wtorek, 30 czerwca 2015

Rozdział 15 (Dzień 170)

            Ludzie już nie patrzyli na mnie z podziwem tylko z zainteresowaniem, jakbym była jakimś rzadkim gatunkiem zwierzęcia, które mają okazję oglądać. Czułam się przez to wycofana. Miałam ochotę się schować i nigdzie nie wychodzić, byleby uniknąć tych spojrzeń. Na moje nieszczęście chłopaki chcieli zostać jeszcze jeden dzień, abym doszła do siebie. Oni chyba nie rozumieją, że prędzej wydobrzeje z dala od tych ludzi. 
            Siedziałam na stołówce z Shane'm, który nie opuszczał mnie ani na krok. Chyba czuje się winny temu, co się stało. Już wie, co musiałam przeżywać, gdy wcześniej role były odwrócone. 
            - Więc jakie jest lekarstwo? 
Zagadnął jakiś mężczyzna, przysiadając się do nas. Popatrzyłam na niego znudzonym spojrzeniem i przewróciłam oczami. Tak cholernie bardzo miałam dosyć tych pytań. 
            - Nie ma lekarstwa - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. 
Kiedy do ich zakutych łbów dotrze, że jestem odporna, a nie wzięłam jakieś lekarstwo. Nie ma już naukowców, którzy mogliby poświęcić swoje życie, aby szukać go. Jeżeli nie jesteś odporny to koniec. Nie ma leku na śmierć.
            - To jak...
            - Koleś, odpieprz się. Odporność masz zapisaną w genach - warknął Shane, czym spłoszył niewinnego mężczyznę. 
            Tak naprawdę wystarczyło, żebym popatrzyła mu w oczy, a uciekłby w ciąg sekundy. Shane przeszedł całe zarażenia boleśnie, ale później wyglądał jak zwykle, ale ze mną stało się coś złego. Chyba nie do końca wyzdrowiałam, bo moje tęczówki nie są już zielone tylko mętnoszare. Każdy się wzdryga na ten widok. Nawet mój brat. 
            Przestałam funkcjonować jak dawniej. Przemykam po ciemnych korytarz, chowając się przed światłem, bo nawet najmniejszy promień słońca wyciska ze mniej łzy. Białka oczu mam ciągle zaczerwienione, co jeszcze bardziej utrudnia nawiązywanie jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego. Czuję się fatalnie przez migrenę, która męczy mnie od wczoraj. Za cholere nie chce przejść nawet po przedawkowaniu tabletek przeciwbólowych. 
            - Możemy już iść? – zapytałam, wyciągając z kieszeni okulary przeciwsłoneczne, które od wczoraj stały się moim nowym elementem ubioru.
            - Prawie nic nie zjadłaś - powiedział z troską. 
            - Shane - jęknęłam. 
            - Hej wam. 
Koło mojego brata usiadła Mia, którą widzę pierwszy raz odkąd się obudziłam. Dziewczyna z nieukrywaną ciekawością patrzyła mi prosto w oczy. Mogłam dostrzec na jej twarzy nie tylko ciekawość, ale też i współczucie. Wzdrygnęłam się przez intensywność jej wzroku. 
            - Jess, jak się czujesz? – zapytała, przechylając lekko głowę. 
            - Strasznie napieprza mnie głowa - burknęłam i nie ukrywając już bólu, opadłam twarzą na blat stołu. Dłońmi masowałam skronie, chociaż bardzo dobrze wiedziałam, że to nic nie pomoże. Shane szturchnął mnie łokciem w żebra pewnie zły, że nie potrafię odezwać się do Mii normalnym tonem. 
            - Shane zostaw nas. Musimy pogadać - powiedziałam cicho. 
Słyszałam jak podnosi się z miejsca i zabierając nasze tacki, powoli odchodzi. Potraktowałam go trochę chłodno, ale było to konieczne. Inaczej zostałby i z poważnej rozmowy jaką mam zamiar przeprowadzić z Mią.
            Nagłe wystrzały nie zrobiły na mnie wrażenie, a wręcz zdenerwowały mnie. Każdy głośny dźwięk doprowadza mnie do szału. Westchnęłam i modliłam się w duchu, aby szybko załatwili tych martwych, którzy mieli pecha zaciągnąć się w tę okolicę. 
            Przysunęłam się bliżej dziewczyny, nadal trzymając głowę na chłodnym blacie. 
            - Wiesz czemu cię nie lubię? – zapytałam, zerkając na jej twarz. 
            - Oświeć mnie – mruknęła, kładąc swoją głowę koło mnie. 
            - Bo, kurwa, zranisz albo Shane, który jestem moim bratem, albo Ashtona, który jest dla mnie jak brat. 
Odwróciłam się w jej stronę i popatrzyłam na jej oczy pełne bólu i zaciśnięte usta. Trafiłam w czuły punkt. Nie ma prawa bawić się uczuciami chłopaków, bo to ich rani.
            - Ale ja nie wiem co mam z tym zrobić - szepnęła - Nie wiem. 
            - Musisz wybrać. 
Podniosłam się gwałtownie i poczułam jak kręci mi się w głowie. Założyłam okulary i zaczęłam wstawać. 
            - Jess, czy pomiędzy nami jest ok? 
Spojrzałam na Mię. Czy wszystko jest ok? Nic nie jest ok. Jeżeli wybierze i przestanie być idiotką może coś się zmieni. Może nawet ją polubię.
            - Zobaczymy - odpowiedziałam i wyszłam ze stołówki. 
            Powoli szłam korytarzem, nie zwracając na nikogo uwagi. Czułam się jeszcze gorzej niż parę minut temu. Wrzask jaki rozszedł się po szkole wywołał we mnie żądzę mordu. Było to dla mnie jak atak na moją bolącą głowę. Idąc dalej próbowałam obliczyć ile leków mogę wziąć, aby nie zasnąć, gdy ktoś zaczął wołać moje imię. Zza rogu wypadł Matt. Jego biała koszulka pokryta była krwią i nie byłam pewna czy jest jego, czy kogoś innego. 
            - Jess – wydyszał, zatrzymując się przede mną - Zaatakowali. 
            - Martwi? - zapytałam zdziwiona. 
            - Nie. Ten gang, który próbuje nam odebrać to miejsce. Jest dużo rannych. 
Przyśpieszyłam ciągnąć za ramię Matta. Mężczyzna nie protestował tylko dał się prowadzić. Weszłam po schodach na piętro i od razu skierowałam się do swojej sali. Wpadłam do środka i złapałam worki z artykułami medycznymi. 
            - Gdzie jest Elizabeth? – zapytałam, biorąc wszystko, co było i wciskając to w ramiona Matta. 
            - Widziałem ją razem z Daniel jak zamykały się w swoim pokoju. 
Pokiwałam głową i łapiąc za swój pistolet, wyciągnęłam Matta z sali. W szybkim tempie dotarliśmy do drzwi, prowadzących do prowizorycznego szpitala. 
            - Wnieś to do środka. Idę policzyć się z tymi idiotami. 
Zrobiłam krok w stronę wyjścia, ale dłoń Matta zacisnęła się boleśnie na moim ramieniu. Spojrzałam najpierw na jego rękę, a następnie twarz. Zdenerwowanie wymalowane na niej było idealnie widoczne. 
            - Co? - warknęłam. 
            - Jess, tam leży Calum i... - zaciął się w połowie zdania. 
Ściągnąłem okulary, chcąc spojrzeć mu w oczy, ale on spuścił swój wzrok na swoje nogi. Nie musiałam pytać o kogo mu jeszcze chodzi. Wyrywałam ramię z jego uścisku i wpadłam do pomieszczenia. Leżała tutaj piątka ludzi i do tego Calum, nachylający się nad Luke'iem.
______________________________________________________________________

Kolejny rozdział pojawi się w następny piątek lub dopiero 28 lipca...

8 komentarzy:

  1. Czemu mój biedny Luke ?? jak mogłaś :(((
    A tak do rozdziału to cudowny :) czekam na następny :)
    Ari <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuje za rozdział,
    Dziękuje że piszesz,
    Dziękuje że jesteś,

    OdpowiedzUsuń
  3. Luuuuuuuuuuukeeeeee żyyyyyyyyyyj!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Nosz kur** najpierw w innym opowiadaniu Luke zginął a teraz prawdopodobnie tuta coś złego mu się stało. Dlaczego akurat on ?? A co do rozdziału świetny ;). Z niecierpliwością czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  5. omfg !!! jak moglas to tak skonczyc ?! ale i tak kocham to ff *-*

    OdpowiedzUsuń
  6. Gaby and Kate3 lipca 2015 17:38

    Co on Ci zrobił? *chlipie w ramie Kate* *przytula Gaby mocniej*
    [Najpierw próbujesz ukatrupić Jess, a teraz Luke? Masz dwie rzeczy do wyboru Jess wstrzykuje mu swoją krew i jest odporny albo Luke jest nieśmiertelny, koniec kropka.]
    Kate nie krycz na nią! Mam nadzieję, że nic mu nie będzie!
    Gaby & [Kate]
    Not so much love xox

    OdpowiedzUsuń