piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 11 (Dzień 165)

            - Trzeba było skręcić tam wczoraj, a nie teraz narzekasz, że jesteśmy na jakimś zadupiu! - warknął Michael i zmienił bieg. 
            - Skąd mogłem wiedzieć, że to jest to skrzyżowanie! - krzyknął Ashton, robiąc skruszoną minę. 
            - Mówiłem ci przecież - mruknął niezadowolony Calum, ziewając głośno.
            Siedziałam na kanapie i słuchałam kłótni pomiędzy Cliffordem, a Irwinem już od jakichś trzydziestu minut. Sama byłam zła na Asha za to, że ominął wczoraj odpowiednie skrzyżowanie i pojechał dalej, ale wolałam nie brać udziału w tej kłótni.
            Miałam inne zadanie. Cały czas piorunowałam wzrokiem Mię, która na zmianę wieszała się na każdym chłopaku. Teraz siedziała z Shane'm i po cichu o czymś rozmawiali. Martwiłam się o niego, bo nie chcę, żeby ta zdzira złamała mu serce.
Wyjechaliśmy do Wilkesboro, gdy nagle samochodem zatrzęsło i zaczął powoli się toczyć. Michael zaczął uderzać w kierownicę i głośno kląć. 
            - Pierdolony grat! - krzyknął i uderzył w deskę rozdzielczą. 
Opadł na siedzenie i głośno westchnął. 
            - Musimy znaleźć części - powiedział spokojnie Luke i uścisnął ramię przyjaciela. 
Shane otworzył tylne drzwi i odetchnął głęboko. 
            - Powietrze końca świata - zaśmiał się ze swoich słów - Chłopaki idziemy, a wy zostajecie, bo znając życie nie macie zielonego pojęcia o samochodach. 
            Nawet się nie spierałam, bo wiedziałam, że mam rację. Zabrali broń i luźno rozmawiając, zaczęli się oddalać. Luke szybko mnie pocałował, poczochrał po włosach Elizabeth i pobiegł do reszty. Zamknęłam za nimi drzwi. I wróciłam na kanapę. 
            - Jak idzie nauka z Michaelem, Elizabeth? - zapytałam siostrę, która na zmianę wyciągała i chowała puszki, wcześniej patrząc na mniej uważnie. 
            - Nudno, ale chyba dobrze – odpowiedziała, zerkając na mnie przez chwilę - Mikey cały czas mnie chwali. 
            Pokiwałam głową i zamknęłam oczy. Pozwoliłam, aby mój umysł stawał się coraz bardziej pusty. Chciałabym się choć raz porządnie wyspać, nie słuchając kłótni chłopaków. Poczułam jak materac koło mnie się ugina i myśląc, że to Elizabeth pozostałam w takiej samej pozycji jakiej byłam. 
            - Od kiedy jesteś z Luke'iem? 
Usłyszałam głos Mii, a moje powieki momentalnie się uniosły. Spojrzałam podejrzliwie na jej twarz, ale ona tylko lekko się uśmiechała. 
            - Nie jesteśmy oficjalnie parą, bo znamy się tylko jakieś dwa tygodnie - odpowiedziałam, a jej oczy zabłysnęły - Ale każdy traktuje nas jakbyśmy nią byli.
            - Powiedział ci, że cię kocha? - zadała kolejne pytanie, a mnie zatkało. 
            Luke nic takiego mi nigdy nie powiedział. Była mowa o tym, że jestem piękna, ale nic po za tym. Może jesteśmy tylko sobą zauroczeni? Może w Portland znajdzie sobie jakąś lepszą i ładniejszą dziewczynę ode mnie? 
            - Nie - warknęłam zdenerwowana tym, że nie mogę odpowiedzieć jej twierdząco.
            W dodatku moje myśli napawają mnie niepewnością. Calum mógł mieć rację, że Luke teraz szaleje za mną, ale co będzie w przyszłości tego nie może mi powiedzieć. 
            - Dziwię się mu - powiedziała Mia z westchnięciem - Widać, że jesteś jego całym światem, a nie powie, że cię kocha. 
Spojrzałam na nią zdezorientowana. Może to jej próba rekompensaty, ale ja mam to gdzieś, bo i tak w końcu złamie serce Shane'owi albo Ashtonowi, jeżeli nie im obu. Zachowała się jak kretynka i dalej się tak zachowuje. Obstawiam, że oszukała nas nawet w pewnych sprawach. 
            - Po co mi to mówisz? - pytam się jej, nie mogąc wyzbyć się podejrzliwego tonu głosu. 
            - Nie licząc Elizabeth jesteśmy jedynymi dziewczynami tutaj i powinnyśmy się trzymać razem. Nieprawda? 
            Kręcę głową w momencie, gdy w oddali słyszę mrożący krew w żyłach wrzask. Zrywam się z miejsca i momentalnie łapię mój pistolet, który zawsze mi towarzyszy podczas wyjść w teren i dodatkowo do tego taki sam należący do Shane'a. 
            - Zostańcie tutaj - mówię stanowczo i otwieram drzwi, które po chwili zamykają się za mną z trzaskiem. 
            Biegnę przed siebie w stronę, w którą ruszyli chłopcy. Stojąc na skrzyżowaniu rozglądam się dookoła i wtedy to widzę. W dziwnej plątaninie lin i pustych puszek stoją okrążeni przez grupę ludzi chłopaki. Calum siedzi na ziemi i przyciska dłoń do ramienia, z którego wypływa krew. Nieznajomi, co chwilę coś mówią, ale ich słowa są dla mnie niezrozumiałe. Nagle moje spojrzenie spotyka się z błękitnymi tęczówkami Luke'a. Patrzy na mnie ze strachem, ale i z ulgą. Kiwam głową, a on prawie niewidoczne powtarza mój gest. Czas zrobić przedstawienie. 
            Przywołuje na usta bezczelny uśmiech i poprawiam czarną podkoszulkę. Odrzucam do tyłu włosy, wyjmując zza paska drugi pistolet. Stawiam pewne kroki, oddając dwa strzały ostrzegawcze. Wszyscy zwracają na mnie uwagę. Widzę jak moi przyjaciele razem z bratem, patrzą na mnie z uwielbieniem, a nieznajomi płci męskiej czymś w stylu przestrachu połączonego z podnieceniem. Płeć damska, widząc reakcję swoich towarzyszy, obdarza mnie lodowatymi spojrzeniami. Staję tuż przy plątaninie lin i unoszę jedną brew. Genialny pomysł na szybkie informowanie o zagrożeniu. Uderzające o sobie puszki robią na tyle hałasu, że od razu kogoś zerwą na nogi. 
            - Jestem pod wrażeniem - mówię do grupki ludzi. 
            - Kim jesteś? - pyta młody ciemnowłosy mężczyzna, oblizując usta, a ja powstrzymuje się od skrzywienia. 
            - Jessabell Wilson - przedstawiam się miło. 
            - Czego tutaj szukasz? - zadaje kolejne pytanie. Chyba jest kimś w stylu przywódcy. 
            - Przyszłam po tych idiotów - wskazuje brodą na otoczonych. 
            - Są teraz nasi. Musisz za nich zapłacić - mruczy, a mi zbiera się na wymioty.
            Nie chodzi o to, że nie jest przystojny, bo jest, ale tak względem mnie może zachowywać się tylko Luke, a tak nie robi. 
            Podnoszę szybko pistolet i z prędkością światła mierzę w długi pręt stojący koło mężczyzny. Strzał jest nagły i nikt nie zdążył zareagować. Kula wbija się w pręt, a koleś patrzy na mnie zszokowany. Jak na zawołanie w moją stronę kieruje się siedem luf. 
            - Nie radzę - prycham - Mogę was pozabijać w ciąg sekundy. 
            - Nas jest więcej - warczy mężczyzna, a ja się uśmiecham. 
            - Stary, lepiej z nią nie zadzieraj to najbardziej bojowa laska jaką znam i moja siostra - mówi Shane najspokojniej w świecie - Zniszczy was wszystkich zanim zrobicie choćby mały ruch. 
            - Wypuść ich, a rozejdziemy się w pokoju – powiedziałam jak do dziecka  - Muszę go opatrzyć zanim wda się infekcja lub się wykrwawi. 
            - Znasz się na tym? - oczy zabłyszczały mężczyźnie, a ja pokiwałam głową - Wypuszczę ich pod warunkiem, że nam pomożesz. 
            Nagle większość pewności siebie mnie opuściła. To jedyna nadzieja, żeby dali nam spokój, więc skinęłam głową i obserwowałam triumfujący uśmiech pojawiający się na twarzy przywódcy obcych. 

5 komentarzy:

  1. Wooow świetny rozdział:)
    Mam nadzieję, że kiedy Jess im pomoże to zostawią wszystkich w spokoju, a jeśli nie to ona ich załatwi:D
    Czekam na następny rozdział z niecierpliwością.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekhem
    Wyczuwam przystojniaka w opałach xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Robi się coraz ciekawiej. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział niesamowity... *-* jestem ciekawa czy Jess da radę pomóc tym ludziom? O.o pozdrawiamy i życzę weny z wyczekiwaniem czekwm nn :*
    /A

    OdpowiedzUsuń
  5. Ona jest najlepsza! Widzę scenę jak z bad Blood jak idzie do nich, a później jest taka beszczelna LOL Okey, a więc teraz powaga...
    Kiedy następny rozdział?
    Nie moźna tak długo czekać na rozdziały!!! :C

    OdpowiedzUsuń