku stołówki każdy kiwał mi głową na powitanie. Ludzie odnosili się do mnie z szacunkiem tak samo jak do reszty, która ze mną tu zawitała. Czasami nawet mnie zagadywali, gdy wychodziła na korytarz z małego pomieszczenia, aby zmyć z siebie krew. 
Luke ujął moją dłoń i pocałował moje knykcie. 
            - Dla tych ludzi jesteś kimś w rodzaju bohaterki – szepnął, patrząc mi w oczy. 
Zarumieniłam się. Dziwne, że w tak dużej społeczności nie ma żadnego lekarza. 
            Weszłam do stołówki. Przy połączonych dwóch stołach siedział Matt z piątką swoich ludzi w towarzystwie moich chłopaków i Mii. Shane stał na stole, opowiadając jakąś historię i machając przy tym butelką... Piwa? Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Oni siedzieli i pili alkohol. Tak dawno nie czułam smaku napoju procentowego, że miałam ochotę wyrwać bratu butelkę, aby tylko przypomnieć sobie jak on smakuje. Wszyscy przy stole zaśmiali się nagle i spojrzenie Shane'a skrzyżowało się z moim. 
            - Jest nasza pani lekarz! - ryknął na cały głos, a ja wiedziałam, że już jest wstawiony. 
Wszyscy zwrócili na mnie swój wzrok i zaczęli bić mi brawa. 
            Poczułam się onieśmielona ich reakcją. Ścisnęłam mocniej dłoń Luke'a, szukając oparcia w jego osobie w tej niezręcznej dla mnie sytuacji. Pociągnął mnie w stronę stołu. W mojej dłoni od razu pojawiło się butelka z piwem. 
            - Twoje zdrowie Jess - powiedział Matt i upił kilka łyków ze swojej butelki. 
Powtórzyłam jego czynność i myślałam, że się rozpłynę. Cierpki sam alkoholu podrażnił lekko moje gardło. Wszystkie mięśnie się rozluźniły, a ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz. 
            - Tego mi brakowało - rzuciłam i usiadłam na blacie. Luke zajął miejsce na ławce przede mną i oparł o moje udo. 
            - Jess, nie wiem jak ci się odwdzięczyć - zaczął Matt, ale ja szybko pokręciłam głową. 
            - Po to chyba poszłam na medycynę, żeby pomagać ludziom - odpowiedziałam mu. 
Facet sobie odpuścił, ale widziałam jego wdzięczny uśmiech za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się spotykały podczas luźnej rozmowy jaka zaczęła się toczyć. Opowiedzieliśmy o sobie, a następnie w zamian mogliśmy zadawać im mnóstwo pytań na temat tego miejsca. W końcu zaczęli pytać się o to,  gdzie jedziemy. 
            - Portland - odpowiedział Ashton na pytanie któregoś ze znajomych Matta - Może wybierzecie się z nami? 
            - Nie - powiedział jeżeli dobrze pamiętam Josie - Za duża grupa. Połowa tych ludzi nie dotarłaby. 
Słuchałam uważnie toczącej się rozmowy, ale sama się w nią specjalnie nie angażowałam. Popijałam powoli piwo, odpowiadając na zaczepki Shane'a. Czułam coraz większą senność. 
            - Jess, chcesz się położyć? - zapytał Caluma, siedzący po drugiej stronie stołu, który chyba musiał zauważyć moją opadającą głowę 
            - Nie... Tak... Nie wiem - mruknęłam sennie. 
            Nie chciałam iść spać pomimo zmęczenia, bo nie wiedziałam ile zostaniemy w tym miejscu, a spotkanie innych ludzi niż chłopaki, Mia czy Elizabeth to miła odmiana. Mrugnęłam parę raz, aby odegnać sen z powiek, ale to nic nie dało. Mimowolnie osunęłam się na kolana Luke'a i oparłam się plecami o bok Shane'a. Poczułam jak brat szczypie mnie w ramię, a następnie szepcze coś do moje ucha. 
            - Jestem z ciebie dumny Jessabell. 
______________________________________________________________________

Rozdział o niczym i o wszystkim. Chciałam przede wszystkim pokazać jak żyje społeczność Wilkesboro (mam nadzieję, że potraficie sobie to wszystko wyobrazić), bo jest to tylko wstęp do ważniejszych wydarzeń.

PS. Zapraszam do zakładki "Moje blogi". Znajdziecie tam mojego całkowicie nowego bloga!

5 komentarzy: